„Wtem zobaczyłam pewną duszę,która się rozłączała od ciała w strasznych mękach. O Jezu, kiedy mam to napisać, drżę cała na widok okropności, które świadczą przeciw niej... Widziałam, jak wychodziły z jakiejś otchłani błotnistej dusze małych dzieci i większych, jakie dziewięć lat; dusze te były wstrętne i obrzydliwe, podobne do najstraszniejszych potworów, do rozpadających się trupów, ale te trupy były żywe i głośno świadczyły przeciw duszy tej, którą widzę w skonaniu; a dusza, którą widzę w skonaniu, jest to dusza, która pełna była zaszczytów i oklasków światowych, a których końcem jest próżnia i grzech. Na koniec wyszła niewiasta, która trzymała jakoby w fartuchu łzy, i ta bardzo świadczyła przeciw niemu. O godzino straszna, w której widzieć trzeba wszystkie czyny swoje w całej nagości i [nędzy]; nie ginie z nich ani jeden, wiernie towarzyszyć nam będą na sąd Boży. Nie mam wyrazów ani porównań na wypowiedzenie rzeczy tak strasznych, a chociaż zdaje mi się, że dusza ta nie jest potępiona, to jednak męki jej nie różnią się niczym od mąk piekielnych, tylko jest ta różnica, [że] się kiedyś skończą"1 – zanotowała św. Faustyna Kowalska 12 maja 1935 roku w dniu śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego.
Ocena polityka przez pryzmat wieczności dana jest nam nieczęsto. Zazwyczaj nawet najwięksi przywódcy (i dobrzy, i źli) oceniani są po tej stronie rzeczywistości raczej z perspektywy historii niż wieczności. Józef Piłsudski - w świetle powyższego zapisu polskiej mistyczki - jest wyjątkiem. Siostra Faustyna Kowalska miała wizję jego duszy oddzielonej od ciała. Według niej, choć Marszałka czekają ogromne cierpienia, identyczne z tymi, których doświadczają dusze w piekle, to jednak męki te nie będą wieczne. A zatem - co jest już wnioskiem narzucającym się per se - ostatecznie Marszałek zostanie zbawiony.
Choć scena opisująca cierpienia wybitnego polityka jest w istocie pretekstem do wypowiedzenia przez Jezusa Chrystusa prawd ogólnych poświęconych ocenie życia ludzkiego2, to nie sposób nie dostrzec w nich także jasnej oceny pobożności, wiary i stylu życia Józefa Piłsudskiego. Starając się dokonać - trzeba to powiedzieć - dość zuchwałej próby zrozumienia symboliki owej sceny, można zaryzykować twierdzenie, że kobieta niosąca łzy mogłaby oznaczać kolejne żony i kochanki, które swoimi życiowymi wyborami głęboko skrzywdził jeden z twórców polskiej niepodległości. Dzieci wychodzące z błota mogą być postrzegane jako konsekwencje wyborów politycznych i życiowych polityka, których on sam nie mógł (lub nie chciał) przewidzieć (choć jezuita o. Józef Warszawski, który wyraźnie nie przepadał za Piłsudskim, był zdania, że owe dzieci to młodzież, którą deprawowano w sanacyjnych szkołach, np. dzieci, których rodzice nakazywali im salutowanie po pacierzu przed fotografią „Dziadka", lub absolwenci szkół bezbożnych, które założono na Żoliborzu za rządów Marszałka3). Niezależnie jednak od tego, jak oceniamy działalność Piłsudskiego - chodzi o ocenę nie tyle polityczną, ile eschatologiczną - nie powinna ona przesłaniać najważniejszego elementu przekazu polskiej mistyczki: mimo wszystko siostrze Faustynie „zdaje się", że polityk będzie zbawiony. I to mimo ogromu zła, jakie dokonało się z jego powodu, i ogromu cierpień, z jakimi będzie musiał się zmierzyć.
Skąd ta konkluzja w widzeniu siostry Faustyny, tak radykalnie niezgodna z duchem opisu cierpień i zarzutów, jakie pojawiają się pod adresem Marszałka? Dzienniczek nie daje na to jasnej odpowiedzi. Być może powodem było nawrócenie na łożu śmierci (choć trudno ustalić, czy rzeczywiście do niego doszło, czy też ks. Władysław Korniłowicz nakładał już oleje święte na człowieka nieprzytomnego lub nawet martwego). Być może zadecydował trwający całe życie głęboki (choć całkowicie irracjonalny u człowieka w zasadzie niewierzącego i niepraktykującego) kult Matki Bożej Ostrobramskiej. A być może religijny niemal kult Ojczyzny, który w znaczącym stopniu zastępował Piłsudskiemu religię i któremu podporządkował wszystkie swoje decyzje, postanowienia i działania? Sugerowanie jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie byłoby zuchwalstwem, lecz trudno nie zastanowić się nad tymi możliwościami, choćby po to, by pokazać duchową strukturę myślenia i działania Marszałka.
