Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim rozmawialiśmy o Ewangelii wg św. Mateusza w ramach rozpoczętego w Niedzielę Słowa Bożego cyklu wywiadów biblijnych. Zapraszamy również do lektury wywiadów z ks. prof. Mariuszem Rosikiem na temat Ewangelii wg św. Łukasza oraz Dziejów Apostolskich. W ostatnią niedzielę kwietnia natomiast ukaże się rozmowa poświęcona Ewangelii wg św. Marka.
Fronda.pl: Pierwszą księgą, którą spotykamy po otwarciu Nowego Testamentu, jest Ewangelia wg św. Mateusza. Nie jest to jednak chronologicznie pierwsza z czterech Ewangelii. Nie jest też Ewangelią najprostszą w odbiorze. Dlaczego więc to właśnie ona znalazła się na początku Nowego Testamentu?
Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Wiele wskazuje na to, że Ewangelia wg św. Mateusza, pierwsza w kanonie Nowego Testamentu, którą znamy w języku greckim, miała swoją poprzedniczkę napisaną w języku aramejskim lub hebrajskim. Zarówno ta domniemana, pierwotna Ewangelia, której kształtu nie znamy i możemy się go jedynie domyślać, jak również ta napisana w języku greckim i włączona do Nowego Testamentu, były przeznaczone przede wszystkim dla Żydów. Zarówno dla Żydów, którzy uwierzyli w Jezusa jako Mesjasza, czyli dla judeochrześcijan, jak i dla Żydów, którzy w Niego nie uwierzyli. Dzieło Mateusza spełnia zatem dwa cele. Tych pierwszych ma utwierdzić w wierze, że Jezus jest Mesjaszem. Odpowiednikiem hebrajskiego māšîaḥ, spolszczonego jako Mesjasz, jest w języku greckim Christos, spolszczone jako Chrystus. Natomiast tych drugich ma pozyskać dla wiary w Jezusa jako Mesjasza. Ma ich przekonać, że warto i trzeba przejść z etapu Starego Testamentu na zasadniczo nowy etap, wyznaczony w Bożym planie zbawienia przez przyjście i działalność oraz mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
Wielu Żydów jednak nie przyjęło tej prawdy, odrzucając Jezusa. W ostatnim czasie, m.in. za sprawą nowej książki red. Pawła Lisickiego, w Polsce bardzo żywa stała się dyskusja nad stwierdzeniem św. Jana Pawła II, zawartym później w Katechizmie Kościoła Katolickiego, zgodnie z którym to pierwsze, zawarte z Izraelem Przymierze nigdy nie zostało unieważnione i wciąż obowiązuje. Jak rozumieć to stwierdzenie w kontekście jedyności zbawczej Jezusa Chrystusa, na którą wskazuje Mateusz?
Przymierze, które Bóg zawarł z Izraelem, nie było pierwszym z przymierzy. Wcześniej Bóg zawarł przymierze z Noem, a następnie z Abrahamem. Przymierze zawarte z Mojżeszem na Synaju dało początek Izraelowi jako ludowi Bożego wybrania. Abraham, wedle tradycji biblijnej, stał się protoplastą i patriarchą biblijnego Izraela. Przymierze zawarte przez Boga z Mojżeszem, a za pośrednictwem Mojżesza z Izraelem, jest Pierwszym Przymierzem, kiedy patrzymy na nie z perspektywy Nowego Testamentu i Nowego Przymierza zawartego w Jezusie Chrystusie.
Pojawia się zatem pytanie, czy to Pierwsze Przymierze, zawarte przez Boga z Izraelem, jest nadal wiążące. Z kart Starego Testamentu wiemy, że Izraelici wielokrotnie i na rozmaite sposoby sprzeniewierzali się swemu posłannictwu i powinnościom, które wynikały z zawartego przymierza. Odrzucenie Jezusa Chrystusa i brak wiary w Niego należy umiejscowić w tym samym kontekście. Pierwsze Przymierze prowadziło do Nowego Przymierza w Jezusa Chrystusie, ale znacząca część Żydów tę daną przez Boga możliwość odrzuciła. Tak wygląda to z perspektywy ludzkiej. Jednak Bóg jest zawsze wierny swoim obietnicom i przymierzu. Nie zmienia zdania tak, jak to czyni człowiek. Dlatego wciąż oczekuje, że Izrael jako lud Jego wybrania rozpozna w Jezusie zapowiadanego i obiecanego Mesjasza. Tak więc Pierwsze Przymierze wciąż trwa. Nie można natomiast na nim poprzestać, prowadziło bowiem i w pewien sposób nadal prowadzi Żydów do Nowego Przymierza, zawartego w Jezusie Chrystusie.
