W tym kontekście chciałem zwrócić uwagę na pokusę i fenomen współczesnego transhumanizmu. Zjawisko to, ta pokusa, również jest zjawiskiem starym jak opisywany w najbardziej czcigodnych źródłach świat. Odwołajmy się do rozdziału trzeciego pierwszej księgi Pisma Świętego, Księgi Genesis ze Starego Testamentu, w której padają słowa: „I rzekł wąż do niewiasty: Żadną miarą nie umrzecie śmiercią”. A więc kusiciel składa ludziom obietnicę nieśmiertelności. Następny wers wyraża zapowiedź węża: „Bo wie Bóg, iż któregokolwiek dnia będziecie jeść z niego [tego drzewa, z którego Bóg zakazał jeść owocu], otworzą się oczy wasze i będziecie jako bogowie, znając dobre i złe”. Następuje więc otwarcie pokusy – sami będziemy nieśmiertelni, własną mocą, i będziemy jak bogowie.

Czy człowiek może być bogiem? Pytanie to nie jest dzisiaj pytaniem abstrakcyjnym, ono przyciąga coraz więcej odpowiedzi pozytywnych, które z kolei pociągają za sobą gigantyczne skutki dla nas wszystkich. Są bowiem ludzie, którzy wierzą w to, że są bogami. Nie są oni bynajmniej szaleńcami w znaczeniu osób zamykanych w zakładach i leczonych z ich urojeń. Ludzie, którzy uważają się za bogów, to dziś ludzie najbardziej wpływowi na świecie.

Tendencja cywilizacji, z którą jesteśmy związani na dobre i na złe, wzmacniająca pozytywną odpowiedź na odwieczną pokusę, zaznaczyła się bardzo wyraźnie już w okresie renesansu. Bardzo pięknie sformułował ją młodziutki filozof italski końca XV w., Giovanni Pico della Mirandola (1463–1494), idol, można tak powiedzieć, filozofii renesansowej w następnych kilkudziesięciu latach, a nawet w kilku wiekach. W swojej mowie „O godności człowieka” z 1486 r. włożył on w usta Stwórcy następujące słowa, adresowane do człowieka: „Nie uczyniłem cię ani istotą niebiańską, ani ziemską, ani śmiertelną, ani nieśmiertelną, abyś jako swobodny i godny siebie twórca i rzeźbiarz sam sobie nadał taki kształt, jaki zechcesz. Będziesz mógł degenerować się i staczać do rzędu zwierząt i będziesz mógł odradzać się, i mocą swego ducha wznosić się do rzędu istot boskich”.

Pico della Mirandola sam najpierw myślał o tym wzlocie do rzędu niemal bóstw. Miał w końcu XV w. pomysł zwołania kongresu filozofów, na którym zebrałyby się najtęższe umysły i wybrały drogę, na której człowiek wyemancypuje się z wszelkich ograniczeń, krępujących go do tej pory, i postawi pierwszy krok ku samoubóstwieniu. W swoim bardzo krótkim życiu zdążył jednak zrozumieć, że ten wzlot prowadzi ku nicości i zawrócił z tej drogi. Był jednym z tych, którzy apelowali o przyjazd do Florencji dominikańskiego mnicha Girolamo Savonaroli. O ile Pico della Mirandola z owej drogi do nicości zszedł, to już myśl ludzka nie. Szło nią dalej wiele umysłów, często wybitnych, których oszołomiła perspektywa wzięcia odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale za cały gatunek ludzki, za jego przyszłość, opanowania natury i wyjścia poza jej granice. Niektórzy twierdzą, że jeszcze przed Pico della Mirandolą średniowieczny myśliciel Jan Duns Szkot (1266–1308) przedstawił ciąg bytów od człowieka do Boga jako kontinuum. Nie ma u niego przeciwstawienia dwóch zasadniczo różnych rzeczywistości człowiek – Bóg, albowiem człowiek może zbliżać się do boskości. Pośród najsłynniejszych przedstawicieli tego myślenia był angielski uczony Francis Bacon (1561–1626) na progu XVII w.

