Gdy Mel Gibson wpadł w osobiste tarapaty i zaczął oddalać się od Boga wielu amerykańskich komentatorów z Hollywood napisało, że konserwatystom w Fabryce Snów zostali już tylko odtwórca roli Jezusa w „Pasji” Jim Caviezel, Chuck Norris i Stephen Baldwin. Nie do końca się zgadzam z tą ponurą opinią. Zauważam od jakiegoś czasu powrót konserwatystów do Hollywood w liczbie większej, niż wymienieni panowie. Jednak nie ulega wątpliwości, że Stephen Baldwin jako jedyny z czwórki braci, którzy są znanymi aktorami, nie boi się stanąć po stronie prawdy, co w zdegenerowanym moralnie świecie Hollywood jest niełatwe.
Na ekrany amerykańskich kin wchodzi za kilka tygodni film "Loving the Bad Man”. Obraz stawia pytania o to, czy naprawdę podążamy za nauką Jezusa, czy tylko ją deklarujemy. Film dotyka tak dramatycznych problemów, jak abortowanie dziecka poczętego na skutek gwałtu. Obraz przedstawia historię 23-letniej Julie Thompson, która nie może zrozumieć, że jedna z osób w jej rodzinie ma konserwatywne poglądy i jest chrześcijaninem „na poważnie”. Jej ojciec jest ateistą, brat na każdym kroku szydzi sobie z wiary w Jezusa, zaś matka reprezentuje „chrześcijaństwo w wersji light”. Thompson zostaje zgwałcona przez Mike’a Connora i zachodzi w ciążę. Jej dramat jest testem wiary dla niej i – szczególnie - dla jej matki. Film stawia pytania o kwestie wybaczenia wrogom, poświęcenia czy grzeszności człowieka. - Wzywam ludzi, by spojrzeli na swoją wiarę. […'/> W dzisiejszych czasach wielu ludzi traktuje swoją wiarę w sposób niepoważny. […'/> Ufam Bogu i wierzę, że ten film dotknie ludzi żyjących w zsekularyzowanym świecie - powiedział odtwórca jednej z głównych ról w obrazie Stephen Baldwin. Aktor był znanym w Hollywood imprezowiczem. Jest na dodatek bratem ultralewicowego aktywisty Aleca Baldwina (najbardziej cenionego z całego klanu aktorów). W czasie, gdy gwiazda „Polowania na czerwony październik” wiernopoddańczo popierała Baracka Obamę w ostatniej kampanii prezydenckiej, Stephen powiedział publicznie, że wyjedzie z kraju, jak Obama wygra wybory. Opinia publiczna była zaskoczona tym wyznaniem. Nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że głęboka przemiana Baldwina zaczęła się kilkanaście lat wcześniej, gdy usłyszał słowa prostej kobiety z Brazylii.
Przeciętny celebryta z koksem w nosie
Stephen Baldwin urodził się jako najmłodsze dziecko nauczyciela historii Alexandra Rae'a Baldwina Jr. i Carol Newcomb. Jego starsi bracia – Alec, Daniel i William – zostali również aktorami. Ma dwie starsze siostry – Elizabeth, która jest prezesem jego fan klubu i Jane. Jego rodzice byli katolikami. Życie artystyczne towarzyszyło mu od najmłodszych lat. Już w liceum był on dobrze zapowiadającym się piosenkarzem operowym. Postanowił jednak, wzorem swoich braci, wybrać aktorstwo. Szybko stał się popularnym aktorem, choć nie zagrał w takich przebojach, jak jego starsi bracia. Pojawiał się najczęściej w komediach i wielu filmach klasy B. Jednak ma na koncie również udział w takich perełkach kinematografii jak „Urodzony 4 lipca” Olivera Stone’a czy oscarowy genialny film „Podejrzani”. Z drugiej strony zdarzały mu się wpadki, jak we „Flinstonach”, gdzie za swoją rolę został nominowany do Złotej Maliny dla najgorszego aktora roku. Przez cały okres swojej kariery Baldwin nie uciekał od używek. Jednak nie stał się celebrytą pokroju Charliego Sheena czy Mickey’a Rourke, którzy przez swoje (s)ekscesy i narkotykowe uzależnienie upadli na sam dół (Rourke powoli z niego wychodzi). Baldwin nie był w jakiś szczególny sposób zaangażowany politycznie, jak jego starsi bracia, którzy na każdym kroku walczyli z „prawicowym ciemnogrodem” i republikanami. Najbardziej uznany ze wszystkich Baldwinów, Alec, jest wegetarianinem, ekologiem i aborcjonistą. William chętnie za to bierze udział w protestach przeciwko rządom prawicowych polityków. Przełomem w życiu Stephena był zamach na WTC w 2001 roku, który spowodował jego nawrócenie się na chrześcijaństwo. – Przyznaję, że za dużo imprezowałem w życiu, piłem za dużo i wciągałem tak dużo kokainy, że wystarczyłoby jej na naćpanie małego miasteczka w USA - mówił w jednym z wywiadów.
