5 lutego w płomieniach stanął budynek dawnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Gdańsku. Z ogniem walczyło kilkadziesiąt zastępów straży pożarnej, a pożar przyniósł ogromne straty. W hali składowano m.in. 1300 miejskich rowerów elektrycznych i 1000 akumulatorów. W powietrzu na szczęście nie wykryto toksycznych substancji.

Teraz nowe informacje na temat sprawy przekazuje portal trójmiasto.pl, z którego ustaleń wynika, że w hali mogła działać fabryka narkotyków i to właśnie w czasie nielegalnej produkcji mogło dojść do zaproszenia ognia. Dziennikarze powołują się na trzy niezależne źródła w służbach, które wskazały na taki scenariusz.

- „Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że podczas przeszukiwania zgliszczy służby miały natrafić na znaleziska sugerujące, że mogło w tym miejscu znajdować się laboratorium służące do produkcji substancji chemicznych. Znaleziono specjalne wentylatory i odzież ochronną”

- czytamy.

Dotychczas jednak biegli nie potwierdzili na terenie spalonej hali obecności narkotyków lub służących do ich produkcji substancji. Mimo to gdańska Prokuratura Okręgowa przekazała dziennikarzom, że nie wyklucza hipotezy związanej z produkcją narkotyków.

Wcześniej, kiedy strażacy jeszcze dogaszali pożar, portal gdansk.pl donosił, że pożarem zajęła się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, badając możliwość aktu sabotażu ze strony obcych służb.

- „To rzecz naturalna, że w momencie wybuchu wojny w Ukrainie, służby białoruskie i rosyjskie bardzo się uaktywniły. Ale daleki jestem na tym etapie od spekulacji”

- skomentował doniesienia portalu rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński.