Marta Brzezińska: Dla kogo zrobiłaś „Bejbi blues”? Byłam na seansie, na którym 90 proc. widowni, to byli ludzie w wieku gimnazjalnym i licealnym, którzy potraktowali Twój film jak niezłą komedię. A kiedy wreszcie następuje finałowa scena – moim zdaniem miażdżąca i wciskająca w fotel – młodzi widzowie buchnęli rechotem i wyszli z kina ze słowem „żenada” na ustach. To chyba nie byli adresaci „Bejbi blues”?
Kasia Rosłaniec: Ten film może być dla młodych widzów, ale dla bardziej myślących i refleksyjnych, a nie wypierających to, co zobaczyli na zasadzie niedopuszczania do swojej świadomości pewnych rzeczy. Młodzież dziś jest w pewnym sensie taka bezzrefleksyjna, bezprzemyśleniowa. Wszystko biorą takim, jakie to jest i, albo się zgadzają, albo nie. Kiedy coś im nie pasuje, to najlepiej to odrzucić. A ten film nie jest prosty. Trzeba się zastanowić dlaczego pewne rzeczy się dzieją. W tej ostatniej scenie jest sens. Nie wydaje mi się żeby była ona śmieszna. Tylko trzeba pomyśleć, a ludzie się nie zastanawiają, tylko albo coś przyjmują, albo od razu z góry odrzucają. Na zasadzie seriali w komercyjnych telewizjach. Tam wszystko jest bardzo proste. Ja ten film zrobiłam przede wszystkim dla widzów kina. Nie chciałabym, aby był traktowany tylko przez pryzmat problemu, o którym mówi, ale jako film sam w sobie. On nie jest oczywistym, prostym filmem, z typową fabułą, która ma początek, rozwinięcie, zakończenie i puentę. Jest opowiedziany nieco inaczej, taką kamerą, zmontowany tak, a nie inaczej, z czarnymi planszami, które także coś mają znaczyć. Byłoby mi miło, gdyby ktoś zastanowił się nad „Bejbi blues” także jako nad dziełem filmowym, a nie tylko tematem. Choć temat oczywiście jest w nim ważny. To film zarówno dla młodego, jak i starszego widza. Dorośli, którzy są już dawno poza tym środowiskiem, mogą sobie zobaczyć, jak ono wygląda, bo może nie są tego świadomi. Kiedy słyszę, że moje postaci nie są prawdziwe, że wykreowałam jakiś nierealny świat, to zapewniam, że on jest. Taki świat też istnieje. Ja nie mówię, że taki jest cały świat albo, że zrobiłam badania marketingowe i wyszło mi, że 68 proc. nastolatków tak się zachowuje. Ale moi bohaterowie są prawdziwi.
Oglądając Twój film najbardziej zastanawiałam się właśnie nad tym, na ile postaci z „Bejbi blues” są realne. Z jednej strony, w wywiadach mówiłaś, że tym razem nie pokazujesz jakiejś większej grupy społecznej, że to historia jednej dziewczyny, a z drugiej – przyznajesz, że inspiracją do scenariusza stał się artykuł z „Wysokich Obcasów” o najmłodszych matkach w Europie. Przyznam szczerze, że postać Natalii wydawała mi się tym mniej realna, że kiedy dziewczyna zachodzi w ciążę w wieku 17-lat, to raczej pierwszą myślą, jaka pojawia się w jej głowie jest: „O kurde, wpadłam. Usunę” a nie „Super! Urodzę sobie fajnego dzidziusia”.