Aktor wyznał swoje grzechy w wydanej w 2006 roku książce The Unusual Suspect, której tytuł nawiązywał do amerykańskiego tytułu filmu „Podejrzani” („The Usual Suspect”). To właśnie w niej opisał swoją przemianę. – Tak, moje życie było niesamowite. Doświadczyłem rzeczy, o jakich nie śnią w najdzikszych snach ludzie. I szczerze mówiąc, gdy patrzę na swoje doświadczenia to muszę przyznać, że Chrystus w sercu je wszystkie wymiata - przyznaje dziś celebryta.
Pomoc domowa prorokiem?
- Moje życie przed zwróceniem się w stronę Chrystusa było skupione na zarabianiu pieniędzy. Dziś najważniejszą rzeczą w życiu jest dla mnie miłość do Jezusa. Wiem, że to brzmi tandetnie, ale tak jest. Moje całe życie to życie Boże będące we mnie - wyznaje aktor. W jednym z telewizyjnych wywiadów opowiedział, jak 16 lat wcześniej kobieta o imieniu Augusta, która sprzątała jego dom, śpiewając przy tym zawsze o Jezusie, powiedziała jego żonie, że za kilka lat staną się oni wyznawcami Chrystusa z misją szerzenia jego słowa. – Jasne - pomyślałem sobie wtedy. Zarabiałem wówczas taką kasę, że nawet przez myśl mi nie przechodziły takie pomysły, jak ewangelizowanie. Mimo tego, że wówczas wydawało mi się to absurdem, to był to rzeczywisty początek mojej drogi - dodaje. Baldwin po atakach na WTC sięgnął po Pismo Święte, które zagościło w jego domu po nawróceniu się jego żony, która chciała przekonać się, co jest takiego pięknego w Jezusie, o którym opowiadała ich pomoc domowa. – 11 września coś pękło. Stanąłem po stronie Boga - pisze w swojej książce Baldwin, który również szybko zaangażował się w poparcie polityki George’a W. Busha wobec terroryzmu. Musiało wywołać to zgrzyt w lewicowej rodzinie aktora. – Gdy Stephen był uczestnikiem Konwencji Republikańskiej, jego brat Billy protestował przeciwko niej na chodniku przed budynkiem - opowiadała matka aktorów. W 2007 roku Baldwin poparł w prawyborach jednego z najbardziej antyaborcyjnych polityków republikańskich - Mike’a Huckabee. W ostatniej kampanii aktor postawił na duet McCain/Palin. „Wygląda na to, że Baldwin popełnia podwójne hara-kiri. Pojawienie się na Konwencji Republikanów w lewicującym Hollywood jest życzeniem śmierci. […'/> Baldwin przyznaje, że nie obchodzi go polityka. On szerzy wiarę w Boga i chce rozmawiać o Jezusie” - pisał o nim publicysta „The Weekly Standard”. Mimo tego, że aktor straszył, iż wyjedzie z USA jak Obama wygra wybory, to i tak głównym celem jego życia jest nie tyle polityczna aktywność po stronie prawicy, ile szerzenie Dobrej Nowiny.
