Opinie na temat stosunku do uchodźców i imigrantów są bardzo spolaryzowane. Dzielą one Europę i poszczególne europejskie społeczeństwa. Za pozytywny stosunek do uchodźców można zostać nazwanym tolerancyjnym, otwartym i wrażliwym na cierpienie drugiego, a za negatywne można się spodziewać takich określeń, jak zamknięty, ksenofobiczny, nacjonalistyczny i niewrażliwy na ludzką krzywdę. Papież Franciszek konsekwentnie wzywa do zainteresowania się losem uchodźców, tymczasem wielu katolików i wiele społeczeństw tradycyjnie katolickich nie chce ich widzieć w swoich krajach. O czym to świadczy? Czy jest to znak nieposłuszeństwa wobec zwyczajnego nauczania papieża? (Choć nie jest ono uroczyste i nieomylne, to wcale nie znaczy, że można je tak po prostu odrzucić) Czy grozi nam schizma z powodu odmiennego spojrzenia na napływ uchodźców? Jeśli nie, to jak w takim razie katolik i społeczeństwa katolickie powinny podejść do faktu napływu uchodźców, żeby być w zgodzie ze swoim sumieniem, ze słowami i czynami papieża w tej dziedzinie oraz z nauczaniem Kościoła?

 

<<< TE TREŚCI NAPRAWDĘ MOGĄ URATOWAĆ CI ŻYCIE!!!! >>>

 

<<< TA KSIĄŻKA OBNAŻA RZECZYWISTOŚĆ W JAKIEJ ŻYJEMY! KONIECZNIE PRZECZYTAJ! >>>


  • Postawa Franciszka

Papież Franciszek dostrzega pozytywne strony zaistniałej sytuacji: „Każdy z uchodźców może być mostem łączącym odległe narody, umożliwiającym spotkanie między odmiennymi kulturami i religiami, drogą do odkrycia naszego wspólnego człowieczeństwa”. Zachęca też, aby w obcym człowieku dostrzec to, co nas wszystkich łączy: „Każdy z was, uchodźców, którzy pukacie do naszych drzwi, ma oblicze Boga, jest Ciałem Chrystusa. Wasze doświadczenie bólu i nadziei przypomina nam, że wszyscy jesteśmy pielgrzymami i cudzoziemcami na tej ziemi, przyjętymi przez kogoś ze szczodrością i nie dlatego, że na to zasługujemy. Każdy, kto tak jak wy uciekł z rodzinnych stron z powodu ucisku, wojny, przyrody wyniszczonej zanieczyszczeniami i pustynnieniem czy też niesprawiedliwego podziału zasobów planety, jest bratem, z którym mamy dzielić chleb, dom, życie. Zbyt często was nie przyjęliśmy! Wybaczcie zamknięcie i obojętność naszych społeczeństw, które obawiają się zmiany życia i mentalności, jakiej domaga się wasza obecność. Traktowani jako ciężar, jako problem, jako coś, co kosztuje, w istocie jesteście darem”.

Do kogo papież adresuje te słowa? Choć tego nie mówi, to nie trudno się domyśleć, że chodzi o te kraje europejskie, które zamykają swoje granice, budują mury, by nie mieć na swoim podwórku żadnych problemów. Bo co innego mogą znaczyć słowa o społeczeństwach, które obawiają się zmiany życia i mentalności, na skutek nowej sytuacji, która może się pojawić po przyjęciu uchodźców?

Rzecznik prasowy Watykanu ks. Federico Lombardi także próbuje obudzić sumienia niektórych europejskich krajów: „Ci ludzie nie są liczbami, nie są obiektami, nie są czymś, co można rzucić tu czy tam z powodu konfliktów czy interesów ekonomicznych”. Chodzi więc o to, aby w tej sytuacji zrobić coś pozytywnego, a nie tylko budować mury. Rzecznik Watykanu dodaje: „Są to bardzo skomplikowane sytuacje ze względu na rozmiary tego exodusu, jak też złożoność problemów czy wielorakość zaangażowanych krajów, z których każdy ma własną, i to odmienną perspektywę wobec zagrożeń, w jakich się znajdują”.