[koniec_strony]
Na łożu śmierci
Śmierć Piłsudskiego nie była zaskoczeniem dla jego otoczenia. O tym, że zostało mu coraz mniej życia, nie wiedziała być może tylko żona Aleksandra, którą najbliżsi współpracownicy Marszałka oszukiwali, sugerując, że może on wyzdrowieć, gdy tylko nadejdą ciepłe majowe dni. On sam jednak miał pełną świadomość tego, że śmierć zbliża się wielkimi krokami. Mimo to nie zdecydował się na wezwanie księdza i pojednanie z Bogiem. I decyzji tej nie zmienił do końca. Dopiero po ostrym porannym krwotoku 12 maja (czyli w dniu śmierci) jego osobisty lekarz, doktor Stefanowski, postanowił wezwać duchownego, który mógłby opatrzyć pacjenta sakramentami na ostatnią drogę. Zrobił to jednak bez woli samego zainteresowanego. Kiedy ks. Korniłowicz dotarł do umierającego, ten był już nieprzytomny i jest wysoce wątpliwe, by mógł świadomie przyjąć sakramenty. Niektórzy świadkowie agonii (a dokładniej: rozmówcy owych świadków) twierdzą jednak, że Piłsudski, gdy usłyszał pierwsze słowa modlitwy, ocknął się, otworzył oczy i świadomie już uczestniczył w modłach. Inni, jak doktor Stefanowski, sugerują nawet, że Marszałek wykonał jakiś gest (być może zachęcający kapłana)4. Ale są też tacy, którzy odrzucają taką możliwość i twierdzą, że wszystkie obrządki zostały wykonane, gdy Piłsudski był nie tylko nieprzytomny, ale wręcz martwy. „Nie dopuścili do niego księdza (...) Już po wszystkim wdarł się ks. Korniłowicz. Jeszcze ciało było ciepłe. Sam mi to opowiadał" – wspominał po latach generał Józef Haller. Ostrożniej do tej kwestii podchodził o. Ludwik Semkowski, zdaniem którego fakt „katolickiej śmierci Piłsudskiego" jest wielce wątpliwy, bowiem do chwili obecnej nie rozstrzygnięto, czy przyjął on namaszczenie żywy, czy martwy5.
Niezależnie jednak od tego, czy pozostawał on w stanie świadomym, gdy sprawowano nad nim sakramenty, czy też był nieprzytomny – jedno jest pewne: aż do dnia śmierci ani Piłsudski, ani jego otoczenie nie zatroszczyło się o ostatnią posługę religijną. Śladów zainteresowań eschatologicznych próżno też szukać w testamencie Marszałka, w którym określił, gdzie powinien być pochowany, jak należy uczcić jego pamięć, a nawet zacytował swojego ukochanego poetę - Juliusza Słowackiego, lecz ani słowem nie zająknął się nawet o perspektywie wieczności poza doczesnej. I trudno się temu dziwić, bowiem wiele wskazuje na to, że w taką wieczność Marszałek zwyczajnie nie wierzył. „Wieczność ludzka jest względna, ale istnieje jako pojęcie"6 - stwierdzał w odczycie Demokracja a wojsko, w którym otwarcie dowodził, że „honor - to bóg wojska"7.1 choć trudno nie dostrzec, że słowa te były raczej sugestią, by właśnie na wierności honorowi i symbolom narodowym „demokraci" opierali siłę swoich wojsk, to nie sposób pominąć wniosku dotyczącego pośmiertnego losu człowieka, jaki przy okazji tych rozważań formułuje Marszałek. „Prawo i honor; honor i prawo - cement to może wystarczający. Trzeba im dać żyć. Gdy kwiaty te zaczną żyć - to i problem [czyli relacja między wojskiem a demokracją, wolnością a przymusem - przyp. TPT] w całej swej bezwzględności odejdzie ku przeszłości. Niebo innym roślinom każe wtedy żyć na ziemi... a my w niej już będziemy"8 - stwierdza bez „ostatecznego" optymizmu Piłsudski.
Przekonaniu, że ostatecznym losem człowieka jest ziemia, ewentualnie ludzka pamięć o nim, pozostał Marszałek wierny do końca swych dni. Dowodem na to pozostaje, jak się wydaje, obojętność na duchowe przygotowanie do śmierci, na które miał wystarczająco dużo czasu. Czy wszystko to wyklucza jednak możliwość nawrócenia na łożu śmierci? Czy można - bez cienia wątpliwości - odrzucić świadectwa tych, którzy uznają, że po przyjściu ks. Korniłowicza Piłsudski odzyskał przytomność i pozostając w pełni świadomym stanie, przyjął ostatnie namaszczenie, a także generalną absolucję? Nadzieję na takie rozstrzygnięcie – ostateczne pojednanie Marszałka z Bogiem - daje jego głęboki, choć absolutnie paradoksalny kult Matki Bożej Ostrobramskiej. Matka Pana, która – według głębokiej wiary ludu polskiego - jest w stanie wybłagać zbawienie nawet największych grzeszników, nie powinna pozostawić samego w obliczu śmierci także swojego dziwacznego czciciela, jakim był Józef Piłsudski. I kto wie, czy to nie jej wstawiennictwu zawdzięcza odstępca od katolicyzmu i człowiek w istocie niewierzący to, że siostra Faustyna mogła o nim powiedzieć, iż nie zostanie potępiony.