To właśnie przedstawia Mateusz na początku swojego dzieła, prezentując rodowód Jezusa Chrystusa. Współczesnego czytelnika może niepokoić sposób, w jaki podchodzi do przedstawienia Jego przodków. Chcąc pokazać, że Jezus jest nowym Dawidem, pomija pewne imiona tak, by wymienić trzy grupy po 14 imion. Już ten początek dzieła wskazuje, że ewangelista przywiązuje większą wagę do teologii aniżeli do faktów. Czy to sugeruje, że również w opisie innych wydarzeń z życia Zbawiciela mógł coś pominąć albo dodać, żeby zrealizować swój cel, jakim było udowodnienie spełnienia się proroctw w osobie Jezusa?
W tym, na co zdecydował się Mateusz, nie ma nic niepokojącego. Niepokojące jest to, że na autorów Nowego Testamentu, a w tym przypadku na Ewangelię wg św. Mateusza – i w ogóle na Pismo Święte – próbujemy narzucić nasze schematy myślowe i stereotypy, które mamy w głowach. Pisanie historii, opisywanie dziejów, zakłada dwa wymiary. Z jednej strony są to fakty, które znamy, a z drugiej wartości, którymi się kierujemy.
Każdy autor, nawet spisując historię własnego życia, swoją biografię, musi wybierać pewne fakty, czyli wydarzenia. Niemożliwe jest, abyśmy opisali wszystko, co nas w życiu spotkało. Tak też Ewangelia wg św. Mateusza, podobnie jak pozostałe trzy Ewangelie kanoniczne, przytacza tylko niektóre wybrane, uznane przez autora za ważne albo najważniejsze – jak ma to miejsce w odniesieniu do opowiadania o męce, śmierci i zmartwychwstaniu – wydarzenia z życia i losu Jezusa. Inny ewangelista, św. Jan, zaznacza, że Jezus udzielił znacznie więcej nauk i uczynił znacznie więcej „znaków” niż te, które zostały opisane. Druga sprawa to wartości. Ewangelia wg św. Mateusza nie jest biografią Jezusa w akademickim tego słowa znaczeniu. Nie jest zwyczajną historią Jezusa, lecz historią „zaangażowaną”. Jej najważniejszy cel stanowi pozyskanie czytelnika lub słuchacza dla wiary w Jezusa Chrystusa. Nie mamy w niej do czynienia z historią, lecz z teologią historii, czyli religijnym ujęciem dziejów.
W takiej perspektywie trzeba patrzeć również na pierwszy rozdział Ewangelii wg św. Mateusza. Ewangelista sięga do samych początków ludu Bożego wybrania, czyli do Abrahama. Według chronologii biblijnej, Abraham żył około 1 850 lat przed Chrystusem. Nie sposób było wymienić wszystkie kolejne pokolenia jego potomków. Po pierwsze, było to niemożliwe, gdyż nie wszystkie ogniwa w tym łańcuchu pokoleń były znane. Po drugie, było ich tak wiele, że trzeba było dokonać pewnego wyboru. Wybór, którego dokonał Mateusz, stoi na usługach pewnej schematyzacji owych długich dziejów. Autor dzieli je na trzy okresy: od Abrahama do Dawida, od Dawida do przesiedlenia babilońskiego i od przesiedlenia babilońskiego do Jezusa Chrystusa. Te trzy okresy nie są czasowo symetryczne, bo wedle chronologii biblijnej od Abrahama do Dawida upłynęło ponad 800 lat, od Dawida do przesiedlenia babilońskiego – około 400 lat, a od przesiedlenia babilońskiego do Jezusa – prawie 600 lat. Widać wyraźną asymetrię. Tymczasem w spojrzeniu Mateusza każdy z tych trzech okresów został sprowadzony do 14. pokoleń. Dostrzegamy zamierzoną schematyzację, której celem jest osiągnięcie liczby 14. Ta liczba nie jest sprawą przypadku. W alfabecie hebrajskim nie ma samogłosek, a znaki oznaczające spółgłoski mają też wartość cyfr. Na imię Dawida (דָּוִד) składają się trzy spółgłoski: D, W, D. Spółgłoska „D” ma wartość liczbową 4, „W” ma wartość 6 i jeszcze jedno „D” - wartość 4. Zapis hebrajski, „DWD”, przywołuje imię Dawida, ale przywołuje również wartość sumy tych trzech liczb – 14. Taki symboliczny, a zarazem nieco zakamuflowany sposób mówienia był częsty w tradycji żydowskiej. Mateusz trzykrotnie podkreśla, że Jezus Chrystus to (nowy) Dawid. To, co dla nas – wychowanych w zupełnie innej kulturze i nieznających Starego Testamentu oraz mentalności, która za nim stoi – jest nieczytelne i wymaga wyjaśnienia, dla Żydów, zarówno w starożytności jak i dzisiaj, jest czytelne i zrozumiałe. Przesłanie Mateusza zawarte na samym początku jego dzieła jest jasne: dłużej nie czekajcie, ponieważ spełniły się już obietnice i nadzieje mesjańskie. Jezus, o którym opowiada Ewangelia, to jest Dawid, Dawid, Dawid.
