Fronda.pl: W czasie Wielkiego Jubileuszu roku 2000. jako młoda studentka italianistyki poznała Pani w Rzymie swojego przyszłego męża, szwajcarskiego gwardzistę z Watykanu. Jak to się stało, że na kursie przedmałżeńskim prowadził was ku sakramentowi małżeństwa a potem ślubu udzielał w maju 2003 roku sam kardynał Ratzinger, który niespełna 2 lata później został papieżem Benedyktem XVI?
Magdalena Wolińska-Riedi (korespondentka TVP z Watykanu, ukończyła historię Kościoła na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, autorka książkowej trylogii: „Kobieta w Watykanie”, „Zdarzyło się w Watykanie”, „Z Watykanu w świat”): To była jakaś taka niesamowita droga opatrznościowa, bo nie nazwałabym tego absolutnie zbiegiem okoliczności. Zresztą mówię tu zarówno o obecności w moim życiu postaci Jana Pawła II, a także o tej niezwykłej relacji z jego następcą, kardynałem Ratzingerem. Tak naprawdę to z powodu Jana Pawła II przybyłam w ogóle do Watykanu, bo to on wezwał nas młodych, gdy jako 16-letnia dziewczyna w 1995 roku usłyszałam podczas spotkania we włoskim Loreto papieskie zaproszenie do przyjazdu na mające się odbyć kilka lat później w Rzymie Światowe Dni Młodzieży. Tak się też rzeczywiście stało, że przyjechałam na ŚDM, a ostatniego dnia mojego pobytu w Rzymie poznałam wówczas, dość przypadkowo można by rzec, pewnego gwardzistę szwajcarskiego, który jak się później okazało został moim mężem. Ślub zaplanowaliśmy na 3 maja. Nie była to data przypadkowa, bo dla nas Polaków ten dzień to niezwykle ważna historycznie, ale i liturgicznie data. Poza tym wiedziałam, że dzięki długiemu weekendowi majowemu wielu moich bliskich i znajomych będzie mogło przybyć do Rzymu, a dodatkowo była to też data związana ze śmiercią babci mojego męża. A więc datę już mieliśmy. Mieliśmy też już wydrukowane zaproszenia na nasz ślub i generalnie wszystko było już gotowe. Aż tu nagle okazało się pod koniec lutego, że z racji dość niespodziewanego wyjazdu właśnie w maju Jana Pawła II, a wraz z nim zaproszonych na nasz ślub arcybiskupów: Stanisława Dziwisza i Mieczysława Mokrzyckiego na zagraniczną pielgrzymkę - zostaliśmy bez celebransa.
Jednak pewnego dnia mój mąż pełniąc służbę w Pałacu Apostolskim zauważył przechodzącego właśnie kardynała Josepha Ratzingera. Kardynał bowiem w każde piątkowe popołudnie przychodził na spotkanie z papieżem Janem Pawłem II, relacjonując mu ważne bieżące sprawy. Mój przyszły mąż postanowił więc spontanicznie tę sytuację wykorzystać, zatrzymał kardynała Ratzingera i zapytał go, co robi 3 maja. Gdy ten odpowiedział, że chyba nie ma żadnych sprecyzowanych planów, mąż otwarcie zapytał go, czy nie udzieliłby nam ślubu. Kardynał Ratzinger uśmiechnął się i chętnie się zgodził, dodając, że jeszcze nigdy nie przewodniczył ceremonii ślubu gwardzisty szwajcarskiego. A gdy w dodatku jeszcze usłyszał, że ślub będzie z Polką – to już tym bardziej się ucieszył, bo zawsze lubił Polskę i Polaków.
I tak zaczęło się towarzyszenie niemieckiego kardynała w Waszej drodze ku małżeństwu. A potem był już ślub udzielony przez przyszłego papieża.
Tak, na kilka tygodni przed ślubem zaczęliśmy chodzić do niego, do siedziby zarządzanej przez niego Kongregacji Nauki Wiary, żeby się z nim poznać głębiej, a przede wszystkim po to, by mógł poprowadzić dla nas taki skrócony, ale jednak kurs przedmałżeński. W przeddzień ślubu spotkaliśmy się z nim jeszcze wieczorem i pamiętam, że powiedział mi: „Spóźnij się troszeczkę na jutrzejszą uroczystość, bo to nawet tak wypada, żebyśmy czekali na pannę młodą. Ale wiesz, tak nie za bardzo się spóźnij, 5 minut, nie więcej”. To wszystko było dla mnie takie niesamowite. Przejeżdżałam potem na swój ślub z moim tatą mercedesem Jana XXIII, po pierwszej nocy, którą spędziłam już w moim mieszkaniu w murach Watykanu, ale jeszcze sama, bez mojego przyszłego męża.