Ostrobramska towarzyszka
Dziwaczność maryjnego kultu Marszałka najtrafniej chyba podsumował kardynał Aleksander Kakowski. „Piłsudski to typowy Polak (lub: polski inteligent). Co do istnienia Boga ma poważne wątpliwości, a jednocześnie do Matki Boskiej bardzo gorące nabożeństwo"9 - mówił międzywojenny metropolita warszawski. I rzeczywiście, o ile istnienie Boga specjalnie Marszałka nie zajmowało (co częściowo falsyfikuje przekonanie, że miał on co do Niego wątpliwości), o tyle Matka Pana w ikonie ostrobramskiej towarzyszyła temu politykowi, rewolucjoniście i żołnierzowi na wszystkich drogach jego życia. Gdy toczyła się wojna o niepodległość Polski, Piłsudski na kwaterze miał zawsze medalik z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej, fotografię swojej pierworodnej córki oraz Potop Henryka Sienkiewicza10. Gdy został naczelnikiem państwa, w jego sypialni także wisiał „średniej wielkości obrazek Matki Boskiej Ostrobramskiej"11. „Wspomniany «kult», mimo iż zewnętrznie konkretyzował się w osobliwym pietyzmie dla małego, niepozornego wizerunku Ostrobramskiej, nie tyczył przecież przechowywanego zapobiegliwie kawałeczka papieru czy tłoczonego srebra, na których widniała podobizna Ostrobramskiej, tylko i wyłącznie postaci Tej, która ta podobizna wyobrażała"12 – podsumowywał ks. Józef Warszawski.
Pietyzm wobec Maryi przetrwał wszystkie światopoglądowe zakręty Piłsudskiego: utratę wiary w młodości, konwersję na protestantyzm czy powrót do katolicyzmu, który w istocie oznaczał docenienie jego wartości społecznej przy całkowitym braku zainteresowania dla tego, co w nim najistotniejsze. I nie da się chyba tego wytłumaczyć tylko jakimś mitycznym przywiązaniem do archetypu wiecznej kobiecości (choć Piłsudski nie ukrywał, że kobiecość wyzwala w mężczyźnie to, co najlepsze)13. Nie da się tego zrozumieć w kategoriach ujmowania „rzeczy nieznanych" w „znane od dzieciństwa symbole"14. Był to raczej o wiele głębszy związek marnotrawnego dziecka z matką, która choć została porzucona, to jednak pozostała w jego pamięci. Ten związek - paradoksalny, a nawet z punktu widzenia czysto świeckiej logiki irracjonalny i absurdalny – ma jednak głęboki sens duchowy. Jest swoistą łodzią ratunkową, na której grzesznicy mogą powrócić do Boga. „Matka bowiem nie tylko oczekuje na swoje dzieci we własnym domu, ale idzie za nimi wszędzie, gdzie one zakładają swoje domy. Wszędzie tam, gdzie żyją, gdzie pracują, gdzie tworzą swoje rodziny, gdzie bywają przykute do łoża boleści - a nawet tam, gdzie schodzą na manowce, gdzie zapominają o Bogu, gdzie sumienia mają obciążone grzechem... Wszędzie tam..." - mówił o Matce Bożej Jan Paweł II15.
[koniec_strony]
Taką interpretację głębokiego kultu maryjnego - który był w jakimś stopniu nieuświadomioną relacją z żywą osobą, zawsze towarzyszącą swojemu czcicielowi na trudnych drogach jego życia – uwiarygodniają jeszcze „zbiegi okoliczności", w jakie obfitowało życie Marszałka. Najważniejsza bitwa jego życia - batalia, w której ocalił chrześcijańską Europę przed najazdem bolszewickim - przypadła właśnie w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, a poprzedzona została uroczystymi modlitwami całego Episkopatu na Jasnej Górze. Można oczywiście uznać całą sprawę za przypadek, można uważać ją za efekt propagandy endeckiej, ale nie zmienia to faktu, że - jak wskazywał Jan Paweł II - „zwycięstwo wojsk polskich było tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć i dlatego zostało nazwane cudem nad Wisłą"16. Termin ten nie wyklucza przy tym wcale wdzięczności dla tych, którym - jak to ujmował papież w tej homilii - „zawdzięczamy ten cud po ludzku", czyli również dla wodza wojsk polskich, ale pozwala zrozumieć, że bez Maryi i bez jej wpływu na świat (także na sumienia i działania niewierzących - w tym wypadku Piłsudskiego), historia Europy wyglądałaby zupełnie inaczej17. Kto wie zresztą, czy to właśnie nie ta bitwa, będąca w gruncie rzeczy obroną cywilizacji chrześcijańskiej przed ateistyczną nawałnicą, nie przeważyła szali na Piotrowej wadze...