Dla wskazania na to, że w Jezusie spełniły się obietnice mesjańskie, ważne było przedstawienie przez Mateusza opowieści o ucieczce Świętej Rodziny do Egiptu, przez co wypełniło się proroctwo Ozeasza. Dziś perykopa o ucieczce do Egiptu jest przywoływana w kontekście kryzysów migracyjnych. Jezus był imigrantem, uchodźcą. To musi determinować nasz stosunek do imigrantów, w których widzimy Jezusa. Z drugiej jednak strony dostrzegamy poważne zagrożenia związane z prowadzoną przez kraje Europy Zachodniej polityką „otwartych drzwi”. W jaki sposób chrześcijanin powinien patrzeć na dzisiejsze ruchy migracyjne? Powinniśmy być w tym względzie bardziej ofiarni czy bardziej racjonalni?
Problem zaczyna się i narasta wtedy, kiedy nakładamy na Ewangelię nasze kalki myślowe i skojarzenia, które nasuwają się w związku ze współczesną sytuacją społeczną czy polityczną. Każdą Ewangelię trzeba czytać przede wszystkim w tym kontekście, w tym – jak to się przyjęło nazywać po niemiecku – Sitz im Leben, „środowisku życiowym”, w którym ona powstała i została osadzona.
Ewangelia wg św. Mateusza opowiada, że Święta Rodzina, a w niej Jezus, w obawie przed prześladowaniami ze strony Heroda, musiała schronić się w Egipcie, skąd wróciła, kiedy doszła ją wiadomość o śmierci prześladowcy. Ewangelia nie wspomina nic o tym, co działo się w Egipcie. Aczkolwiek w kraju nad Nilem wskazuje się co najmniej kilkanaście domniemanych miejsc przebywania Świętej Rodziny i organizuje się tam pielgrzymki, wszystkie te miejsca pozostają w sferze domysłów i wyobraźni. Interpretacja pobytu Jezusa w Egipcie w kategoriach współczesnych ruchów migracyjnych też ma charakter skojarzeniowy. W czasach Jezusa nie było granic politycznych, jakie znamy obecnie. Poszczególne krainy i kraje stanowiły części wielkiego organizmu starożytnego świata, jakim było Imperium Rzymskie. Nie możemy zatem na tamtą sytuację narzucać współczesnych kalek migracyjnych. Dzisiaj mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją, w której granice państwowe są bardzo wyraźnie wyznaczone i strzeżone. Współczesne ruchy migracyjne mają całkowicie inny charakter niż przemieszczanie się ludzi i towarów w starożytności.
Jeżeli chodzi o ocenę dzisiejszych ruchów migracyjnych, trzeba odróżnić spojrzenie religijne i teologiczne od ideologii. Ideologie mają różny charakter. Jedne promują migracje, podczas gdy inne migracji zakazują. Jedne i drugie są bardzo niebezpieczne, ponieważ każda ideologia ma to do siebie, że może zniewolić wnętrze człowieka i powstrzymać go przed okazywaniem tego, co w każdej sytuacji i we wszystkich okolicznościach jest bardzo ważne – okazania miłosierdzia, pomocy i solidarności. W Piśmie Świętym odnajdujemy triadę, która wielokrotnie powtarza się w Starym Testamencie, zwłaszcza w Pięcioksięgu Mojżesza, lecz również u proroków, zaś jej reminiscencje są obecne na kartach Nowego Testamentu. Chodzi o ponawiane wołanie o ochronę wdowy, sieroty i przybysza. Przybysz, po hebrajsku ger (גר), jest zawsze traktowany jako ktoś, kogo trzeba stawiać na równi z takimi potrzebującymi jak wdowa i sierota.
