Lata płyną, niepodległa Polska coraz mocniej opiera swoje fundamenty na chlubnych tradycjach, patriotyzm kwitnie, ludzie żyją dostatniej, a w naszym kalendarzu dzień 1 maja wciąż zapisany jest czerwonym kolorem.
Zupełnie tego nie rozumiem. Dlaczego ta kojarząca się z sowieckim reżimem i z perfidnym zakłamaniem przez komunistów idei pięknego w założeniu robotniczego święta klasy robotniczej data ma być nadal świętowana w wolnej Polsce? Przecież od dawna już nie chodzimy do pracy 22 lipca, nie dekorujemy naszych domów i miast 7 listopada (rocznica początku bolszewickiego zamachu stanu w 1917 roku błędnie określanego mianem rewolucji, w dodatku wielkiej i socjalistycznej), a hołd Wojsku Polskiemu oddajemy 15 sierpnia dla upamiętnienia jego wiekopomnego zwycięstwa nad Armią Czerwoną w 1920 roku, a nie - jak w epoce PRL - 12 października, kiedy usiłowano przedstawić hekatombę źle dowodzonych pod Lenino w 1943 roku żołnierzy generała Zygmunta Berlinga jako wspaniałe zwycięstwo.
Dlaczego mamy więc wolne 1 maja? Odpowiedź jest dosyć oczywista: bo po dniu przerwy świętujemy rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja i w ten sposób tworzy się tzw. długi weekend często trwający niemal cały tydzień, jeżeli „doklejają” się tuż wcześniej lub później sobota z niedzielą. Poza tym nikt nie lubi, jeżeli pozbawia się go jakiejś przyjemności, zwłaszcza jeżeli jest ona zakorzeniona w przeszłości.
I tak narodowe imponderabilia przegrywają z prozą życia przejawiającą się zrozumiałą skądinąd chęcią nie tyle świętowania, co zachowania 1 maja jako dnia wolnego od pracy w bliskim sąsiedztwie kilku innych, w których możemy wypoczywać.
Jerzy Bukowski