Jadąc przez Ogrody Watykańskie widziałam już kardynała Ratzingera i innych zaproszonych kapłanów, między innymi ks. Konrada Krajewskiego i rzeczywiście wydłużaliśmy trochę ten szczególny moment dotarcia do przepięknego, a położonego u stóp Ogrodów Watykańskich urokliwego kościółka pod wezwaniem św. Szczepana Męczennika, ale w myśl instrukcji kardynała Ratzingera staraliśmy się z tym spóźnieniem nie przesadzić. Są to może i banalne opowieści, ale spoglądając na to wszystko teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się to wszystko jednak na swój sposób zupełnie niezwykłe i bardzo symboliczne.
Późniejszy papież Benedykt XVI homilię ślubną wygłosił w języku niemieckim. Jednak on sam zaproponował, żeby poszczególne części liturgii były jednak przeplatane i wypowiadane w różnych językach tak, by uszanować obecność gości z różnych krajów. Były więc elementy po polsku, po włosku czy po łacinie. A głównemu celebransowi towarzyszył też jego zaufany sekretarz Georg Ganswein, z którym teraz, dosłownie godziny temu spotkałam się przy trumnie Benedykta XVI.
Mamy to wszystko nagrane, jest zapis wideo całej naszej Mszy ślubnej, jak i całej uroczystości i przyznam szczerze, że całkiem niedawno pomyślałam sobie, że chciałabym raz jeszcze do tamtych chwil powrócić i przeżyć je znów trochę na nowo.
Pamiętam, że później, gdy byłam już bardzo młodą żoną i spotkaliśmy się z kardynałem Ratzingerem na naszej pierwszej wspólnej kolacji po ślubie, na którą przyszły papież przybył w towarzystwie sekretarza Gansweina to jednym ze składników tej kolacji były też owoce awokado. Postanowiliśmy z mężem zachować pestkę tego owocu na pamiątkę tego szczególnego wieczoru, spędzonego w towarzystwie niezwykłego człowieka, za jakiego zawsze uważaliśmy kardynała Ratzingera. „Może nam coś z tego wyrośnie, jeśli zasadzimy” - żartował mój mąż. I proszę sobie wyobrazić, że ta zasadzona pestka rzeczywiście puściła korzenie i z czasem przemieniła się w drzewo, które zaczęło wydawać owoce. Gdy wyprowadzaliśmy się z Watykanu to za zgodą Georga Gansweina zasadziliśmy tę naszą pamiątkę wspólnej kolacji z przyszłym papieżem w ogrodzie watykańskiego klasztoru Mater Ecclesia.
Rola kardynała Ratzingera w życiu Pani rodziny na udzieleniu ślubu się jednak absolutnie nie wyczerpała. Potem chrzcił on również, już jako papież, Pani córeczki w Kaplicy Sykstyńskiej. Trzeba przyznać, że naprawdę niesamowite okoliczności wejścia do wspólnoty Kościoła były udziałem Pani córek. Jak to się stało, że właśnie papież chrzcił obie dziewczynki i to do tego w tak szczególnym miejscu, w którym odbywają się przecież choćby papieskie konklawe?
Muszę powiedzieć, że coraz wyraźniej dostrzegam owoce tamtych wydarzeń w życiu moich córek. Kiedy jeszcze rok temu przrglądaliśmy jakiś album związany z tamtym czasem, widziałam, że do moich córek fakt, że chrzcił je sam papież Benedykt XVI nie docierał jeszcze jakoś głębiej i nie stanowił jeszcze wówczas w ich świadomości jakiejś szczególnej wartości. Natomiast, gdy kilkadziesiąt godzin temu wzięłam moje córki za ręce i poszłyśmy razem pokłonić się Benedyktowi XVI, którego ciało wystawione było w kaplicy w watykańskim klasztorze Mater Ecclesia, to jednak muszę powiedzieć, że dostrzegłam w nich taki element pewnej dumy oraz poczucie doświadczenia pewnego rodzaju przywileju i pewnej wyjątkowości, która przeniknęła ich życie już wcześniej właśnie z racji faktu, że to sam papież udzielał im sakramentu chrztu świętego.
