Według relacji NATO i licznych doniesień medialnych, przez kilka godzin nad terytorium Polski przelatywały rosyjskie drony, wywołując alarmy i uruchamiając działania obrony powietrznej sojuszu. Zdarzenie stało się tematem pilnych konsultacji, a sekretarz generalny NATO podkreślił, że sojusznicy aktywnie wspierali polskie służby w neutralizowaniu zagrożenia.

Kellogg ocenił, że incydent ma charakter próbki reakcji Zachodu i wpisuje się w szerszą strategię Rosji. W rozmowie z „The Telegraph” zestawił ambicje Kremla z rewizjonistycznymi krokami w przededniu II wojny światowej, ostrzegając, że pokonanie Ukrainy otworzyłoby drogę do uderzenia w państwo NATO. Jednocześnie zaznaczył, że prezydent USA „za zamkniętymi drzwiami jest bardziej wściekły, niż publicznie” w sprawie zachowań Putina.

Z polskiej perspektywy kluczowe jest, że amerykański wysłannik jednoznacznie klasyfikuje incydent jako test determinacji sojuszu. To wzmaga presję na szybkie doprecyzowanie wspólnych procedur: zasad przechwytywania bezzałogowców nad terytorium Ukrainy (gdy stwarzają ryzyko „przebicia” do Polski), progów reakcji oraz wymiany danych rozpoznawczych. W tle trwają inne prowokacje militarne — przykładem jest świeże naruszenie estońskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie MiG-31, po którym Tallinn uruchomił art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego. To spójny wzorzec „sondowania” obrony kolektywnej.