Dopełnieniem kontrowersji związanych z uchodźcami była wizyta papieża na wyspie Lesbos. Było to kolejne potwierdzenie, że nie wolno bać się uchodźców i nie należy się zamykać, ale trzeba wyjść im naprzeciw, by w ten sposób rozwiązać kryzys humanitarny. Pomimo niebezpieczeństw związanych z tą podróżą, dla papieża wezwanie do zainteresowania się pokrzywdzonym, wynikające z przykazania miłości bliźniego, okazało się silniejsze. Kard. Antonio Maria Veglio podkreślił, że Europa powinna brać przykład z tego, co zrobił Franciszek. Według niego, Franciszek jest chyba jedynym światowym liderem, który tak mocno upomina się o prawa uchodźców: „Migranci to nie liczby, tylko konkretni ludzie (…) Rozwiązanie kryzysu humanitarnego też musi mieć ludzką twarz, a nie są nią kolejno wznoszone mury”.

  • Dylemat moralny

W podejściu do dramatycznej sytuacji uchodźców mamy do czynienia z konfliktem wartości moralnych. Takie konflikty zdarzają się czasami w życiu indywidualnym jednostki. To znaczy, że obie wartości są tak samo dobre i konieczne do przyjęcia, by pozostać w zgodzie ze swoim sumieniem, ale niestety można wybrać tylko jedną. Skrajnym przykładem jest sytuacja, gdy podczas ciąży zagrożone jest życie matki lub dziecka. Choć od strony moralnej nikogo wtedy nie można zabić, by druga osoba przeżyła, to trzeba brać pod uwagę fakt, że na skutek leczenia, prawdopodobnie umrze matka lub dziecko. Matka może też zachować się heroicznie i powiedzieć lekarzowi, że nie chce być leczona, gdyż ważniejsze jest dla niej, aby dziecko się urodziło.

Na czym polega konflikt dwóch wartości moralnych w przypadku fali uchodźców? Jedną wartością jest tutaj nakaz miłości człowieka znajdującego się w potrzebie, wyrażony w ewangelicznym przykazaniu: „Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”. Drugą wartością moralną jest zachowanie i obrona porządku społecznego. W tej drugiej wartości znajdują się także inne, takie jak: bezpieczeństwo obywateli, integracja przybyszów z kulturą i tradycjami społeczeństwa, rozmieszczenie uchodźców, forma ich zamieszkania (czy w różnych miejscach, czy wszyscy razem – na zasadzie getta). Złe rozwiązanie tych spraw, w przypadku dużej liczby uchodźców, bardzo łatwo może zakłócić porządek społeczny, szczególnie w dalszej perspektywie.

Pierwsza wartość moralna – miłość bliźniego – odnosi się do sumienia każdego człowieka, niezależnie od tego, czy jest on zwykłym obywatelem, czy sprawuje jakąś władzę w społeczeństwie. Tu w pierwszym rzędzie nie chodzi o konkretne decyzje, ale o wewnętrzne nastawienie do obcych, do przybyszów, do poszkodowanych. Konsekwencją postawy wewnętrznej mogą być ewentualne konkretne decyzje czy to osobiste, czy mające zasięg społeczny – te ostatnie są istotne szczególnie w przypadku ludzi pełniących ważne stanowiska społeczne. Druga wartość moralna bierze pod uwagę całokształt życia społecznego, gdyż musi uwzględniać zagrożenia, jakie mogą się pojawić na skutek przyjęcia uchodźców; zagrożenia nie dla pojedynczej osoby, ale dla całego życia społecznego. Druga wartość apeluje przede wszystkim do sumień polityków, którzy muszą sobie uświadomić możliwe przemiany w strukturze społeczeństwa, jeśli duża grupa imigrantów pojawi się w ich kraju. Porządek społeczny jest wartością, którą muszą utrzymać, bo są za swój kraj odpowiedzialni.