Konwersje wolnomyśliciela
A z religijnego i moralnego punktu widzenia było co przeważać. Piłsudski zaczął tracić wiarę już w bardzo młodym wieku. 7 maja 1883 roku jego rodzony brat Bronisław zanotował w swoim dzienniku, że w czasie dyskusji z Józefem i kolegą Buszem doszli do wniosku, iż „u człowieka główną rolę gra moralność. Że religia i wszystkie inne przepisy są dla ludzi bez rozumu i wykształcenia, jest to ich postrachem i chroni od zepsucia, a człowiekowi rozumnemu trzeba tylko postępować moralnie"18. Późniejsze lektury, głównie zaś - jak przyznawał sam Marszałek - rosyjska publicystyka rewolucyjna (wojowniczo ateistyczna), a także Spencer, Darwin czy Marks tylko umacniały religijną obojętność, która była zresztą niezwykle typowa dla tamtego czasu i ówczesnej sytuacji. Ani pozytywizm, ani społeczny radykalizm, ani (niestety) postawa duchownych nie sprzyjały bowiem wierze religijnej. „Piłsudski stracił zaufanie do księży, gdyż wielu z nich wysługiwało się okupantom, nie mógł także pogodzić wiary w Opatrzność z zaborami Polski, prześladowaniem wierzących, triumfem zła w historii. Do kryzysu przyczynił się także zbieg okoliczności życiowych: socjalistyczna moda odrzucająca Biblię i religię jako sprzeczne z nauką zbiega się w czasie z osłabieniem wpływów domu na przyszłego Marszałka. Rok 1884, rok, w którym Piłsudski nazwał się socjalistą, był równocześnie rokiem śmierci jego matki"19 – podkreśla Bogdan Urbankowski.
Odejście od wiary matki przypieczętowało zesłanie na Syberię. To tam, zdaniem ojca Warszawskiego, Piłsudski miał ostatecznie przekonać się do antyreligijnych poglądów innych zesłańców oraz ukształtować swój ateistyczny światopogląd20. I choć sam Piłsudski nie ujmuje tego aż tak ostro, to w tekście z roku 1903 przyznaje, że właśnie na Syberii nie tylko wykrystalizował swoje poglądy, ale też ponownie przeczytał Marksa, który ugruntował go w socjalizmie. „Zrozumiałem wówczas, że nie jest on tylko ideą szlachetnych ludzi, marzących o uszczęśliwieniu ludzkości, lecz staje się realną potrzebą ogromnej masy ludu pracującego z chwilą, gdy kulturalny i społeczny rozwój umożliwia mu zrozumienie zasad tej idei"21 - stwierdzał Piłsudski. Takiego światopoglądu, odrzucającego w istocie wolną wolę i zastępującego Boga przez ślepy proces historyczny, nie dało się już pogodzić z chrześcijaństwem. Piłsudski nie próbował zresztą tego robić. Jeśli miał jakiś kłopot, to najwyżej, jak pogodzić radykalny socjalizm z patriotyzmem i pragnieniem wolności, które wyniósł z domu. Uczynił to, pomijając internacjonalistyczny charakter marksizmu i łącząc socjalizm z walką o niezawisłość państwa. Tę syntezę najmocniej wyrażała jego maksyma: „socjalista w Polsce dążyć musi do niepodległości kraju, a niepodległość jest znamiennym warunkiem zwycięstwa socjalizmu w Polsce"22.
Otwarcie deklarowany agnostycyzm czy też niewiara (jeszcze w 1916 roku miał Piłsudski powiedzieć Hallerowi, że jest „bezwyznaniowy") wcale nie przeszkadzały Marszałkowi w wędrówkach religijnych. Pierwszą z nich podjął w roku 1899 (12-24 maja), gdy w parafii luterańskiej w Łomży „po dostatecznym przygotowaniu i pełnym wewnętrznym przekonaniu przeszedł z wyznania rzymsko-katolickiego na wyznanie ewangelicko-augsburskie"23. W tym samym dniu był konfirmowany i przyjął Komunię Świętą. Kilka tygodni później rewolucjonista Józef Piłsudski zawarł religijny związek małżeński z Marią Kazimierą Juszkiewicz (z domu Poklewską). Właśnie ten fakt wyjaśniał zmianę przez niego wyznania. Jako katolik nie mógłby bowiem ożenić się z rozwiedzioną Marią Juszkiewicz.
Nie jest natomiast jasne, dlaczego Piłsudski wybrał akurat luteranizm, a nie kalwinizm, jak zdecydowana większość katolików, którzy zmieniali wyznanie wyłącznie po to, by móc zawrzeć religijny związek małżeński. Czy chodziło o to, że - przy wszystkich różnicach – ewangelicyzm augsburski jest bliższy katolicyzmowi czy choćby tradycyjnej polskiej pobożności (zachowując - wprawdzie czysto formalnie, ale jednak - święta maryjne w swoim kalendarzu liturgicznym) niż ewangelicyzm reformowany? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie. Jedno pozostaje natomiast pewne: decyzja Piłsudskiego nie miała nic wspólnego z wewnętrznym przekonaniem. W tamtym czasie pozostawał on bezwyznaniowy, a kwestie religijne interesowały go o tyle, o ile pomagały ułożyć sobie życie prywatne. Ówczesne decyzje, jak wskazuje Bogdan Urbankowski, świadczyły wprawdzie o lekkim stosunku Piłsudskiego do religii i dogmatów, ale także o poważnym stosunku do miłości (a może powinno się powiedzieć - biorąc pod uwagę dalsze losy kolejnych kobiet Piłsudskiego - do zakochania się). „Specjalista partyjny, towarzysz Malinowski, który wystawiał Piłsudskiemu wszystkie lewe papiery, mógł wystawić jemu i Marii dowolną liczbę świadectw ślubu we wszystkich możliwych obrządkach. Mało tego, kiedy Piłsudscy zdecydowali się już po ślubie zamieszkać w Wilnie, jako państwo Dąbrowscy – Aleksander Malinowski rzeczywiście «zorganizował» akt ślubu wileńskiego kościoła Bernardynów. Nie względy formalno-meldunkowe zagrały tu więc rolę. Piłsudski uznał tę miłość za tak ważne wydarzenie w swoim życiu, że chciał je uświęcić obrzędem. Skoro zaś nie mógł załatwić tego w Kościele katolickim - postanowił przejść na protestantyzm"24- stwierdza biograf Marszałka.