Myślę, że w 99 proc., albo nawet i więcej, jest dokładnie tak, jak mówisz. Zaplanowane ciąże wśród nastolatek to jakiś odsetek, jeśli w ogóle istnieją. Ja się zainspirowałam artykułem z „WO”, który dotyczył dziewczyn z Anglii. One tam faktycznie bardzo młodo zachodzą w ciążę, bo mają wysoką opiekę socjalną. Ale za tym się kryje – co wychodzi w rozmowach z nimi – tęsknota za miłością, której nie mają. Dziecko im to rekompensuje. To niesamowite – jak wiele dziewczyn rodzi sobie dziecko po to, aby nie być samotną. Natalia ma 17 lat, jest młoda, ale może podejrzała trochę zachowanie starszych nieco kobiet, które także rodzą sobie „coś do kochania” i jest odważniejsza w realizacji swojego planu. Moja bohaterka nie jest reprezentantką większości, ale taki przypadek mógł się zdarzyć. Ja taką dziewczynę, która chciała mieć dziecko znalazłam. To są jednostki, ale zarazem coś więcej. Film fabularny to nie jest reportaż, dokumentujący sytuację, która ma miejsce masowo, ale opowiada o konkretnych, szczególnych i oryginalnych przypadkach. I Natalia jest takim oryginalnym przypadkiem. Gdyby traktować jej sytuację bardziej ogólnie, to na pierwszy plan wysuwa się potrzeba miłości i jej osadzenia, która drzemie w nastolatkach. Nie każda dziewczyna rodzi dziecko, ale na przykład łapczywie chce mieć chłopaka. To poczucie braku miłości jest i nikt mi nie powie, że to nieprawda.
Wszechobecny głód miłości.
Dokładnie. Natalia wymyśliła, że chce mieć dziecko, ale mam nadzieję, że inne nastolatki tak nie pomyślą, bo to nie jest jakaś super droga. Poczucie, że jestem sama, nikt mnie nie kocha i chęć pokochania kogoś na siłę.
Przygotowując się do tej rozmowy, przeczytałam kilka różnych recenzji filmu „Bejbi blues” i spotkałam się z taką opinią, że swoim obrazem wstrzeliłaś się w – wciąż niestety bardzo aktualną w Polsce - dyskusję na temat dzieciobójczyń. Media przez ostatni rok żyły sprawą matki Madzi, wcześniej był Szymon z Będzina. Twoim zamiarem naprawdę było zabranie głosu w sprawie matek, które – może nie do końca świadomie – doprowadzają do śmierci swojego dziecka, czy to wyszło przypadkiem?
Absolutnie to nie było moim zamiarem. Tamte sprawy nie mają nic wspólnego ze mną i moim filmem. Historia Madzi w Sosnowca wydarzyła się, kiedy ja miałam praktycznie skończony film. Powiem szczerze, że niezbyt dobrze się czuję, kiedy tamta sprawa jest łączona z „Bejbi blues”. Przez to, że tamta historia jest tak obrzydliwie medialna i niesmaczna stało się, jak się stało. To, co się wydarzyło w Sosnowcu jest bardzo przykre, straszne. Ci wszyscy ludzi, którzy w tym uczestniczyli, są chyba jacyś niepełnosprawni. Ale Natalia nie jest dzieciobójczynią. Ona jest bezmyślną nastolatką, a to prowadzi do tragedii. Nie pomyślała, ale przecież chciała dobrze. Jeśli ktoś mi zarzuca, że film oszukuje widza, bo nie prowadzi do tego, co się dzieje na końcu, to uważam, że to śmieszna krytyka. Dlaczego ma prowadzić? Przecież to, co się dzieje na końcu filmu nie jest zaplanowane! W ogóle wszystko, co dzieje się w tym filmie, nie jest zaplanowane.
„Bejbi blues”, obok Twoich „Galerianek” i „Sali samobójców” Janka Komasy, uważany jest za część tryptyku, który portretuje pokolenie młodych Polaków. Czy to faktycznie było Twoim celem? Chciałaś „namalować” portret wchodzących w dorosłe życie Polaków?