Konflikt wartości pojawia się wtedy, gdy katolik względnie chrześcijanin w imię ewangelicznej miłości bliźniego odczuwa wewnętrzny imperatyw, by zaopiekować się uchodźcami, by zrobić dla nich coś, co mogłoby im pomóc. Taki katolik akceptuje słowa i działania papieża Franciszka w tej dziedzinie i gdyby mógł, zrobiłby to samo, jednakże ma świadomość zagrożeń, jakie się z tym wiążą. Wie, że jeśli duża grupa uchodźców zostanie przyjęta do kraju, będzie się to wiązać z zakłóceniem, a nawet załamaniem porządku społecznego, być może nawet z sytuacjami niebezpiecznymi dla niego i reszty społeczeństwa. Sumienie podpowiada mu, że nie może być przeciwko przyjęciu przybyszów, bo wówczas zaprzecza najważniejszemu chrześcijańskiemu przykazaniu, ale rozsądek nakazuje mu powstrzymanie się od tego, albo przynajmniej przemyślenie i spokojne podejście do tematu. Jeśli ostatecznie zgodzi się na przyjęcie uchodźców, to pod wieloma warunkami. Jednym z tych warunków może być także przynależność religijna przybyszów.

Katolik, który bierze pod uwagę wszelkie problemy i niebezpieczeństwa, które wiążą się z przyjęciem uchodźców – i z tego powodu ma wątpliwości, czy ich przyjąć – nie zaprzecza przykazaniu miłości bliźniego oraz nie działa wbrew apelom i czynom papieża Franciszka. Należy odróżnić dwie sytuacje, które od strony materii czynu są takie same, ale od strony okoliczności są inne. Pierwsza sytuacja ma miejsce wtedy, gdy do mojego mieszkania przychodzi człowiek biedny i prosi o wsparcie. Prawdopodobnie w takiej sytuacji nie będę w stanie sprawdzić jego uczciwości, dlatego, jeśli chcę postąpić jak chrześcijanin, muszę go w jakiś sposób wesprzeć. Nie mogę go odrzucić, tylko dlatego, że nie mam pewności, co do jego intencji. Druga sytuacja ma miejsce wtedy, gdy do granic państwa dobijają się tłumy ludzi, którzy uciekają przed wojną, biedą, głodem. Oni także cierpią, są biedni i potrzebują wsparcia, podobnie jak ten człowiek, który puka do drzwi. Jednakże pomoc indywidualna, a pomoc zbiorowa rządzi się trochę innymi prawami. Pomoc indywidualna jest oczywista i relatywnie łatwa. Nie trzeba wyjaśniać wielu wątpliwości. Podobnie, jeśli indywidualnie dajemy pieniądze na jakąś instytucję charytatywną, też nie musimy rozwiązywać żadnych dylematów moralnych. Natomiast pomoc zbiorowa musi być zorganizowana przez państwo i instytucje charytatywne. Wymaga znalezienia odpowiedzi na wiele pytań: Jak to zrobić w sposób odpowiedzialny? Jak rozróżnić tych, którzy tej pomocy potrzebują, od tych, którzy tylko udają, że jej potrzebują? Państwo odpowiada za mądre przyjęcie uchodźców do swojego kraju, aby to nie zakłóciło porządku społecznego.

  • Ataki lewicy

Lewicowo-liberalni publicyści, wykorzystując kryzys migracyjny, obwiniają katolików za nieprzestrzeganie przykazania miłości bliźniego. Ci, którzy są wrogami chrześcijaństwa, zaczęli bronić jego najważniejszego przykazania. Sytuacja jest o tyle kuriozalna, że można odnieść wrażenie, iż wśród katolików tylko papież, i być może jeszcze biskupi, przestrzegają tego przykazania, natomiast zwykli wierni, w tym społeczeństwa katolickie jako całość, w kwestii uchodźców zaprzeczają chrześcijaństwu.