Dodatkowo jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę te szczególne wymogi, że papież chrzcił tylko raz w roku, w drugą niedzielę stycznia i to zaledwie kilkanaście dzieci, które nie mogły przekraczać piątego miesiąca życia - to widać ewidentnie, że wcale nie było tak łatwo znaleźć się w tym gronie. Moja pierworodna córka - Melania miała zaledwie 22 dni, gdy chrzcił ją Benedykt XVI. Widać było wówczas po papieżu, że jest tym faktem poruszony, że chrzci dziecko, które poczęło się w związku małżeńskim, który on wcześniej błogosławił. I gdy podeszliśmy do papieża z córeczką na rękach widziałam, że aż oczy mu się roziskrzyły. Benedykt XVI był bowiem również, z czego być może nie wszyscy zdają sobie sprawę, papieżem gestów. Mimo, że często mówi się o nim, że był bardzo powściągliwy w okazywaniu na zewnątrz jakichkolwiek uczuć. Jednak jego oczy wówczas mówiły bardzo wiele. Przytulił mnie potem i zrobił mi znak krzyża na czole patrząc na to moje trzymane na rękach mikroskopijne maleństwo, właśnie przez niego ochrzczone.
Poza ślubem czy potem chrztem córek były też spotkania, choćby w Ogrodach Watykańskich, rozmowy - również w Pani mieszkaniu, było zainteresowanie z jego strony pracą magisterską, którą pisała Pani na Gregorianum…
Czuliśmy się naprawdę przez papieża Benedykta bardzo dostrzegani. Gdy 6 maja 2005 roku, czyli niedługo po wyborze kardynała Ratzingera na urząd papieski poszliśmy na spotkanie z nim do Auli Klementyńskiej, w której podejmował on gwardzistów szwajcarskich wraz z ich rodzinami - zareagował na nasz widok zupełnie inaczej niż na widok pozostałych gwardzistów z żonami, mimo, że ich wszystkich przecież również znał. Niesamowicie żywiołowo zareagował wtedy na nasz widok. A niezbitym dowodem jego genialnej pamięci jest dla mnie również fakt, że doskonale pamiętał nawet tytuł pracy magisterskiej, którą wówczas pisałam na Gregorianum.
U papieża Benedykta bardzo widoczne było jego żywe zainteresowanie naszym codziennym życiem, najzwyklejszymi sprawami po prostu. Z niezwykłą uwagą przypatrywał się zawsze tym naszym codziennym sprawom i z autentycznym zaciekawieniem potrafił o nich słuchać.
Zawsze mnie pytał o Polskę. Szczególnie po odejściu Jana Pawła II, kiedy już on sam był papieżem Benedyktem XVI. Regularnie prosił, by przekazywać od niego pozdrowienia Polakom, których oboje znaliśmy. Oczywiście to nie jest tak, że co drugi dzień spotykaliśmy się z papieżem Benedyktem na kawie, bo przecież miał on wówczas na głowie sprawy nie tylko całego Kościoła, ale i całego świata. A jednak takie spotkania były. Znajdował na nie czas i chęci. Benedykt był zawsze podczas nich bardzo uważny na drugiego człowieka i bardzo mocno skupiony na wartości tego drugiego człowieka, który znajduje się obok niego.
A jak by Pani na podstawie osobistego doświadczenia scharakteryzowała postać papieża Benedykta XVI? Jakim był człowiekiem, jaką osobowością, raczej skrytym i małomównym czy też potrafił być osobą otwartą i serdeczną w bezpośrednim kontakcie?