Protestantyzm był więc w przypadku Piłsudskiego (w zgodzie zresztą z tradycją niemałej części władców i polityków przyjmujących owo wyznanie) jedynie pochodną osobistych wyborów życiowych, które były sprzeczne z jasną doktryną religijną. Inaczej niż wielu jego poprzedników (choćby król angielski Henryk VIII, żywo interesujący się kwestiami teologicznymi25) Piłsudski nie zgłębiał nigdy różnic między katolicyzmem a luteranizmem i prawdopodobnie były mu one całkowicie obojętne. Nie zmieniły tego dalsze wędrówki wyznaniowe związane z kolei z doświadczeniem prawdziwej wspólnoty narodowej i wojskowej, która w polskich warunkach często była połączona z religijnością. Takie doświadczenie religii, która w swej istocie jest relacją - choć dla Piłsudskiego relacją nie tyle z Bogiem, ile ze współbojownikami - zostało mu ofiarowane w czasie bojów I Brygady. Jeszcze w 1914 roku, mimo że odczuwał głęboką, wręcz rodzinną więź ze swoimi żołnierzami, nie przekładała się ona na uczucia religijne. Podczas przemówienia wygłoszonego w trakcie wieczerzy wigilijnej w Nawisu Piłsudski wspomina wprawdzie o swoich uczuciach, ale nawet jednym słowem nie odnosi się do święta, jakie jest tego dnia obchodzone26. Ale kolejne pogrzeby i Msze Św., w których uczestniczył ze swoimi żołnierzami, uświadamiały mu, że nigdy nie będzie całkowicie z nimi, pozostając poza wspólnotą najgłębiej fundującą polskość. Zapewne dlatego, po wielu latach odstępstwa, z przyczyn wcale nie religijnych, zdecydował się 27 lutego 1916 roku na powrót do Kościoła katolickiego27. Decyzja ta była „aktem mocniejszego wszczepienia się w żołnierską wspólnotę - w ludzką wspólnotę, z której chciała go wyrwać śmierć"28.
[koniec_strony]
Łamacz kobiecych serc
Wielkie - niemal sakralne - znaczenie, jakie przypisywał Piłsudski miłości do kobiet, nie wiązało się wcale z wiernością czy tym bardziej pełną odpowiedzialnością za składane swoim kochankom, żonom czy partnerkom obietnice. Akurat ta cecha nie podlegała u Marszałka najmniejszej ewolucji. Pierwszą miłością jego życia była poznana na zesłaniu Leonarda Lewandowska. Oboje kochankowie składali sobie solenne obietnice małżeństwa, ale - jako że wyrok pierwsza odbyła kobieta - ze ślubu nic nie wyszło. Kilka miesięcy po rozstaniu Józef pisał do swojej wybranki: „Leosiu? Nie pisałem Ci tak długo dlatego, że nie miałem siły i serca Ci powiedzieć, że stosunek nasz taki, jakim był, nadal pozostać nie może. Leosiu! Zapomnij o mnie, jam Ciebie niegodzien i jeżeli możesz, przebacz mi. Chciałbym... lecz nie, wszystkiego, co bym Ci chciał powiedzieć, papieru nie starczy, więc wszystko jedno, Miła, Droga - bądź szczęśliwa. Do widzenia, może na zawsze. Ziuk"29. Powód tych, jakże wzniosłych słów, był jednak niezwykle prozaiczny. Młody Piłsudski zwyczajnie nie dochował swojej Leosi wierności. O czym zresztą po ponad trzech miesiącach od pierwszego listu nie omieszkał jej poinformować. „Ja, kochając Ciebie, oddałem się drugiej osobie. Ja piszę, kochając Ciebie, gdyż pomimo że się starałem wmówić w siebie, że tak nie jest,miłość moja ku tobie, droga Leosiu, była silniejsza"30 - pisał Piłsudski we wrześniu 1891 roku. Ostatecznie Leonarda wybaczyła mu, ale do ślubu i tak nie doszło. Kilka lat później kobieta popełniła samobójstwo.
W 1899 roku Piłsudski zawarł wspomniany już wyżej związek małżeński w Kościele ewangelicko-augsburskim z Marią Juszkiewiczową. Ale i ten związek, choć pobłogosławiony w kościele, nie przetrwał długo. Już bowiem w 1906 roku rewolucjonista poznał kolejną kobietę (o 15 lat od siebie młodszą) Aleksandrę Szczerbińską. Miłość miał jej wyznać podczas przygotowań do akcji napadu na bank w 1907 roku. O romansie męża pierwsza żona doskonale wiedziała, ale - załamana po śmierci córki Wandy i złamana chorobą - nie była w stanie mu przeciwdziałać. Po kolejnej zbrojnej akcji (tym razem w Bezdanach), której okres przygotowania sama Aleksandra uważała za miesiąc miodowy związku z Piłsudskim, ten ostatni powrócił do żony. Od tego czasu dzielił czas między dwie kobiety swojego życia. Ostatecznie rozpad pożycia małżeńskiego z pierwszą żoną nastąpił prawdopodobnie około 1916 roku, po dziesięciu latach romansu31). Aleksandra, jeszcze jako kochanka a nie żona, powiła mu dwie córki. Dopiero śmierć Marii (mąż nie wziął nawet udziału w pogrzebie) w 1921 roku umożliwiła legalizację nowego związku w Kościele katolickim32.