Konsekwentnie, chcąc uzyskać odpowiedź na postawione przez Pana pytanie, musimy zaniechać ideologizowania czy upolityczniania tego problemu i uwrażliwiać nasze sumienia na życiową sytuację i potrzeby każdego człowieka, również tego, który przybywa do nas jako imigrant. Z polskiej perspektywy warto pamiętać, że zarówno po II wojnie światowej, jak i później, w okresie stanu wojennego, a także zupełnie niedawno, na przełomie XX i XXI wieku, z Polski wyemigrowały miliony rodaków, którzy zostali przyjęci w różnych regionach świata, tworząc sobie z pomocą miejscowej ludności godne warunki życia. Wtedy jednak tej ideologii migracyjnej, w takim wydaniu, w jakim mamy ją dzisiaj, jeszcze nie było.
Mateusz przekazuje nam pięć mów Jezusa, z których pierwszą jest Kazanie na Górze. W nim Nauczyciel rozwija przykazanie „nie zabijaj” wskazując, że wystąpieniem przeciw temu przykazaniu jest już sam gniew na brata. Jezus surowo przestrzega przed nienawiścią, wzywa do zakończenia sporów i pojednania. Wedle zeszłorocznych badań CBOS, blisko 89 proc. Polaków deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego, a kolejne 2 proc. stanowią chrześcijanie innych denominacji. W ostatnich miesiącach jednak szczególnie mocno widzimy, że daleko nam do wypełnienia tego fragmentu Kazania na Górze. Jak Ksiądz Profesor postrzega tę rozgrywającą się na tle polityki swoistą wojnę w naszym kraju?
Musimy odróżnić refleksję nad Ewangelią i jej przesłaniem od rozprawiania o moralnej ocenie podziałów, z którymi mamy do czynienia we współczesnej Polsce. To są dwie różne rzeczy. Na kartach Pisma Świętego powraca przykazanie: „Nie zabijaj!”. W dosłownym tłumaczeniu użyty w Biblii termin znaczy: „Nie morduj!”. To przykazanie wzywa do poszanowania każdego życia, a życia ludzkiego w szczególności. Zarazem na kartach Pisma Świętego mówi się o dopuszczalności kary śmierci tam, gdzie zaistniała jakaś krytyczna sytuacja. W nawiązywaniu do tych tekstów bywa usprawiedliwiane zarówno skazywanie przestępców na śmierć, jak i koncepcja „wojny sprawiedliwej”. Za pontyfikatu papieża Franciszka jedno i drugie zostało zakwestionowane, co zapoczątkowało nową falę debat i dyskusji teologów i publicystów na te tematy.
Przenosząc tego rodzaju dylematy na teren współczesnej sytuacji, z jaką mamy do czynienia w Polsce, można powiedzieć krótko: zawsze powinniśmy zdawać sobie sprawę, że wykopywanie przepaści i tworzenie podziałów pomiędzy ludźmi, którzy mówią tym samym językiem, mieszkają na tym samym terytorium i mają podobne korzenie kulturowe, jest wielkim złem i grzechem. Politycy wszystkich opcji, którzy przyczyniają się – a przecież się przyczyniają – do wykopywania tych przepaści, biorą na siebie odpowiedzialność, z której nikt ich nie zwolni. Wykopywanie przepaści ma brzemienne i dramatyczne skutki. Dlatego również w Kościele trzeba mówić o tym, że pogłębiające się rozdarcie społeczeństwa jest bezwzględnie wykorzystywane przez polityków z różnych stron, bo akurat w jątrzeniu i dzieleniu ludzi lewa i prawa strona sceny politycznej ze sobą skutecznie współdziała. Ale nie tylko to. Istotne zadanie Kościoła polega również na tym, żeby te podziały nie przenosiły się do rodzin i środowisk wiernych, bo wtedy pojawiają się przejawy motywacji religijnej, które rychło przeobrażają się w zgubną ideologię.
Pozostając jeszcze jednak przy tych polityczno-ideologicznych konfliktach, które siłą rzeczy mają również wpływ na życie Kościoła i ludzi wierzących, chcę zapytać Księdza Profesora o jeszcze jeden fragment Kazania na Górze, w którym Jezus odnosi się do prawa odwetu. Jezus wypowiada bardzo kategoryczne słowa: „Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!”. Jak odczytywać te słowa? Chrześcijanin ma rezygnować ze swoich praw i możliwości obrony własnych interesów?