Należy ustosunkować się do tych zarzutów, tym bardziej, że przykazanie miłości bliźniego to nie jeden z wielu punktów doktryny chrześcijańskiej, lecz jej najważniejszy punkt, który w połączeniu z przykazaniem miłości Boga, jest fundamentem całego Dekalogu. Problem wydaje się więc być poważny. Czyżby nagle ci katolicy, którzy nie chcą u siebie uchodźców, przestali być katolikami? Czy idą za modnym trendem wybierania z nauczania Kościoła, tego co im pasuje? A może dzięki tej sytuacji wyszło na jaw, że katolikami nie są i nigdy praktycznie nie byli, bo gdy trzeba zaprezentować chrześcijańską postawę pomocy drugiemu, to pokazują coś całkiem przeciwnego? Czy słuszne są twierdzenia, że coś złego stało się z katolickim polskim społeczeństwem, które odwraca się od słów Jezusa: „Bo byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” oraz „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnie uczyniliście”? Co mają myśleć całe społeczeństwa, które generalnie są przeciwko przyjmowaniu uchodźców, a widzą i słyszą papieża Franciszka, który mówi, żeby się od nich nie odwracać, żeby ich przyjąć, bo są darem, i sam daje przykład, jak to robić, gdy odwiedza ich na wyspie Lesbos, i jakby tego było mało, zaprasza do Watykanu oraz zapewnia im mieszkania? Czy nie tak powinny zachować się wszystkie kraje katolickie? A może po prostu prawdziwa jest teza publicystów liberalnych, że katolicyzm z reguły jest tożsamy z nacjonalizmem i ksenofobią, więc nie ma się co dziwić, że katolickie społeczeństwa odwracają się od uchodźców?

Patrząc na całą sytuację z zewnątrz, rzeczywiście można odnieść wrażenie jakiejś niejednoznaczności między tym, co mówi i robi papież, a społeczeństwami katolickimi. Papież wzywa do czego innego, a społeczeństwa katolickie robią co innego. To przecież kraje grupy wyszehradzkiej prezentują wspólne stanowisko, w którym nie zgadzają się na przyjmowanie uchodźców. A wśród nich Słowacja, Węgry i Polska to kraje, gdzie zdecydowana większość mieszkańców to katolicy. Także obecne władze tych krajów z reguły akceptują wartości chrześcijańskie. Niedawno Słowacy w referendum opowiedzieli się przeciwko legalizacji związków homoseksualnych. Wygląda więc na to, że w tej dziedzinie jako katolicy akceptują nauczanie Kościoła, natomiast w sprawie uchodźców nie zgadzają się z nauczaniem papieża. Tymczasem okazuje się, że z papieżem zgadzają się władze państw, które prezentują poglądy wrogie Kościołowi. Faktycznie, uchodźców przyjmują kraje, w których laicyzacja życia jest daleko posunięta, a ich władze często dystansują się od obecności religii w życiu publicznym, a tym bardziej od kierowania się nauczaniem Kościoła, a często nawet uniwersalnymi zasadami etycznymi. Oczywiście, środowiska lewicowe akceptują przyjmowanie uchodźców z całkiem innych powodów, a już na pewno nie z powodu chrześcijańskiego miłosierdzia. Chcą doprowadzić do końca ideę multikulturalizmu i równości wszystkich religii, aż do rozpłynięcia się w jakiejś bezkształtnej religijności. Według nich, napływ muzułmańskich uchodźców mógłby nawet całkowicie wykorzenić chrześcijaństwo z Europy, co od zawsze było ich celem. A jeśli przy okazji do realizacji tych celów można wykorzystać gesty papieża, to tym lepiej.

  • A co z terrorystami?