Tyle że wcale nie oznaczało to końca miłosnych przygód Komendanta. Już bowiem trzy lata po drugim ślubie Piłsudski poznał doktor Eugenię Lewicką, która miała stać się jego kochanką w ostatnich latach życia. Tym razem jednak druga żona (Aleksandra) miała atut w postaci uwielbianych córek, których Marszałek za nic w świecie nie chciałby skrzywdzić. Samej żonie specjalnie to jednak nie pomagało. Jak wspominają jej przyjaciele, chodziła struta i przygnębiona zainteresowaniem, jakim obdarzał jej mąż młodziutką lekarkę. Liczni przyjaciele Aleksandry i Józefa akurat w tej kwestii stanęli po stronie kobiety, co zresztą sam Piłsudski im wypominał. Ostatecznie romans miał zostać przerwany podczas pobytu Marszałka na Maderze, a kobieta - ugodzona do żywego zerwaniem związku i zagęszczającą się wokół niej atmosferą towarzyską - otruła się 27 czerwca 1931 roku. Piłsudski pojawił się na jej pogrzebie, a krótko po nim miał powiedzieć: „nawet tego mi nie oszczędzono"33. Śmierć rywalki wcale nie polepszyła jednak relacji w małżeństwie Piłsudskich. Lato 1931 roku mąż i żona spędzali osobno34.
Zdrada, tak częsta w życiu Marszałka, nie oznaczała wszakże pełnego braku odpowiedzialności. Jako żołnierz zawsze przywiązywał ogromne znaczenie (szkoda, że tylko teoretycznie) do życia rodzinnego. „Życie wojenne, życie w nienormalnych warunkach, żłobi jeszcze inną cechę w duszy żołnierza. Jest on mężczyzną, który zostawił gdzieś w dali życie rodzinne. Zadowalać się musi często dorywczym uściskiem, nieraz brutalnie zdobytym. Im bardziej jest skazanym na te dorywcze uściski spotkanej gdzieś w kącie kobiety, tym bardziej rodzi się w nim tęsknota za uśmiechem szczęścia, które niesie życie rodzinne. Radości i uśmiechy życia rodzinnego, radość i uśmiech dziecka tak go rozczulają, że wszystkim paniom radziłbym wychodzić za mąż za dobrego żołnierza, gdyż jest prawie pewne, że można nad nim zapanować jednym uśmiechem"35 - mówił Marszałek 5 sierpnia 1923 roku. Problem polega tylko na tym, że ów nawyk „uścisków gdzieś w kącie" wcale nie znika pod wpływem jednego uśmiechu. I choć radości życia rodzinnego bez wątpienia przyciągały Komendanta, to nie mniej pociągały go przygody młodości. A to raniło kolejne kobiety, które się z nim wiązały.
Wiara w Polskę
Zmienność uczuciowa, konwersje religijne i ewolucje światopoglądowe nie powinny jednak przesłaniać faktu, że Józef Piłsudski miał w życiu jedną, niezmienną wiarę, którą wyniósł z domu rodzinnego. Była nią wiara w wolną, niepodległą, moralnie czystą i bardziej sprawiedliwą Polskę. „Matka, nieprzejednana patriotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu i zawodów z powodu upadku powstania, owszem wychowywała nas, robiąc głównie nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem ojczyzny. Od najwcześniejszego dzieciństwa zaznajamiano nas z utworami naszych wieszczów, ze specjalnym uwzględnieniem utworów zakazanych, uczono historii polskiej, kupowano książki wyłącznie polskie. Ten patriotyzm rewolucyjny nie miał określonego kierunku społecznego"36 - wspominał po latach Piłsudski, który wartościom wpojonym przez matkę pozostał wierny do końca życia, choć - w okresie najbardziej rewolucyjnym - próbował je (jak się zdaje nieskutecznie) godzić z ideami walki klasowej37.
[koniec_strony]
Owa wiara w Polskę, inaczej niż u Dmowskiego, nie miała jednak charakteru biologiczno-etnicznego, lecz kulturowy. Wychowany na kresach, kochający mozaikę kultur i narodowości, Piłsudski miał świadomość, że tym, co najistotniejsze w tożsamości narodowej, jest kultura i moralność. To one, przekazywane w niekończącym się ciągu pokoleń, stanowią ową „relatywną wieczność", w którą głęboko wierzył. Religia, Bóg, symbole religijne są tylko swoistym przejawem tego, co w życiu narodu najważniejsze, czyli jego specyficznej kultury. W tym głębokim przywiązaniu do kulturowego determinantu polskości Piłsudski był w jakimś sensie poprzednikiem Jana Pawła II. Karol Wojtyła bowiem, podobnie jak Marszałek Piłsudski, uznawał, że tym, co stanowi o istocie polskości, jest jej kultura. „Termin «naród» oznacza tę społeczność, która znajduje swoją ojczyznę w określonym miejscu świata i która wyróżnia się spośród innych własną kulturą"38 - pisał Jan Paweł II w fundamentalnym dla zrozumienia jego myślenia dziele Pamięć i tożsamość. I trudno przypuszczać, by z takim rozumieniem patriotyzmu i narodu nie zgodził się Piłsudski, który był tak głęboko przekonany o konieczności kultury i sztuki dla życia narodu, że powołał Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie i przez wiele lat przesyłał na jego potrzeby niemałą część swoich dochodów39. „Patriotyzm - kontynuował Papież, a Piłsudski bez wątpienia zgodziłby się z takim ujęciem sprawy - oznacza umiłowanie tego, co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzieła rodaków i owoce ich geniuszu"40.