Trwałość tej sugestii, tego poszukiwania trwa do chwili obecnej. Przypomnijmy tu tylko jakby dwie rozwidlające się ścieżki, którymi podążyła myśl o potrzebie wzięcia odpowiedzialności za świat, odpowiedzialności za gatunek ludzki przez świadomy wysiłek człowieka. Posłużyć tu mogą rozważania najwybitniejszego niewątpliwie niemieckiego historyka 2. poł. XX w., nad którego refleksją ostatnio więcej pracowałem i która bardzo mnie zainspirowała. Mam tu na myśli Reinharda Kosellecka (1923–2006). Jest to ciekawa postać; jako żołnierz Wehrmachtu walczył pod Stalingradem, ale wtedy szczęśliwie uniknął sowieckiej niewoli. Trafił do niej ostatecznie w 1945 r., by zostać wykorzystanym do sprzątania obozu w Auschwitz. Wtedy nie zajmowano się w ogóle śladami Holocaustu, dla Armii Czerwonej ważny był demontaż potężnych zakładów, które znajdowały się na terenie obozu, i wywózka ich na wschód, do Kazachstanu. Koselleck przeszedł następnie obóz pracy w Kazachstanie, ale szczęśliwie, stosunkowo szybko, wydostał się stamtąd jako nienadający się do żadnej pracy ze względu na słabość fizyczną. Wrócił do Niemiec, gdzie rzeczywiście zrobił karierę jako uczony największej klasy. Badał historię pojęć, z czego w historiografii światowej ostatnich 50 lat stał się najbardziej znany.

Ów niemiecki historyk przedstawiał wyniki swoich badań również przed papieżem Janem Pawłem II w czasie dwóch spotkań intelektualistów – w 1985 i 1987 r. – które organizowane były w Castel Gandolfo. Jeden z jego referatów dotyczył pojęć emancypacji i tolerancji, niezwykle ważnych dla naszej cywilizacji, które Koselleck bardzo ciekawie przedstawia. Otóż pojęcie emancypacji okazuje się kluczowe dla zrozumienia pokusy człowieka wyjścia poza granice swojego gatunku, zapanowania nad sobą, zaplanowania swojej przyszłości w sposób świadomy, wykraczający poza nasze naturalne ograniczenia – stać się nieśmiertelnym, usunąć z naszego życia wszelkie nieprzyjemności, zrealizować marzenie, które wąż podsunął w ogrodzie Ewie. Koselleck zauważa, że pojęcie „emancypacja” wywodzi się z rzymskiego języka prawnego, ze słów „e manu capere”, które oznaczały wyzwolenie spod władzy ojcowskiej. W rzymskiej tradycji bowiem ojciec był tak silną instytucją, że trudno nam to sobie wyobrazić. Dopiero chrześcijaństwo uznało w Rzymie równą godność kobiety. Wcześniej o wszystkim decydował ojciec rodziny, w tym także o prawach swoich synów; córki nie liczyły się w ogóle. Syn nie był osobą pełnowartościową w sensie prawnym również dopóty, dopóki ojciec go nie wyemancypował, czyli nie wypuścił spod swojej ręki. Ten właśnie moment „wypuszczenia” nazywano „e manu capere” – nadanie synowi pełnych praw dysponowania majątkiem.

