Fronda.pl: Już niebawem Stany Zjednoczone będą miały nowego prezydenta. Polska, co oczywiste, powinna mieć dobre relacje z USA niezależnie od tego, kto będzie nimi rządził. Czego nasz kraj i cała Europa mogły spodziewać się w przypadku ewentualnego zwycięstwa Kamali Harris, a czego z kolei można oczekiwać po triumfie Donaldzie Trumpie?

Witold Waszczykowski (były minister spraw zagranicznych): Mimo niekonwencjonalnego zachowania znacznie więcej wiemy o tym, jak może wyglądać kadencja Trumpa niż Harris. Donald Trump był już prezydentem i jego polityka ws. bezpieczeństwa międzynarodowego była daleko zgodna z polskimi interesami. Doceniał on konieczność wzmacniania bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO, zarówno pod względem wojskowym, jak i ekonomicznym. To wtedy USA, jeszcze przed pełnoskalową agresją rosyjską, rozlokowały kilka tysięcy żołnierzy amerykańskich, rozpoczęto budowę stałej bazy antyrakietowej i zawarto z nami kontrakty zbrojeniowe na najnowocześniejszy sprzęt. Pod względem ekonomicznym zawarliśmy porozumienie gazowe, które m. in pozwoliło nam odejść od importu gazu rosyjskiego. Trump postawił też skuteczne weto wobec Nord Stream 2. Wspierał następnie politycznie i ekonomicznie ideę Trójmorza. Wbrew fałszywej krytyce, nie osłabiał NATO. Dyscyplinował europejskich sojuszników na rzecz większych wysiłków obronnych.  

Mam nadzieję, że jego kolejna kadencja będzie podobna. Będzie wspierał naszą część Europy i domagał się od zachodnich sojuszników realizacji zobowiązań obronnych. Mam też nadzieję na zdrowe podejście do procesów gospodarczych i porzucenie ideologicznych mrzonek ekologiczno-klimatycznych.  

Natomiast w przypadku Kamali Harris tak naprawdę bardzo niewiele wiemy. Była mało aktywna nawet przy słabnącym fizycznie Bidenie. Nie wiemy, kto tak naprawdę będzie rządził w przypadku jej zwycięstwa. Harris nie sprawia bowiem wrażenia decyzyjnego polityka.

Jan Rokita przekonywał niedawno, że pomimo iż Trump jest „nieobliczalny” to jednak byłby on dla Polski korzystniejszym wyborem. Zdaniem Rokity bowiem polityka Demokratów wobec wojny za naszą wschodnią granicą sprowadza się do tego, aby Ukrainie „umożliwić prowadzenie wojny, ale uniemożliwić jej wygraną”. „Jeśli wybory wygra Harris, wojna trwać będzie przez następne długie lata, z coraz większą groźbą rozlania się na Polskę, z coraz większą ilością mordowanych Ukraińców” - przestrzegał były kandydat na premiera RP. Miał rację?

Donald Trump jest, jak wspomniałem „niekonwencjonalny”, gdyż postrzega politykę przez tradycyjne wartości i interesy oraz otwarcie nazywa rzeczy po imieniu. To realista i pragmatyk, a niektórzy uważają, że prowadzi politykę transakcyjną. On obnaża politykę liberałów, którzy zwykle przykrywają swoje interesy górnolotnym żargonem i „postępową” ideologią. Taka więc gra w otwarte karty nie podoba się establishmentowi lewicowo-liberalnemu, neomarksistom. Prą oni do zakończenia wojny na Ukrainie przez zamrożenie konfliktu kosztem Kijowa. Dałoby to możliwość przywrócenia Rosji do światowego obiegu gospodarczego. To jest niemieckie marzenie powrotu do rozporządzania rosyjskim gazem w Europie i stworzenia europejskiego koncertu mocarstw z udziałem Rosji. To ich recepta na wyemancypowanie się spod parasola amerykańskiego, który postrzegają jako dominację USA i hamulec do współpracy ekonomicznej z Chinami.

Trump to dostrzega i chce mieć kontrolę nad tym procesem przemian w Europie. Jeśli tym „procesem pokojowym” pokierują Niemcy, to nasze interesy zostaną zlekceważone. Harris, tak jak wcześniej Obama, pozwoli Niemcom zarządzać Europą w imię „postępu”.

Donald Trump wytrwale przekonywał podczas kampanii wyborczej, że to za rządów Demokratów wybuchła wojna na Ukrainie czy też nastąpiła eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie, podczas gdy za jego prezydentury nie miały one miejsca. Czy wyraziste podkreślanie tych faktów przez kandydata Republikanów mogło wydatnie zwiększyć jego szanse na wyborczy sukces?

W amerykańskich wyborach prezydenckich sprawy międzynarodowe nie odgrywają kluczowej roli. Tym razem jest podobnie. Kwestie międzynarodowe, Ukraina, Rosja, Chiny czy Bliski Wschód pojawiają się, ale jako uzupełnienie lub ilustracja głównych problemów. Dla Trumpa to gospodarka i nielegalna migracja. Dla Harris to sprawy światopoglądowe i społeczno-kulturowe. On gra tradycyjnymi instrumentami społeczno-ekonomicznymi, ona zaś „postępowymi” hasłami.

W kwestii ukraińskiej prezydentury Obamy i Bidena popełniły grzechy naiwności. Biden nie wyciągnął żadnych wniosków z błędów Obamy i od razu rozpoczął od udzielania koncesji Putinowi np. w dziedzinie kontroli zbrojeń. Zadeklarował również w 2021 roku, że USA nie zaangażują się na Ukrainie. Putin odczytał to właściwie jako zielone światło do agresji. W obecnej kampanii spór nie toczy się o to, kto skutecznie obroni Ukrainę. Toczy się natomiast o to, kto lepiej wybrnie z tego konfliktu.

Trudno abstrahować od faktu, że te wybory to również pewne starcie kulturowe pomiędzy dwiema radykalnie różniącym się od siebie wizjami świata. Kamala Harris nazywana jest „ekstremistką aborcyjną”, zasłynęła też podczas kampanii wyśmiewaniem na swym wiecu ludzi wierzących. Trump natomiast wręcz ostentacyjnie wprowadzał elementy religijne a nawet modlitewne do swej kampanii. Stoi też dość mocno po stronie cywilizacji życia. Te dwie Ameryki żyją na co dzień obok siebie wewnątrz jednego kraju, ale niebawem jedna z nich obejmie w tym światowym imperium władzę na kolejne lata i będzie oddziaływać na resztę globu. Czy również w tym kontekście wynik wyborów w USA jest dla nas, Polaków, czymś bardzo ważnym?

Obok bezpieczeństwa militarnego i ekonomicznego ten spór ideologiczny tradycyjnych wartości wywodzących się z praw natury z koncepcjami neomarksistów marzących o nowej utopii jest coraz bardziej jawny. W Europie wręcz dominujący. Pochód neomarksistów nie tylko rozbija nam rodziny i tradycyjne życie kształtowane przez dwa tysiące lat. Te utopie ingerują głęboko w procesy ekonomiczne, ludnościowe, migracyjne, a nawet militarne. Dyskutowane ostatnio kwestie „zielonej energii” nie opierają się na ekonomicznych kalkulacjach. Nie biorą pod uwagę społecznych kosztów przemian. Klimatyczno-genderowy walec rozbija normy i kody kulturowe oraz tożsamości narodowe. Dla wielu tradycjonalistów Trump jest nadzieją na rozpoczęcie powrotu do normalności.

Bardzo dziękuję za rozmowę.