Problem terrorystów, których służby państwowe nie zawsze są w stanie zidentyfikować, jest poważnym argumentem przeciwko przyjmowaniu uchodźców. Nawet gdyby wśród jednej dużej grupy uchodźców znalazł się choć jeden terrorysta, który przeprowadziłby udany zamach, nie zmienia to faktu, że znalazł się on w kraju, dzięki uchodźcom, bo z nimi się utożsamił. W tej sytuacji dylemat moralny jest dobrze widoczny: chcemy pomóc pokrzywdzonym, ale nasze bezpieczeństwo może być przez to zagrożone. Co mamy wybrać: zaryzykować i przyjąć uciekinierów? Czy nie ryzykować i zbudować mur? Pomijając powyższe dylematy, każdy – a szczególnie chrześcijanin – musi sobie odpowiedzieć na pytanie: Jaka jest jego wewnętrzna postawa wobec uchodźców? Tylko postawa otwartości i gotowości do ich przyjęcia jest postawą chrześcijańską, tego uczy Ewangelia. Natomiast politycy muszą dodatkowo odpowiedzieć na inne pytanie: Czy ich przyjąć, czy nie? Oczywiście pod pewnymi warunkami.

Od strony moralnej odpowiedź na drugie pytanie może być negatywna, nawet jeśli odpowiedź na pierwsze będzie pozytywna. Politycy odpowiadają za porządek społeczny i za bezpieczeństwo obywateli. I jeśli nie są w stanie, tak zorganizować przyjęcia uchodźców do swojego kraju, by mieć moralną pewność, że nie będzie wśród nich terrorystów oraz, że nie zakłócą porządku społecznego, z czystym sumieniem nie muszą tego robić. Owszem, powinni robić wszystko, by znaleźć mądre rozwiązanie przyjęcia uchodźców, ale jeśli nie są w stanie tego zrobić, każda decyzja będzie dobra. I nie ma tu nic do rzeczy pozytywne działanie papieża Franciszka w kierunku uchodźców. On nie jest politykiem, dlatego nie musi podejmować decyzji o ich przyjęciu. Przyjęcie kilku rodzin do Watykanu, to nie to samo, co przyjęcie tysiąca imigrantów do społeczeństwa. Papież jako lider religijny, musi pokazać chrześcijańskie i jednocześnie ludzkie podejście do tego problemu, a ono jest proste dla każdego, kto ma prawe sumienie: człowiekowi pokrzywdzonemu należy się pomoc bez względu na jego światopogląd, religię, rasę, język. Dla chrześcijan dodatkowym uzasadnieniem takiej postawy jest Ewangelia, która mówi, że w każdym pokrzywdzonym człowieku jest Chrystus i wszystko, co dla niego robimy, robimy dla Chrystusa.

Przy okazji warto zauważyć, że terroryści nie biorą się przede wszystkim ze środowiska uchodźców. Wielu zamachowców, którzy już zaatakowali, to obywatele Unii Europejskiej mieszkający tu od wielu lat, a nawet od urodzenia. To młodzi mężczyźni w wieku od 20 do 30 lat. Warto postawić przy tym kilka pytań: Dlaczego mieszkając i wychowując się w Europie stali się terrorystami? Co zawiniło: rodzina, edukacja, a może system socjalny czy jakaś ideologia? Częściowo jest to wina Europy, że przez wieloletnie zaniedbania dzisiaj musi zmierzyć się z problemem terroryzmu. Co sprawia, że ‘dżihad’ jest tak atrakcyjny dla niektórych młodych ludzi, i to nie tylko dla rodowitych muzułmanów? Może ci młodzi nie dostali żadnych wartości absolutnych, może w zsekularyzowanej kulturze nie otrzymali religii, której na pewnym etapie życia potrzebowali? Może byli zbyt mocno znudzeni życiem, w którym wszystko było dawane, bez wymagań i bez wysiłku z ich strony. Elity europejskie muszą odpowiedzieć sobie na te pytania, by zrozumieć to, co dzieje się dzisiaj, by nazwać błędy przeszłości i aby znaleźć rozwiązanie na przyszłość. Choć może nie jest to łatwo udowodnić, to można zaryzykować tezę, że brak wiary chrześcijańskiej u wielu Europejczyków, a przede wszystkim u europejskich elit, jest pośrednią przyczyną zagrożeń, którym dzisiaj Europa musi stawić czoła.

Ks. dr Marcin Dąbrowski

Stowarzyszenie Papieskie „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”