- Jeżeli w jakikolwiek sposób zostanie zalegitymizowana rosyjska okupacja Krymu, to będzie oznaczać, że od tej pory Rosja staje się arbitrem we wszystkich sporach granicznych na terenie naszej części Europy. Rosja będzie je podsycać, a one będą wybuchały. W samej Polsce nie mamy, poza granicą ze Słowacją, ani jednego odcinka granicy, który nie mógłby zostać zakwestionowany. - ostrzega Andrzej Łomanowski w rozmowie z Karoliną Zarembą.
Portal Fronda.pl: Jak będzie wyglądał ten rok dla Rosji? Jaka będzie najbliższa przyszłość tego kraju w kontekście takich problemów jak: zachodnie sankcje, wojna na Ukrainie, w Syrii, naruszanie przestrzeni powietrznej w Turcji, potencjalny zakaz wjazdu ciężarówek do Europy, lekka utrata poparcia dla Putina, a także protesty, które przetaczają się przez rosyjskie miasta (tzw. bunt hipoteczny), wynikające ze spadku cen ropy?
Andrzej Łomanowski, sowietolog: Możemy jedynie przypuszczać jak przywódcy na Kremlu chcieliby widzieć przyszłość. Należy jednak zrobić zastrzeżenie, że spadek cen ropy jest znacznie bardziej dotkliwy dla Rosji, niż zachodnie sankcje. Poza tym, oba czynniki nie mają aż tak poważnego wpływu na rosyjską gospodarkę. Ekipa kremlowska bardzo inteligentnie broni się przed skutkami recesji gospodarczej. Można pozazdrościć im ekonomistów i życzyć, żeby tacy znaleźli się w Polsce. Mimo zmniejszania wydatków zbrojeniowych, Rosja cały czas jest w stanie prowadzić dwie wojny – jedną w Syrii, a drugą w Donbasie, finansując ten „bałagan” pod nazwą Republika Separatystyczna.
Jeśli chodzi o ciężarówki, to sądzę, że sprawa zostanie wkrótce rozwiązana. Rosjanie w sposób brutalny negocjują swoje interesy. Nie wygląda na to, żeby mieli zamiar całkowicie odciąć się od Europy, natomiast bez wątpienia chcą Europie narzucić swoje warunki. Bardzo możliwe, że im się to uda.
Protesty jakie wybuchają w Rosji nie są jeszcze bezpośrednio związane z kryzysem. Mam głównie na myśli kierowców tirów, którzy protestowali przeciwko wprowadzeniu ogromnych opłat za korzystanie z dróg. Protest zakończył się fiaskiem.
Cały czas system łączący propagandę telewizyjną, czy w mediach elektronicznych z naciskiem służb specjalnych działa doskonale i bez zarzutu. Nic nie zgrzyta wewnątrz tego mechanizmu. Nie widać także, by następowały jakieś procesy degradacyjne.
Bunt wewnątrz tego systemu został spacyfikowany przez Putina w 2012 roku, kiedy przez Rosję przeszła fala protestów przeciwko jego władzy i przeciwko fałszowaniu wyborów. Teraz mało kto o tym pamięta – Putin cieszy się w kraju przytłaczającą popularnością. Wtedy przeciwko niemu wystąpiło również kilku oficerów służb specjalnych, którzy jako pierwsi stali się ofiarami akcji pacyfikacyjnej.
Kreml chciałby utrzymać dzisiejszą sytuację do końca roku, licząc na to, że uda się przetrzymać niskie ceny ropy, które nie mogą trwać w nieskończoność. Liczy również na pogłębiające się sprzeczności w obozie sojuszników zachodnich. Bez przerwy przedstawiciele Francji mówią, że należy znieść sankcje przeciwko Rosji. Takie głosy słychać również w innych krajach, szczególnie we Włoszech. Rosjanie wyraźnie mają tam solidne lobby. W momencie, gdy Stany Zjednoczone zostaną wyłączone z prowadzenia bardzo aktywnej polityki zagranicznej z powodu wyborów, rzeczywiście może dojść do rozpadu Wspólnoty Zachodniej. Na to liczy Kreml.
Dlaczego mówię o tym, na co liczy Kreml? Ponieważ trudno jest określić na co liczy nasz obóz – absolutnie nie ma jednolitego stanowiska. Nawet stwierdzenie prostego faktu, że nie można zdjąć sankcji z Rosji dopóki okupuje Krym – nie znajduje poparcia wśród wszystkich sojuszników. Część państw już chciałaby rozpocząć biznesy z Rosją. Powody takiego posunięcia mogą być różne: głupota, różne rozumienie interesów własnych krajów, czy po prostu takie, że są kupieni przez Kreml.
Wydaje się, że scenariusz (narzucany przez Kreml) trwania w konfliktach zostanie utrzymany do końca roku. Dzisiaj nie widać żadnych oznak, by mogło się to w jakikolwiek sposób zmienić. Nie widać, aby w Rosji następowały pęknięcia zagrażające władzy Putina, który cały czas trzyma wszystko „za mordę”. Opozycja jest słaba, rozbita, podzielona i zinfiltrowana przez służby. Spontaniczne, słabe protesty są bardzo szybko pacyfikowane.
Czyli wypowiedzi typu, że „następuje koniec Rosji”, że „w Rosji panuje kryzys” są po prostu wynikiem „myślenia życzeniowego”?
Rosja na pewno się nie kończy, kryzysu w Rosji jeszcze nie ma, choć można powiedzieć, że się zaczyna. Pytanie, jak rozwinie się w ciągu roku. Biorąc pod uwagę fakt, że ekipa na Kremlu jest naprawdę inteligentna i świetnie włada narzędziami ekonomicznymi, możemy przypuszczać, że zrobi wszystko, by kryzys się nie pogłębił. Mają zasoby, wciąż na funduszach rezerwowych znajdują się miliardy dolarów, które zostaną użyte w celu podtrzymania rosyjskiej gospodarki.
Niemiecki generał Hans-Lothar Domroese w wywiadzie dla "Die Welt" stwierdził, że większa obecność NATO w Polsce jest niekonieczna. Jak można skomentować taką postawę? Czy jest to słuszne stwierdzenie, czy może również jest w interesie rosyjskim?
Przede wszystkim jest w interesie Rosji. Jest to bardzo nieprzyjemna sytuacja, w której niemiecki generał przedstawia interesy rosyjskie. Od roku 1717 i Sejmu, który – przypomnijmy panu Ryszardowi Petru – nazywał się Niemy, a nie jak on sądzi „głuchy” – Rzeczpospolitej narzucano ograniczanie ilości siły zbrojnych. Od tego czasu Rosja robi wszystko co możliwe, żeby Polska miała jak najmniejszą armię i jak najmniej żołnierzy po to, by nie wymknęła się z jej strefy wpływów, lub też by trzymać nas w takiej sytuacji, aby nas „capnąć” do tej strefy. Jest to naprawdę niepokojąca sytuacja, że nasi sojusznicy z Niemiec twierdzą, że tak powinno pozostać.
Obecnie NATO i Stany Zjednoczone łapią się za głowę, że nie są w stanie obronić Państw Bałtyckich przed ewentualną agresją ze strony Rosji. Tallin, stolica Estonii wpadnie w ręce rosyjskiej armii w 36 godzin od rozpoczęcia potencjalnej rosyjskiej agresji – tak wynika z raportu RAND. Stany Zjednoczone nie mają jak temu zapobiec, ponieważ Rosjanie są w stanie błyskawicznie zablokować transporty przez cieśniny duńskie, odcinając dostawy na cały Bałtyk – czyniąc go swoim morzem wewnętrznym.
