Następnie bp Strickland przytoczył list swojego przyjaciela, który jest ostrą krytyką pontyfikatu papieża Franciszka i sytuacji we współczesnym Kościele. Nie ujawniając nazwiska autora tego listu, biskup zaznaczył, że „mówi on z miłości do papieża Franciszka, do Kościoła”, nawet jeśli ktoś może tego „nie słyszeć w niektórych z tych prowokacyjnych słów”.
„Franciszek to ekspert w produkowaniu tchórzy, głosząc dialog i otwartość w duchu serdeczności i zawsze zaznaczając swoją własną władzę – czytał bp Strickland list swego przyjaciela. – Sprawia on, że wydaje się, iż ktoś kto mu się sprzeciwia i przez to, co proponuje, jest nieprzyjacielem Kościoła. A jednak to nie krew tchórzy jest ziarnem Kościoła. To krew męczenników”.
Przypominając słowa Chrystusa, że prawda nas wyzwoli, przyjaciel bp. Stricklanda dalej stwierdził, że „Synod zgromadził w Rzymie tchórzy, tych którzy nie tylko odmawiają umierania za naszego Pana i Jego Kościół, ale tak naprawdę domagają się, by Jego wieczne prawdy zostały zmienione”. Prosząc biskupa, by nie był miły, gdy chodzi o prawdę, autor listu stwierdził, że „Synod wyrządził niewypowiedziane szkody, usiłując zdewaluować to, co Chrystus ogłosił godnym swego życia i za co w rzeczywistości przelał swą cenną Krew”.
Pisząc o „uzurpatorze tronu Piotrowego”, autor listu stwierdził, że „wystawił on na zagrożenie dusze, głosząc, iż są one usprawiedliwione przed Bogiem takimi, jakimi są, bez potrzeby skruchy. A także przyjął tych, którzy gloryfikują aborcję”, ale nie korygując ich poglądów, „tym samym mając życie wszystkich tych dzieci, które zginęły w ten sposób, za nic”. Powołując się na słowa św. Ignacego Antiocheńskiego przyjaciel biskupa stwierdził, że to „oburzające wypowiadać słowa Jezusa Chrystusa, a następnie żyć tak, jakby On nie przyszedł”.
Przyznając, że Kościół jest otwarty na grzeszników, autor listu dobitnie podkreślił, że jednocześnie, „jeśli nie żyją oni w prawdzie, wówczas [Kościół] wzywa ich do skruchy”. Ostro krytykując postępowanie papieża Franciszka, dodał on, że nie można być miłym, „gdy diabeł wiedzie dusze do piekła”.
Następnie bp Strickland podzielił się już swoimi refleksjami. Mówiąc m.in. o odprawianiu tradycyjnej Mszy łacińskiej, co dla niego jest wciąż nowością, amerykański duchowny podkreślił, jak bardzo ją przeżywa emocjonalnie. Stwierdził też, że duchowni muszą rozbudzać w sobie na nowo „tę rewerencję i to zdumienie tym, co robimy”, gdyż „łato wpaść w rutynę”. A tymczasem nie można mówić tu o rutynie: „Rutyna – Ofiara Wiecznego Syna Bożego, gdy umiera za nas? Rutyna nie powinna istnieć nigdzie w tym słownictwie!” Biskup z oburzeniem wypowiedział się przy tym o widocznych atakach z Watykanu na to, co sakralne.
Nawiązując do czytania o uczniach w drodze do Emaus, bp Strickland porównał do tej podróży Mszę św. Podobnie jak uczniowie nie rozpoznali Chrystusa, tak w czasie Mszy „czasami staje się trudno Go rozpoznać”. Ale tymczasem „On tam jest, nawet jeśli go nie rozpoznajemy” – jest z nami przez całą drogę. Nawet jeśli czujemy, że jesteśmy sami. Bp Strickland podkreślił też, że w drodze do Emaus było dwóch uczniów, niektórzy przypuszczają, że tym drugim, oprócz Kleofasa, był sam św. Łukasz Ewangelista. Oznacza to, że jesteśmy w drodze „razem” i to „przypomina nam, że potrzebujemy siebie nawzajem”.
Kontynuując swoje refleksje o drodze do Emaus, bp Strickland stwierdził, że ta historia mówi nam, iż „nie idziemy po prostu bez celu. Mamy przeznaczenie, a jest nim życie wieczne z Bogiem”. Odwołując się do swoich studiów nad prawem kanonicznym, dodał, że ostatnie prawo w Kodeksie dotyczy „zbawienia dusz. To należy głosić z dachów Rzymu. Do dotyczy zbawienia dusz! Nie chodzi o to, byśmy czuli się wygodnie na tej horyzontalnej płaszczyźnie kilku lat życia”.
Jak uczy nas historia o drodze do Emaus w końcu to „Eucharystia jest momentem, tym miejscem i aktem rozpoznania”, spotkania Zmartwychwstałego i powinniśmy to przyjąć, niezależnie czy liturgia jest odprawiana w sposób lepszy lub gorszy – podsumował bp Strickland.
Nawiązując do przykładu świętych i mówiąc o kryzysie w naszych czasach, bp Strickland podkreślił, że „urodziliśmy się dla tych czasów (…) i musimy to przyjąć”. Przywołując odwagę św. Jana Fishera, który stracił głowę, bo nie chciał uznać głową Kościoła Henryka VIII, bp Strickland stwierdził, że w XXI wieku „dekapitacja” odbywa się „dużo subtelniej”. A biskupi muszą dzisiaj zdobyć się na odwagę i powiedzieć: „Nie będziemy udawać, że prawda może się zmienić”. A jeśli nawet ktoś zmieni słowa Katechizmu, to „nie zmienia to prawdy”.