Nie, moim celem było zrobienie filmu ze wszystkimi jego aspektami, pod względem wizualnym, muzycznym, w ogóle formalnym, jako dzieło filmowe. Ja jestem reżyserem, więc chcę robić filmy fabularne, które wyrażają mój sposób patrzenia na kino w ogóle. A do tego posłużyła mi historia o nastolatce, która ma dziecko. To jest jakby połącznie dwóch rzeczy. Ja nie siadam do pracy z założeniem pokazania jakiegoś problemu społecznego. Patrzę raczej, jaka historia jest dla mnie samej atrakcyjna, tak ciekawa i niesamowita, że trzeba o niej zrobić film. Cała ta otoczka społeczna tworzy się jakby na potrzeby w momencie, kiedy już jest gotowy scenariusz. Natalia jest osadzona w konkretnej rzeczywistości, bo to nie jest film historyczny, ani dziejący się gdzieś w kosmosie. Mimochodem jest to film społeczny.
Spotkałaś się z takim określeniem „lemingi”?
Nie. Z „gimbusami” też nie.
Mówiąc po krótce, „leming” stał się ostatnio dość popularnym określeniem na hipsterów, bananową młodzież, która bezrefleksyjnie łyka serwowane jej przez media treści. Pytałam o te lemingi, bo w jednej z recenzji Twojego filmu, przeczytałam, że bohaterowie „Bejbi blues” to już nawet nie są lemingi, ale„bezmózgie produkty MTV, które mają kupować nowe produkty, "pieprzyć się" (bo to nie jest seks), żreć i napychać się narkotykami". W ten sposób chciałaś pokazać pokolenie młodych Polaków?
To bardzo przykre, bo tak do końca nie jest. Gdyby tak dobrze przypatrzyć się Natalii i Kubie, to czy oni faktycznie tacy są? Natalia, z tą swoją głęboką potrzebą kochania, oczywiście nie potrafi przyjmować uczuć, tak jak, być może, nie potrafi ich dawać, bo nie otrzymała tego w domu, ale dzielnie próbuje odnaleźć się w życiu. Już nie mówiąc o Kubie, który przecież się stara. Co jest złego w tym, że Kuba jeździ na deskorolce? Co jest złego w tym, że jest nieodpowiedzialny, kiedy mówi, że od teraz będzie dobrym ojcem i weźmie dziecko na spacer? On ma przecież 18 lat! Czego więcej mamy od niego oczekiwać? Stara się. Nie można powiedzieć, że jest złym ojcem, bo nie zachowuje się tak, jak zachowałby się w takiej sytuacji 30-latek.
Jasne, Natalia też się stara, ale – jak dla mnie – jest tragicznym przypadkiem bezrefleksyjnej dziewczyny, która doświadcza na własnej skórze, jak ciężko jest wychować malucha, doprowadza do tragedii, a potem mówi: zrób mi kolejne dziecko. Mnie to poraziło.
Ale można na to popatrzeć z innej strony. Co ciekawe, nigdy się z takim spojrzeniem w Polsce nie spotkałam, jedynie za granicą. Większość zagranicznych krytyków, i w ogóle widzów, mówi, że to jest dobre zakończenie, bo Natalia urodzi drugie dziecko i wiedząc to, czego nauczyła się przy pierwszym, będzie wspaniałą matką.
Też tak mogłoby być, ale tego nie wiemy.
No właśnie, nie wiemy. Ale dlaczego od razu mamy efekt wyparcia, że to jest straszne? A może jednak czegoś się nauczyła?
Problem polega na tym, że nie dajemy jej szans?
To jest Polska, my nikomu nie dajemy szansy. Od razu wszystkich krytykujemy i skazujemy na tą gorszą stronę.
Twój film – mam takie wrażenie - też tak został odebrany, jakbyś postawiła krzyżyk na tym młodym pokoleniu. Ty jednak mówisz coś zupełnie innego. Dajesz szansę młodym ludziom.
Ja chciałabym, że młodzi ludzie sami sobie dali szansę, patrząc na ten film.
