To, co było niemożliwe za rządów Platformy, okazuje się do zrealizowania dzięki determinacji obecnej władzy. Przez lata słyszeliśmy, że mityczny efekt cieplarniany jest obok Jarosława Kaczyńskiego i wojny nuklearnej największym zagrożeniem dla istnienia ludzkości. 

W tym celu nawet dwa razy zorganizowaliśmy konferencję klimatyczną ONZ. Wszystko po to, aby przypodobać się międzynarodowej biurokracji, utwierdzić społeczeństwo w politycznej poprawności i zrobić wszystko to, co nakazuje Unia Europejska. 

W myśl instrukcjom płynącym z Berlina, światowego lidera walki z globalnym ociepleniem, Polska miała pozamykać kopalnie, wyrzucić górników na bruk, a zamiast tego kupować niemieckie technologie odnawialne: stawiać dotowane przez Unię farmy wiatrowe i montować fotowoltaikę. 

Miało się to odbywać w ramach postulatu „dekarbonizacji”, tak wspieranego przez rodzimych ekologów i media głównego nurtu. Tymczasem okazało się, że można zrobić wszystko na opak, jednocześnie zadowalając międzynarodowe gremia i broniąc interesów polskiej gospodarki. 

Podczas podpisania nowego porozumienia klimatycznego Polska wyrosła na europejskiego lidera w ograniczaniu emisji gazów cieplarnianych. Nie tylko zrealizowaliśmy nasze zobowiązania z nawiązką, ale także przyjęliśmy na siebie nowe, z tą różnicą, że będziemy się z nich wywiązywać po swojemu.

Co to oznacza w praktyce? Wciąż będziemy spalać paliwa kopalne, bo innego wyjścia nie mamy. Pozostaniemy więc najbardziej niezależnym pod względem energetycznym krajem Unii Europejskiej (po Danii). Natomiast walczyć z dwutlenkiem węgla będziemy sadząc lasy. Proste? Proste.

Polska osiągnęła swoje cele. Klimatyczna hucpa ma się ku końcowi. Bo przecież nie o klimat chodziło w Nowym Jorku, tylko o kasę. Kasa musi się zgadzać. Za kilka lat zapomnimy pseudonaukowej hipotezie efektu cieplarnianego. Naturalnie prócz tych, którzy na tym zarabiają i tych, dla których ideologia skrajnej ekologii stanowi treść życia.

 

Tomasz Teluk