Ale wiara w Polskę nigdy nie oznaczała dla Piłsudskiego (a także dla Jana Pawła II) akceptowania wszystkich braków, problemów i bolączek polskości. Przeciwnie, Marszałek zawsze uznawał, że jego zadaniem, podobnie jak zadaniem wszystkich Polaków, jest stała walka o podnoszenie godności moralnej Polaków, stała walka o ich czystość i sprawiedliwość. Sanacja (mimo wszystkich swoich wad) była takim właśnie projektem budowania Polski opartej na honorze, przywiązaniu do części polskiej tradycji (zdaniem Piłsudskiego, tej najlepszej, symbolizowanej choćby przez Sienkiewicza), ale także na poświęceniu dla Ojczyzny. „Istotą walki [z oszczerstwami kierowanymi przeciwko Naczelnikowi Państwa - przyp. TPT] jest podniesienie duszy na wysoki poziom moralny"41 - mówił Piłsudski 6 sierpnia 1923 roku. Szkoda tylko, że później ten szlachetny projekt Piłsudski realizował środkami niegodnymi, a znaczyło go choćby ponad 600 ofiar zamachu majowego czy sprawa brzeska.
Porównajmy wizję Piłsudskiego - państwa głęboko zakorzenionego we własnej historii i podnoszącego własną moralność - z programem, z jakim przyjechał do Polski Jan Paweł II. Jego słynne rozważanie wygłoszone do młodzieży podczas Apelu Jasnogórskiego w 1983 roku jest w jakimś sensie religijnym, mistycznym i duchowym rozwinięciem ideowych pragnień Marszałka. „Co to znaczy «czuwam»? - pytał Papież. - To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężać je w sobie (...) Czuwam - to znaczy także: czuję się odpowiedzialny za to wielkie, wspólne dziedzictwo, któremu na imię Polska. To imię nas wszystkich określa. To imię nas wszystkich zobowiązuje. To imię nas wszystkich kosztuje"42. Poświęcenie, ofiara - to zresztą słowa-klucze, które pozwalają zrozumieć postawę Piłsudskiego. Dla niego gotowość do ofiary pozostaje sednem nie tylko patriotyzmu, ale także w ogóle postawy człowieka43. „Tylko ten człowiek jest wart nazwy człowieka, który ma pewne przekonanie i potrafi je bez względu na skutki wyznawać czynem"44 - pisał Marszałek w tekście Jak stałem się socjalistą.
Niestety, ta „doczesna wiara" Piłsudskiego nie jest już do utrzymania we współczesnym świecie. Terminy „ofiara", „poświęcenie", „naród", „tradycja" - wyjęte ze swych religijnych i metafizycznych ram – przestały znaczyć cokolwiek. Próba przekonania obywatela państwa, że ma się on poświęcić dla czegoś innego niż własna wygoda i zadowolenie, jest zdana na porażkę. Człowiek pozbawiony perspektywy wieczności (choćby tej relatywnej w pamięci kolejnych pokoleń), wyrwany z ciągu dziedziczenia nie jest w stanie zdecydować się na ofiarę z własnego życia, nie potrafi walczyć o coś innego poza przyjemnością. W tym sensie sformułowany przez Piłsudskiego program patriotyzmu i wiary w Polskę jest już nie do uratowania w formie, jaką nadał mu sam Marszałek. Jedyne, co jest w stanie stworzyć z niego spójną całość, to wiara religijna. W tym znaczeniu dziedzicem, a przede wszystkim kontynuatorem głębokiej intuicji polskości, pozostaje Jan Paweł II, który pokazał, że tylko poprzez osobistą głęboką wiarę możliwe jest ocalenie kulturowej determinanty polskości. Poświęcenie, ofiara, solidarność możliwe są tylko dla ludzi, którzy albo osobiście wierzą, albo odziedziczyli rozumienie i praktykowanie tych cnót po wierzących przodkach.
Wiara w Polskę Józefa Piłsudskiego musi być zatem uzupełniona wiarą w Boga. Bez niej albo zamiera i ginie, albo - jak stało się w przypadku sanacji - przekształca się w bicz na inaczej myślących.
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Tekst ukazał się w kwartalniku Fronda 48 (2008)
2 Już w następnym zdaniu Święta notuje bowiem, że po chwili ukazało się jej Dziecię i powtórzyło jej słowa, od których objawienie się rozpoczęło: „prawdziwa wielkość duszy jest w miłowaniu Boga i pokorze". Tamże, par. 427, s. 153.