Jeżeli siły NATO będą stacjonowały w Polsce, zostanie zmniejszone ryzyko rosyjskiego ataku na Państwa Bałtyckie. To jest takie „abecadło” polityki i wojskowości. Nie bardzo rozumiem, czego niemieccy generałowie nie są w stanie pojąć. Mogę się domyślać, że działają z pobudek politycznych, które nakazują Niemcom „niedrażnienie Rosji”, ponieważ znaczna część elity niemieckiej uważa, że niedługo burza związana z Ukrainą po prostu przeminie i, że będzie można wrócić do „business as usual” z Moskwą.
Jednak nie będzie „business as usual” z Moskwą po tym, co Rosja zrobiła na Krymie i w Donbasie - po tym jak zagroziła całemu kontynentowi europejskiemu!
Między 1989 – 1991 roku, kiedy padał komunizm i Związek Radziecki, mądrzy ludzie w naszej części Europy doszli do wniosku, że jesteśmy jak Afryka w latach 60. – granice są wytyczone sztucznie, w naszym rejonie przez Józefa Stalina. Jakakolwiek próba zmiany granic w jednym punkcie doprowadzi do totalnego chaosu, eksplozji konfliktów granicznych, etnicznych i nacjonalistycznych, upadku całego regionu, którego arbitrem zostanie Moskwa. W związku z tym, nie można ruszać granic! Tymczasem Moskwa doskonale zdając sobie z tego sprawę, rzuciła wyzwanie pierwszej podstawowej zasadzie, jaka powinna być utrzymana w naszej części Europy – jeżeli w jakikolwiek sposób zostanie zalegitymizowana rosyjska okupacja Krymu, to będzie oznaczać, że od tej pory Rosja staje się arbitrem we wszystkich sporach granicznych na terenie naszej części Europy. Rosja będzie je podsycać, a one będą wybuchały. W samej Polsce nie mamy, poza granicą ze Słowacją, ani jednego odcinka granicy, który nie mógłby zostać zakwestionowany.
Czy można powiedzieć, że jesteśmy jako kraj „w kropce”? Z jednej strony zachodni członkowie Unii Europejskiej, którym już nie zależy na sankcjach wobec Rosji, ponieważ chcą natychmiast prowadzić dalsze interesy z Moskwą, z drugiej strony Rosja, która prowadzi wojnę na Ukrainie.
Na pewno nie możemy się poddać. Nie po to jesteśmy na ziemi, żeby oddawać nasze interesy bez walki. Po pierwsze, mamy sojuszników na Zachodzie. Są to części elit i poszczególni politycy w krajach Unii Europejskiej i NATO. Większość wojskowych z państw należących do NATO zdaje sobie z tego sprawę, tylko że zostali poddani naciskowi politycznemu. W związku z tym wygadują głupstwa, przykładem jest ten niemiecki generał. Należy szukać sojuszników.
Nie wolno ustąpić ani na krok w sprawie żądania wyrównania bezpieczeństwa między krajami Europy Środkowej należącymi do NATO i pozostałymi członkami NATO. Nie może być gorszych członków NATO, traktowanych tylko jako mięso armatnie.
Należy także rozmawiać z krajami regionu, które doskonale zdają sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa, tylko odczuwają je inaczej - np.: Czechy, które odnoszą się z lekkim dystansem w sprawie naszych ostrzeżeń w kwestii rosyjskiego ekspansjonizmu. Jednakże w swojej historii mają jego skutki, więc rozumieją zagrożenie.
Nasza polityka powinna być skierowana przede wszystkim na naszych najbliższych sąsiadów- Litwę i Czechy. W drugiej kolejności Grupa Wyszehradzka, czyli oprócz wymienionych przeze mnie państw, dochodzą jeszcze Węgry i Słowacja. To jest trzon Europy Środkowej, który powinien być skupiony wokół Polski i powinien przedstawiać swoje interesy i żądania na forum NATO-wskim i unijnym.