Szansę też mogliby dać im ich rodzice, którzy w Twoim filmie wypadają fatalnie. Są albo kompletnie nieobecni, albo myślą, że kasa jest dobrym ekwiwalentem miłości. Czyli problem tkwi nie w tych młodych, czasem jeszcze głupiutkich osobach, ale w tym starszym pokoleniu ich rodziców, którzy nie dają swoim dzieciom tego, co im trzeba. Masz jakiś pomysł, jak wyjść z tego błędnego koła, obudzić się z letargu? Bo mam wrażenie, że jeśli przejdziemy obok Twojego filmu, i w ogóle, problemu nieobecnych rodziców, obojętnie, to będzie coraz gorzej.
Mój film jest taki, jaki jest, bo w każdym z tych bohaterów – jeśli się dobrze przyjrzeć, jest skupiony na sobie. Wszyscy w tym filmie są egoistami, począwszy od rodziców, przez sąsiadkę, po dzieciaki. Myślę, że jedyną receptą jest popatrzeć na drugiego człowieka, zanim popatrzysz na siebie. Gdyby sąsiadka otworzyła drzwi i nie myślała o swoim problemie, to Antosiowi nic by się nie stało. Gdyby Kuba odebrał telefon i nie miałby swoich spraw…
Ale nie można wymagać od obcej sąsiadki, że zajmie się Twoim dzieckiem w każdej chwili…
Niby nie można od nikogo niczego wymagać, ale fajnie by było, gdybyśmy patrzyli na innych. Wszystko w tym filmie dzieje się z powodu egoizmu. Gdyby Natalia najpierw pomyślała o swojej mamie, która ma 34-lata, wychowała ją, a teraz chciałaby trochę pożyć, czy nie zrobi jej problemu zachodząc w ciążę, to w ogóle nie byłoby sprawy. Dlaczego skazujemy mamę, że zrobiła źle, a nie Natalię? Oczywiście, to działa także w drugą stronę, bo mama nie kochała Natalii, więc ta urodziła sobie dziecko. Nie zapytała mamy, czy pomoże jej się nim zająć, tylko je urodziła, a potem oskarżała matkę, że ta wyjechała. Gdyby każdy w tym filmie pomyślał o drugiej osobie, to historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. To jest klucz.
Czy „Bejbi blues” jest w jakimś sensie kontynuacją „Galerianek”? Natalia oczywiście nie prostytuuje się w centrach handlowych, ale ma podobną mentalność do bohaterek Twojego poprzedniego filmu. Najważniejsza dla niej jest moda, ciuchy, fajne gadżety i nie cofnie się przed niczym, aby je zdobyć. Ktoś nawet napisał o Natalii „galerianka, która rodzi dziecko”.
Robiąc „Bejbi blues” nie myślałam ani razu, że Natalia ma cokolwiek wspólnego z galeriankami. Chociaż coś łączącego te filmy jest, bo obydwa są o samotności młodych ludzi. Obydwa też pokazują świat widziany moimi oczami, więc w tym sensie jest między nimi coś wspólnego. Ale na pewno nie jest to zamierzona kontynuacja.
W swoich filmach dajesz dojść do głosu młodemu pokoleniu po to, by mogło ono wykrzyczeć ten swój głód miłości, powiedzieć o sobie i swoich problemach? Mam wrażenie, że mało kto ich słucha, a Ty podchodzisz do nich całkiem serio i z dużą dozą empatii.
Sama w sobie mam jakąś potrzebę krzyczenia o rzeczach, które widzę i mnie bolą. W ogóle świat mnie trochę boli, a że ten film jest o nastolatkach, to jest to ich krzyk.
To co takiego boli Kasię Rosłaniec najbardziej?