To pojęcie prawne, które zostało zaadaptowane później również przez tzw. ludy barbarzyńskie w porzymskiej Europie, zostało zmienione dopiero na progu renesansu. Wtedy stało się czasownikiem zwrotnym, to znaczy, że było się wyemancypowanym już nie tylko na mocy decyzji czy to ojca w przypadku rodziny, czy to pana zwierzchniego, który mógł wyemancypować, wyzwolić swojego poddanego, ale można też było samemu się wyemancypować. Z bycia wyemancypowanym człowiek w renesansie sam się emancypuje. To była ogromna zmiana. Wiąże się z tym niesłychane wzmocnienie ludzkiej godności i trudno nie cieszyć się z takiej tendencji – nie chcemy przecież być niewolnikami czy nawet wyzwoleńcami, zawdzięczającymi wszystko decyzji tych, którzy stoją ponad nami. Już wielki francuski pisarz owego czasu, Franciszek Rabelais (ok. 1494–1553), autor „Gargantui i Pantagruela”, słynnej XVI-wiecznej satyrycznej opowieści o ludzkim doświadczeniu, przedstawiał tę autoemancypację człowieka, to samowyzwolenie, zarówno jako coś pozytywnego, jak i negatywnego. Jako coś pozwalającego wykroczyć poza pewne granice, które nas krępują, w których sztucznie jesteśmy utrzymywani, ale też jako niebezpieczną tendencję zerwania ze wszystkimi ograniczeniami przyzwoitości, moralności, z których też możemy się wyemancypować. Rabelais przedstawił to niedługo po wspomnianej deklaracji Pico della Mirandoli.

Moment kolejnego przełomu nadszedł w wieku oświecenia, kiedy to rodak Kosellecka, filozof Immanuel Kant (1724–1804), nadał emancypacji, chociaż tego pojęcia nie używał, znaczenie kluczowe. Uznał, że oświecenie polega na wyjściu spod władzy paternalistycznej, na wyborze dojrzałości, wychodzeniu spod kontroli tych, którzy mówią nam, jak mamy myśleć, postępować (nauczyciele, lekarze, księża), gdyż to my sami o sobie decydujemy. Mówił o tym Kant w swoim najsłynniejszym, dotyczącym tej tematyki eseju „Co to jest oświecenie”. Twierdził, że w szczególności trzeba się wyemancypować spod władzy księży. Nie zakładał wyemancypowania od moralności w ogóle, ale traktował zorganizowaną religię, w szczególności katolicką, jako przeszkodę na drodze do emancypacji. Bardzo dobrze pokazał to Koselleck w swojej rozprawie „Krytyka i kryzys”, która w odróżnieniu od innych teoretycznych jego rozpraw, być może trudnych i niewdzięcznych w czytaniu, dotyczy historii końca XVIII w. w Niemczech. Porusza w niej m.in. kwestie tajnych stowarzyszeń, które wtedy powstawały, na czele z zakonem iluminatów, najbardziej radykalnie myślącym o autoemancypacji człowieka i kierowaniu ludźmi w imię ideologii wyzwolenia przez grupę oświeconych, stowarzyszonych właśnie w tajnej organizacji.

Bardzo zachęcam do lektury tej książki, która ukazała się w polskim tłumaczeniu. Koselleck pokazuje w niej bowiem szczególną tendencję oświecenia do zwrócenia autoemancypacji człowieka wprost przeciwko Bogu. W przypadku niemieckiego oświecenia polegało to na założeniu sformułowanym przez Kanta, że będąca wynikiem rozumu nowa religia ludzka, jaką stworzy się, by niejako podtrzymać godność człowieka, wyeliminuje wszelkie formy religii objawionej, którą reprezentują instytucjonalne Kościoły. Opierało się to w istocie na zasadzie radykalnej nietolerancji – Kościoły muszą zniknąć, ma zapanować jedna, powszechna religia rozumowa, którą wyobraził sobie Kant. Zakładał on, że może być ona rozwijana, ale na pewno nie ma miejsca dla religii objawionych, będących przeszkodą dla samodzielności rozumu ludzkiego.

Prof. Andrzej Nowak, „Kim jesteśmy i kim nie będziemy – transludzie, cyborgi i sztuczna inteligencja”; fragment książki „Tyrania postępu”, Wydawnictwo Biały KrukPublikacja za zgodą Wydawnictwa