Na pewno pozostawał jednak zawsze osobą skrytą i bardzo powściągliwą w wypowiedziach, małomówną po prostu. Natomiast w tej jego postaci, tak wyciszonej i skromnej niewątpliwie skrywała się jego wielkość, a także ogromna wrażliwość, wielka szlachetność, przebijająca się pokora we wszystkim, co robił czy wręcz jakiegoś rodzaju onieśmielenie kontaktem z drugim człowiekiem. Charakterystyczny był też dla niego cichy głos i drobny charakter pisma. Mam kilka listów od niego, ale także podpisanych przez niego książek czy obrazów. Zawsze osobiście odpowiadał i odpisywał, gdy wysyłaliśmy mu życzenia urodzinowe lub świąteczne. I kiedy dosłownie godziny temu patrzyłam na to jego wystawione, martwe ciało to pomyślałam sobie, jak bardzo to ludzkie ciało jest rzeczywiście czymś kruchym i tymczasowym, zupełnie nie oddającym wielkości tego umysłu oraz wielkości tego serca, które nosił w sobie Joseph Ratzinger. Pozostawił nam on jednak to wszystko po sobie w swoich dziełach i w swoim nauczaniu.
Polscy katolicy dość spektakularnie zadali kłam teoriom lansowanym przez niektóre media podczas konklawe z 2005 roku o tym, jakoby niemiecki papież miał stanowić jakikolwiek problemem dla Polaków. Polacy kochali papieża Benedykta i darzyli go ogromnym szacunkiem. Ale niejednokrotnie podkreślała Pani w swych publicznych wypowiedziach, że również Benedykta XVI łączyła silna więź z Polską i Polakami. Jak niemiecki papież postrzegał Polskę i Polaków? I czy w Pani osobistych rozmowach z kardynałem Ratzingerem pojawiały się także wątki wzajemnych relacji polsko-niemieckich?
Kardynał Ratzinger zawsze Polskę bardzo cenił. Na pewno w głównej mierze ze względu na postać Jana Pawła II, z którym był on autentycznie zaprzyjaźniony i którego uznawał za swój wielki autorytet. Zresztą polski papież również traktował niemieckiego kardynała jako autorytet i zawsze konsultował z nim kluczowe kwestie, bo jak to mawiał - był ciekaw, co "ten kardynał Ratzinger" o tej czy o innej sprawie sądzi. W tej pięknej relacji przyjaźni Jana Pawła II z jego następcą na papieskim tronie widzieliśmy pewnego rodzaju symboliczne pojednanie naszych narodów. Osobiście dostrzegałam w tej więzi łączącej obie te wielkie postaci pewne właśnie symboliczne przezwyciężenie - nie boję się użyć tego słowa - nienawiści, jaka po zakończeniu drugiej wojny światowej przez kilkadziesiąt lat dzieliła nasze oba narody.
Symbolika tego wszystkiego była naprawdę niezwykła, bo przecież Karol Wojtyła i Joseph Ratzinger jako synowie swoich narodów, walczyli po przeciwnych stronach barykady w czasie tej strasznej wojny. Zresztą kardynał Ratzinger podziwiał nie tylko papieża Jana Pawła II, ale również już znacznie wcześniej kardynała Stefana Wyszyńskiego. Joseph Ratzinger naprawdę doceniał wielkość polskiego narodu, ale i bardzo dobrze rozumiał jego cierpienia oraz tę niesprawiedliwość jaka go dotknęła ze strony przecież jego własnego - niemieckiego narodu. I myślę, że ta jego pierwsza, nie licząc Światowych Dni Młodzieży w Kolonii, zagraniczna pielgrzymka, właśnie do Polski w maju 2006 roku, była gestem takiego docenienia Polaków, oddania się im przez papieża wywodzącego się z Niemiec. Benedykt XVI w pewnym sensie chciał nam powtórzyć przesłanie Jana Pawła II abyśmy się nie lękali - w tym wypadku tego, że po 27 latach pontyfikatu polskiego papieża nagle przychodzi coś zupełnie nowego i dla nas obcego. A przecież tenże niemiecki Benedykt XVI przyjechał do Polski, by nam wszystkim w naszym kraju powiedzieć, że on jest nasz. Temu też m.in. miało służyć uczenie się przez niego od samego początku sprawowania papieskiej posługi, jak najdoskonalszego wypowiadania w naszym ojczystym języku pozdrowień publicznie kierowanych do Polaków. Bo ten niemiecki papież doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo do tych pozdrowień w polskim języku przez tyle lat pontyfikatu Jana Pawła II byliśmy przyzwyczajeni. Papież Benedykt XVI był niewątpliwie człowiekiem głębokiego pojednania polsko-niemieckiego.
Bardzo dziękuję za rozmowę.