Ludzka bezmyślność, brak głębszego wejścia w temat. W Polsce jeszcze dochodzi taki mechanizm, żeby najpierw coś skrytykować, a potem dopiero się zastanowić. Koncentrowanie się na złych rzeczach. Ja oczywiście nie mówię, żeby teraz na siłę wszystko chwalić, ale przynajmniej spróbować przyjmować rzeczy takimi, jakimi są. Każdy jest jakiś, myśli i postępuję we właściwy sobie sposób, i ma do tego prawo! A jeśli ja myślę inaczej i podoba mi się coś innego, niż Tobie, to nie znaczy, że Ty jesteś głupia, a ja mądra. Chciałabym, żeby na mój film ktoś tak spojrzał, a nie usiadł w kinowym fotelu i stwierdził, że to jest złe, tamto, a tak w ogóle, to tak się nie robi filmów. Proszę bardzo, zrób lepszy.
Ślepa krytyka - to taka nasza polska cecha narodowa?
Ślepa krytyka i co więcej, doszukiwanie się tylko złych rzeczy. „Lepiej się czuję, jak coś skrytykuję”. Idziesz ulicą w Nowym Jorku, chodzą tam najwięksi dziwacy świata i nikt nawet na nich nie spojrzy, żeby ocenić, a u nas? Wytkną cię palcem.
Może dlatego, że tam jest większe „nasycenie” tych dziwaków.
Dzieciaki z mojego filmu też są dziwakami, świat z „Bejbi blues” jest dziwny, więc to jest z miejsca krytykowane. Gdyby było więcej takich dziwaków, może byłoby u nas weselej.
Albo tragiczniej, gdyby było więcej takich Natalii i mam Natalii.
Druga strona medalu.
Jak odbierasz opinie krytyków na temat „Bejbi blues”? Czujesz, że zostałaś dobrze zrozumiana czy też może włożyłaś kij w mrowisko i całkiem opacznie Cię odebrano?
Przykro mi, że w Polsce nie istnieje krytyka filmowa, w ramach której patrzymy na filmy, jako dzieło filmowe, od początku do końca. Krytyka w Polsce polega na streszczeniu filmu i powiedzeniu, że on mi się podoba albo nie. To nie jest krytyka. Ale nie mogę powiedzieć, że mam gdzieś te wszystkie opinie. Oczywiście, jest ci przykro, kiedy robisz coś, a ludzie patrzą na to tylko powierzchownie. Mogłabym siedzieć cicho, albo zwinąć się i wyjechać, ale mówię, bo myślę, że mam prawo to powiedzieć, bo film został pokazany na dwóch najważniejszych festiwalach na świecie, „Variety Magazine” pisze o nim, że jest odkrywczy, nowy, mrozi krew, a jeden z czołowych amerykańskich krytyków dwa dni temu ogłosił listę najważniejszych filmów 2012 i obok obrazów Paula Thomasa Andersona czy Quentina Tarantino jest tam „Bejbi blues”. Oni traktują to jako dobry film, a u nas? Jest krytykowany jako nierealistyczny i do widzenia. To przykre.
Ile jest Kaśki Rosłaniec w Twoich filmach? Na ile są one odzwierciedleniem samej Ciebie? Też jako nastolatka odczuwałaś taki ogromny głód miłości, że teraz łatwiej z empatią podchodzisz do młodych ludzi?
Jako nastolatka miałam nadmiar miłości od moich rodziców i wiem, na ile jest to ważne i na ile mnie ukształtowało, dało poczucie pewności i świadomość, co jest w życiu ważne. Jeśli widzę, że tego nie ma na około, to jest mi przykro. Dlatego bohaterowie w moich filmach to postaci zupełnie odwrotne od tego, kim ja byłam w ich wieku.
Kiedy kończyłaś „Galerianki” miałaś już pomysł na „Bejbi blues” – teraz też już coś Ci chodzi po głowie?
Mam pomysł na następny film, ale o nim nie powiem (śmiech). Zdradzę tylko, że już nie będę zajmowała się nastolatkami.
Rozmawiała Marta Brzezińska
(fot. Fakt.pl)
Nasza recenzja "Bejbi blues" TUTAJ.