Czytając ten i podobne teksty musimy zawsze mieć na uwadze pewne konwencje językowe. Trzeba odróżniać interpretację dosłowną od takiego znaczenia tekstu, które dosłowności umyka. Jeżeli Pismo Święte mówi, że „góry skaczą jak barany”, to nie znaczy, że będziemy obserwować góry, które są w ruchu. Jezus powiedział: „jeżeli cię ręka gorszy, to ją odetnij”, ale rozumiemy, że nie chodzi o dosłowność. Bo gdyby o nią chodziło i gdybyśmy tak to rozumieli, to prawie wszyscy bylibyśmy albo bez rąk, albo bez nóg, albo bez oczu. Tutaj nie mamy wątpliwości, że nie chodzi o dosłowność. W wielu innych miejscach Jezus, gdy wyraża się bardzo dosadnie, mówiąc na przykład o nadstawieniu policzka, to Jego słowa również trzeba rozumieć w podobny sposób. On chce mocno podkreślić potrzebę takiego nastawienia, w którym nie szuka się odwetu i pomsty. Na kartach Starego Testamentu dominowała zasada „oko za oko, ząb za ząb”, czyli lex talionis, „prawo odwetu”. Jezus nie tylko zawiesza to prawo, ale je odrzuca. Zatem nie odwet, lecz przebaczenie. Te wszystkie mocne i sugestywne obrazy służą temu, żebyśmy uznali, że nie ma sprawiedliwości bez miłosierdzia, a nie ma miłosierdzia bez przebaczenia. Nawiązywanie do gestów, z którymi mamy do czynienia w życiu codziennym, jest podporządkowane podkreśleniu prawdy o ustawicznej konieczności miłosierdzia i przebaczenia.
Jest jakiś fragment w Ewangelii wg św. Mateusza, który dla Księdza Profesora jest szczególnie ważny, albo który w ocenie Księdza jest dla nas dziś szczególnie aktualny?
Czytając Ewangelię od swojej młodości, nie szukam w niej tego, co jest aktualne tylko na dzisiaj i doraźne, lecz tego, co jest aktualne zawsze. Dla mnie najbardziej poruszające wydarzenie stanowi przesłuchanie Jezusa przed Sanhedrynem. Podczas ziemskiego życia Jezusa i Jego działalności wielokrotnie zwracano się do Niego z pytaniem: „Kim Ty jesteś?”. Były domysły i przypuszczenia, że jest Mesjaszem. Było też wyznanie wiary pod Cezareą Filipową przez Piotra: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”. W takich przypadkach Jezus zawsze nakazywał zachowanie tajemnicy. Nie chciał, żeby Jego posłannictwo mesjańskie zostało wypaczone i zrozumiane w kategoriach politycznych. To zmieniło się podczas przesłuchania przed Sanhedrynem, kiedy najwyższy autorytet żydowski, czyli arcykapłan, zadał Mu pytanie: „Powiedz nam, czy Ty jesteś Mesjaszem, Synem Błogosławionego?”. Jezus odpowiedział: „Ja jestem”. To jest właśnie ten krytyczny moment, w pewnym sensie zakończenie ery Starego Testamentu, deklaracja, która zapoczątkowuje Nowy Testament, czyli Nowe Przymierze zawarte we krwi Jezusa na krzyżu i potwierdzone Jego zmartwychwstaniem. Na mnie zawsze to wydarzenie robi ogromne wrażenie. Wielokrotnie mocno je przeżywałem oprowadzając pielgrzymki po Ziemi Świętej. Rozważanie i modlitwa w jerozolimskim kościele Sancti Petri in Gallicantu, Świętego Piotra o Pianiu Koguta, upamiętniającym miejsce tego przesłuchania, były jednym z najważniejszych przeżyć dla mnie i dla uczestników pielgrzymek. Ten fragment uzmysławia, o co właściwie chodzi w rozejściu się dróg Kościoła i Synagogi: chodzi o osobę Jezusa Chrystusa. Pytanie: „Kim Ty jesteś?” i wyznanie, które idzie za deklaracją Jezusa, albo ją odrzuca lub pozostaje wobec niej obojętne, to są dwie drogi. Pierwsza jest drogą Kościoła i wyznawców Jezusa Chrystusa, a druga drogą Synagogi i wyznawców judaizmu rabinicznego.
Ks. prof. dr hab. Waldemar Chrostowski studiował na Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie i na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. W latach 1987-2021 był wykładowcą Akademii Teologii Katolickiej, z której w 1999 r. utworzono Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, a w latach 2001-2020 wykładał także na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Był pierwszym przewodniczącym Stowarzyszenia Biblistów Polskich (2003-2013) i jest jego honorowym przewodniczącym. Spod jego pióra wyszło ponad 3 tys. publikacji naukowych i popularnonaukowych dotyczących problematyki biblijnej oraz relacji Kościoła z Żydami i judaizmem. W 2014 roku został pierwszym Polakiem wyróżnionym watykańską Nagrodą Ratzingera.