13„Mówię o kobiecie, jako o pięknie życia. Mówię o kobiecie, jako o istocie, która daje często lepsze, szlachetniejsze pobudki, która daje radość życia mężczyźnie" – mówił Marszałek w przemówieniu wygłoszonym 5 sierpnia 1923 roku. J. Piłsudski, O wartości żołnierza Legionów, w: Tegoż, Pisma zbiorowe, t. VI, Warszawa 1937, s. 69.
15Jan Paweł II, Przemówienie do wiernych diecezji częstochowskiej zgromadzonych przed kościołem Św. Zygmunta, 4 czerwca 1979, cyt. za: Tegoż, Pielgrzymki do Ojczyzny. Przemówienia, homilie, Kraków 2006, s. 64.
16Jan Paweł II, Homilia w czasie liturgii słowa odprawionej przed katedrą św. Floriana, 13 czerwca 1999, w: Tegoż, dz. cyt., s. 1136.
17Miał tego świadomość zresztą również sam Józef Piłsudski. W Przedmowie do Roku 1920 przyznaje to w niezwykle ostrożny sposób. „Rozstrzygnięcie walki rozstrzygnęło zarazem na czas pewien i losy milionów istot ludzkich, które reprezentowane były wówczas przez walczące na tej ogromnej przestrzeni wojsko i jego wodzów. Nie chcę wchodzić w dociekania, czy boje toczone w tym roku, swym znaczeniem nie obejmowały znacznie szerszych kręgów, niż zakreślone one były granicami obu państw, niechybnym jednak jest, że napięcie nerwowe w całym świecie cywilizowanym było niezwykle duże i ku nam, ówczesnym żołnierzom, skierowanych było mnóstwo ócz, napełnionych to trwogą, to nadzieją, to łzą goryczy, to uśmiechem szczęścia". J. Piłsudski, Rok 1920, w: Tegoż, Pisma zbiorowe, t. VII, Warszawa 1937, s. 9.
26„Pozdrawiam Was żołnierze polscy w dniu, w którym każdy chce mieć rodzinę. Między Wami czuję się w najbliższej rodzinie. Brzemię sławy, które na mnie spada obecnie, nie mnie przynależy; czego dokonać mi przypadło zawdzięczam wiernej, nieustraszonej pomocy żołnierzy. Otoczenie, współpracownicy dają możliwość czynu, decydują o jego mocy. Wznoszę toast - który zawsze i wszędzie będę powtarzał: na cześć żołnierza polskiego" - powiedział wówczas Piłsudski. J. Piłsudski, Przemówienie podczas Wieczerzy Wigilijnej w Nawisu, w: Tegoż, Pisma zbiorowe, t. IV, Warszawa 1937, s. 22.
27Decyzja ta, jak wiadomo, została utrzymana w tajemnicy. Ale, wbrew sugestiom ks. Warszawskiego, który - zgodnie z zasadami prawa kanonicznego - odmawia jej tym samym jakiejkolwiek mocy sprawczej, wypada przyznać, że była ona tajna, bowiem i wcześniejsza decyzja o konwersji nie przedostała się do szerszej opinii publicznej. Uniknięcie zgorszenia wcześniejszymi decyzjami mogło stanowić zatem usprawiedliwienie dla takiej a nie innej decyzji kapłana przyjmującego akt rekonwersji. Trudno też nie dostrzec, że wyznania na temat odstępstwa mogły być wykorzystane przez nieprzychylne Piłsudskiemu środowiska.
37Przykładem takiego tekstu, w którym Piłsudski próbuje godzić zasadę solidarności klasowej z solidarnością narodową, jest pochodzący z „Walki" tekst O patriotyzmie. Rozróżnia w nim późniejszy Marszałek dwa typy patriotyzmu: zaborczy (burżuazyjny) oraz obronny, i potępia zdecydowanie ten pierwszy (także w wydaniu Polaków). „... patriotyzm burżuazji, czy jest zaborczym czy obronnym, ma jedną wspólną cechę. Jest nią dążenie do przykrycia przeciwieństw klasowych płaszczykiem solidarności narodowej wobec innych narodów i chęć powstrzymania w ten sposób rozkładu obecnego ustroju, gdzie burżuazja jest panią położenia (...) Jest jednak i zdrowe jądro w patriotyzmie. Polega ono na naturalnym uczuciu miłości do własnego kraju i jego kultury oraz na obronie praw narodu do samodzielnego życia, gdy to prawo jest gwałcone (…) W obecnych zaś warunkach ten najszlachetniejszy patriotyzm musi prowadzić nie gdzie indziej, jak do naszych szeregów pod czerwony sztandar socjalizmu". J. Piłsudski, O patriotyzmie, w: Tegoż, Pisma zbiorowe, t. II, Warszawa 1937, s. 27.
39 Pamiętając o trudnych losach Kresów, za jeden z priorytetów swojego działania uznał Piłsudski wskrzeszenie Uczelni, która propagując wiedzę i kulturę, nigdy nie ziała jadem nienawiści. W. Suleja, dz. cyt., s. 238.
41J. Piłsudski, Przemówienie na Zjeździe we Lwowie, w: Tegoż, Pisma zbiorowe, t. VI, Warszawa 1937, s. 82.