Komiks, książka, film. Wszystko w imię Chrystusa
Szybko po nawróceniu się na wiarę w Jezusa, aktor postanowił szerzyć słowo Boże w sposób bliski młodym ludziom. W 2006 roku postanowił wydać serię komiksów o deskorolkarzach. Spirit Warrior jest opowieścią o grupie sześciu lub siedmiu kochających Boga deskorolkarzy. - Ani w mediach, ani wśród produktów dostępnych na rynku nie ma wielu rzeczy, które reprezentują chrześcijańskie wartości w sposób bliski młodym ludziom – tłumaczył przed pięciu laty aktor. - Nie ma niczego, co jest zabawne i co może konkurować z innymi podobnymi rzeczami – dodał. Komiksy te są dziś dostępne również na rynku polskim. W 2008 roku Baldwin zaczął prowadzić wraz z Kevinem McCulloughem konserwatywną audycję "Baldwin/McCullough Radio". Program nadawany jest obecnie w 400 miastach Ameryki. Dzisiejszy Baldwin nie przypomina już w najmniejszym stopniu tego, którego można było zobaczyć na scenie Woodstock w 30. rocznicę koncertu. Trudno go sobie również wyobrazić w filmie takim jak „Ich troje”, gdzie grał studenta kryptogeja będącego w trójkącie miłosnym ze swoimi współlokatorami. Dziś Baldwin raczej stara się nawrócić swoich nowych medialnych współlokatorów. Wiele kontrowersji wzbudziły jego wypowiedzi (takie jak np. że Jezusowe przesłanie wzbudza kontrowersje) w Big Brotherze dla gwiazd, w którym wziął udział. Media rzuciły się na aktora za jego słowa wypowiedziane w jednym z odcinków: „Jeżeli siedziałbym z moją żoną i dwoma córkami w autobusie i ktoś wymierzyłby w moją córkę karabin maszynowy, mówiąc jej, że Jezus nie istnieje, a ona zapytałaby mnie, co ma odpowiedzieć, to powiedziałbym jej, że ma robić to, czego ją nauczaliśmy. Wolałbym, by powiedziała, że Jezus istnieje i widzieć ją w niebie niż wyrzec się wiary”. W innym odcinku aktor stwierdził, że nie wierzy w ewolucję. „Szkoda, że nikt z jego współlokatorów (modelka topless, zapaśnik i piosenkarz z boys bandu) nie umiał mu wytłumaczyć, czym jest ewolucja i że nie mówi ona, iż pochodzimy bezpośrednio od małp” - szydził sobie felietonista w „The Telegraph”.
Stephen Baldwin nie jest oczywiście człowiekiem, który w głęboki i przemyślany sposób szerzy teologiczne prawdy o życiu. Jest on prostym narzędziem w rękach Boga, który w gnieździe os stara się przypominać o Jezusie i Jego dziele. Nie robi tego w przeintelektualizowany i przez to nieewangeliczny sposób jak Martin Sheen, który deklaruje silny związek z katolicyzmem, a publicznie popiera Obamę i innych kapłanów lewicy. Baldwin nie jest również Melem Gibsonem, którego życie składa się ze wspaniałej ewangelizacji kinem oraz uzależnienia od alkoholu i przemocy wobec żony. Najnowszy film Baldwina "Loving the Bad Man” może jednak być świetnym narzędziem do szerzenia prawd biblijnych. Wszystko wskazuje na to, że ten film czymś takim się stanie. Przesłanie Baldwina jest proste: Jezus jest fajniejszy niż sława, narkotyki, seks z modelkami, pieniądze i czerwony dywan. „On wymiata” - mawia aktor, który stara się zaszczepić słowo Boże w młodych ludziach organizując dla nich zawody sportowe czy wydając komiks.
- Kiedy narodziłem się ponownie w Chrystusie, zrobiłem to pełną parą. Panie Jezu, chcę Ciebie poznać osobiście. Dziękuję Ci, że umarłeś za moje grzechy. Otwieram drzwi mojego życia i chcę Ciebie przyjąć jako swojego Pana i Zbawiciela. Dzięki Ci za wybaczenie mi moich grzechów i za danie mi wiecznego życia. Przejmij kontrolę nad moim życiem. Uczyń mnie lepszą osobą - mówi Baldwin. Czy to nie piękniejsze świadectwo wiary w Hollywood niż niejedna księga teologiczna? Aktor nie wyjechał z Hollywood po wygranych przez Baracka Obamę wyborach. I dobrze. Ktoś musi być chodzącym wyrzutem sumienia.
Łukasz Adamski
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »