Rozmawiając o tzw. umowie surowcowej, którą USA proponują podpisać z Ukrainą, warto pochylić się nad jedną kluczową kwestią całej tej sprawy. A dokładniej nad amerykańskimi zapewnieniami, że obecność amerykańskich inwestycji i biznesu na Ukrianie jest „lepszą gwarancja bezpieczeństwa niż kilkadziesiąt tysięcy zołnierzy z jakiegoś kraju, który nie prowadził wojen przez 30 lat” (cytat z wypowiedzi wiceprezydenta USA D.J. Vancea). Czy rzeczywiście tak jest i czy sama w sobie umowa surowcowa jest dla Ukrainy przysłowiową polisą ubezpieczeniową. Czy rzeczywiście Rosja będzie bardziej ostrożna w swoich ambicjach i będzie unikać atakowania Ukrainy ze względu na amerykańskie interesy w tym kraju?
Żeby odpowiedzieć sobie na te pytania, należy zrobić pewny wysiłek, żeby przebić się przez zasłonę politycznych deklaracji i dotrzeć do sedna tego, co się dzieje w rzeczywistości. Należy zadać sobie przede wszystkim proste pytanie – jaki biznes i jakie inwestycję mogą przyjść do kraju, którego terytorium jest stale zagrożone inwazją i atakami z powietrza ze strony o wiele silniejszego sąsiada? Odpowiedź jest prosta – żaden prywatny inwestor nie będzie chciał ryzykować swoimi pieniędzmi, jeżeli nie będzie pewien, że jego inwestycje są bezpieczne. I nie tylko bezpieczne w sensie, że mają być zabezpieczone przed atakami z powietrza ze strony innego kraju (bo tutaj sprawę można załatwić poprzez pewne rzadowe gwarancje i ubezpieczenie dla tego typu inwestycji), ale w tym sensie, że inny kraj fizycznie może przejąć teren i zając budowane przez inwestorów obiekty i zasoby naturalne.
Pod tym względem amerykańskie zapewnienia, iż dodatkowe gwarancje bezpieczeństwa nie są potrzebne, bo sama obecność amerykańskich inwestycji jest zabezpieczeniem przed atakiem, wyglądają nielogicznie. Bo zmusić prywatnych inwestorów do podjęcia takiego ryzyka, jednocześnie wprost sygnalizując im, że USA nie zamierzają bronić tych inwestycji i żaden amerykański żołnierz nigdy nie pojawi się na ukraińskiej ziemi, jest zadaniem niemożliwym. Amerykańska administracja w ten sposób nawet odstrasza prywatny biznes od takiego inwestowania, bo zapewnia go, że kwestie związane z bezpieczeństwem ich inwestycji nie zostaną rozwiązane. W tym wypadku nie jest ważne, na ile ten czy inny polityk ufa drugiej stronie, z którą prowadzi rozmowy o nowym dealu. KAŻDY ROZSĄDNY BIZNESMEN ZADBA O OCHRONĘ SWOICH INWESTYCJI NAWET JEŻELI UFA PARTNEROM. Bo na tym polega biznes. W sytuacji w której stroną której trzeba zaufać jest Rosja (bo to ona ma się powstrzymać od ataków na amerykański biznes na Ukrainie) amerykańscy inwestorzy mogą mieć o wiele więcej wątpliwości niż w wypadku każdego innego partnera.
W tej sytuacji logicznym posunięciem ze strony amerykańskiej byłoby co najmniej zapewnić wsparcie armii ukraińskiej w ramach takiej umowy. Byłaby to najprostsza forma zagwarantowania własnemu biznesowi, że kraj w który będą inwestować, będzie istniał i umowy będą respektowane. Tym bardziej, że sama korzyść płynąca z takiej umowy jest dobrym usprawiedliwieniem dla własnych wyborców, dlaczego opłaca się wspierać militarnie Kijów. W sytuacji kiedy wysłanie własnych amerykańskich żołnierzy dla administracji Trumpa jest trudną decyzją do podjęcia, dozbrajanie armii ukraińskiej do tego stopnia, żeby była w stanie utrzymywać stabilną linię frontu, byłoby co najmniej dobrym sygnałem dla własnych inwestorów. Takie podejście wydawałoby się jest logiczne, pragmatyczne i służy amerykańskim interesom.
Tym niemniej tak nie jest. Amerykańska administracja chce podpisania umowy według której USA otrzymywały by kontrolę nad ukraińską infrastruktura i złożami i jednocześnie z uporem podkreśla, iż byłoby to rekompensatą za już udzielone Kijowowi wcześniej wsparcie i żadnego innego wsparcia, czy realnych gwarancji bezpieczeństwa, amerykańska oferta nie będzie zawierać. Kijów ma się zadowolić słownym zapewnieniem, że sama obecność amerykańskiego kapitału i kontrola nad tymi zasobami jest wystarczającą gwarancją. Podczas gdy w rzeczywistości żadnego amerykańskiego kapitału bez rozwiązania kwestii bezpieczeństwa tam po prostu nie będzie. I z tego właśnie powodu ta sytuacja budzi pewne uzasadnione wątpliwości ukraińskiej strony co do realnych intencji Stanów Zjednoczonych w tej sprawie. Pojawiają się pytania: czy to jest realna propozycja, która ma doprowadzić do realnej współpracy, czy być może to jest tylko pozorowanie i ta umowa jest tylko narzędziem w pewnej grze politycznej? I jeżeli to jest realna propozycja, czy rzeczywiście Amerykanom zależy na istnieniu niezależnego od Rosji ukraińskiego państwa. Skoro strona amerykańska nie dba o to i nie chce w ramach umowy niczego inwestować w tą niezależność, to pojawia się pytanie czy Stany Zjednoczone nie zakładają, iż będą w stanie zachować kontrolę nad tymi zasobami również w sytuacji, kiedy Kijów będzie kontrolowany przez Rosję? Czy nie może ta sytuacja oznaczać, iż Amerykanie mają zamiar porozumieć się z Rosją odnośnie wspólnej kontroli nad Ukrainą i realne gwarancje dla ich interesów ekonomicznych na Ukrainie negocjować będą wcale nie z Kijowem, tylko z Moskwą?
W tym scenariuszu zachowanie strony amerykańskiej miało by sens i byłoby logicznym.