Chińska polityka demograficzna: od przymusu do globalnej inżynierii
„Dezorganizujcie wszystko, cokolwiek jest dobrego u nieprzyjaciela, wciągajcie przedstawicieli warstw najwyższych do hańbiących występków, niegodnych ich stanowisk, potem zaś w miarę potrzeby odsłaniajcie ich przestępstwa. Nawiązujcie kontakty z najbardziej upadłymi ludźmi u waszych wrogów, przeszkadzajcie rządowi wroga, siejcie niezgodę, niezadowolenie wśród poddanych, młodszych rzućcie na starszych, dążcie, aby armia wrogów waszych zawsze miała braki w aprowizacji i umundurowaniu, wprowadzajcie muzykę rozmiękczającą obyczaje, dla ostatecznego rozkładu wroga posyłajcie rozpustnice i bądźcie szczodrzy w propozycjach, w prezentach, uprzejmościach, oszukujcie, jeśli zajdzie potrzeba, dla dowiedzenia się, co dzieje się u nieprzyjaciela, nie żałujcie pieniędzy, im więcej pieniędzy wydacie, tym większa będzie korzyść, są to pieniądze oddane na wielki procent, posiadajcie wszędzie szpiegów” – pisał w swoim traktacie, chiński pisarz wojskowy i mędrzec Sun Zi.
Chiny przez dekady były symbolem brutalnej kontroli urodzeń. Program jednego dziecka (1979–2015) pochłonął miliony ofiar przymusowych aborcji i sterylizacji. Choć polityka ta została formalnie zakończona, jej ideologiczne dziedzictwo trwa – dziś w bardziej wyrafinowanej formie. Państwo Środka aktywnie promuje tzw. „zdrowie reprodukcyjne kobiet” na całym świecie poprzez agendy ONZ i WHO, forsując powszechny dostęp do antykoncepcji i aborcji w krajach rozwijających się. W praktyce oznacza to wspieranie polityki depopulacyjnej w Afryce i Azji, a wszystko to odbywa się płaszczykiem walki z ubóstwem i nierównościami.
Rosja: konserwatyzm na pokaz, destabilizacja w praktyce
Kreml oficjalnie przedstawia się jako bastion konserwatywnych wartości – przeciwnik ideologii gender i obrońca rodziny. Jednak za tą fasadą kryje się strategia podszyta postsowieckimi metodami. Rosyjskie NGO-sy i struktury wpływu wspierają w Europie kampanie proaborcyjne, feministyczne i LGBT+, wykorzystując do tego zachodnie granty i fundusze. Celem nie jest emancypacja, lecz osłabienie struktur rodzinnych w krajach, które Moskwa uznaje za swoich geopolitycznych rywali. Takie działania przypominają czasy ZSRR, kiedy programy „wyzwalania kobiet” służyły dezintegracji więzi społecznych. Ma to w założeniu Kremla doprowadzić do rozpadu i rozbicia społeczeństw, które podzielone stałyby się łatwym militarnie celem dla Rosji.
Niemcy: ideologiczny motor „miękkiej depopulacji”
W Niemczech depopulacja nie wymaga przymusu – to efekt intensywnej promocji ideologii „równości” i „różnorodności”. Berlina nie trzeba zmuszać do wspierania gender, redefinicji płci czy liberalizacji aborcji – robi to z pełnym przekonaniem. Niemieckie fundacje, media i instytucje publiczne promują model życia singla, redefinicję macierzyństwa i zjawiska takie jak afirmacja anoreksji czy kult alienacji. Choć Belin alarmuje jednocześnie o zapaści demograficznej, nie podejmuje jednak żadnych działań wspierających stabilny model rodziny. Wręcz przeciwnie – tradycyjna rodzina traktowana jest tam już jak przeżytek.
Depopulacja pod płaszczykiem „wolności”
Wspólnym mianownikiem polityk Chin, Rosji i Niemiec jest pozornie atrakcyjna idea wolności jednostki, co jest neomową do znanej już ideologii marksistowskiej. Promuje się prawo do aborcji, zmiany płci czy odrzucenia ról rodzinnych, ale nie promuje się prawa do stabilnej rodziny, licznego potomstwa czy kulturowej ciągłości. Efektem jest rozpad społeczny i demograficzny. Formy depopulacji to dziś nie tylko sterylizacja i aborcja, ale też strategie:
-
Kulturowa: promowanie gender, kwestionowanie macierzyństwa i ojcostwa;
-
Psychologiczna: normalizacja zaburzeń (anoreksja, depresja, alienacja);
-
Społeczna: rozbijanie rodziny, chaos ról płciowych, odraczanie rodzicielstwa;
-
Medyczna: aborcja, antykoncepcja, eutanazja.
Islam jako cichy zwycięzca wojny depopulacyjnej
W tej globalnej układance wyrasta nowy aktor – ortodoksyjny islam. W odróżnieniu od Zachodu, islam nie ulega narracjom genderowym, nie akceptuje permisywizmu obyczajowego, nie wspiera aborcji ani ideologii LGBTQ+. Co więcej – zachowuje wysoką dzietność, konserwatywny model rodziny i silne więzi społeczne. To czyni go beneficjentem wojny demograficznej, którą Zachód obecnie przegrywa.
Muzułmańskie społeczności w Europie – zwłaszcza we Francji, Belgii, Szwecji i Niemczech – rosną dynamicznie. W wielu regionach dzieci migrantów stanowią większość populacji szkolnej. Problem polega jednak na tym, że te społeczności nie asymilują się, lecz tworzą równoległe struktury kulturowe – w zdecydowanej większości nieprzyjazne wobec wartości ich gospodarzy.
Islam jako narzędzie geopolityki państw totalitarnych
Radykalny islam nie tylko korzysta z bezbronnego i ideologicznie rozbrojonego Zachodu – bywa też aktywnie wykorzystywany przez państwa autorytarne jako narzędzie destabilizacji społecznej, politycznej i kulturowej. Dla takich mocarstw jak Rosja czy Chiny, ale też Niemcy, islamski radykalizm stanowi użyteczny instrument wpływu, który może być dozowany, inspirowany lub kontrolowany zależnie od potrzeb.
Rosja od lat prowadzi politykę balansowania między twardą ręką wobec własnych muzułmanów (np. Czeczenia czy Tatarstan), a bliskimi relacjami z radykalnymi reżimami islamskimi na Bliskim Wschodzie. Wspiera Iran, Syrię, Hezbollah, a w konflikcie izraelsko-palestyńskim często występuje jako pośrednik – podsycając napięcia i zarazem oferując „rozwiązania”. Równolegle w Europie wspiera organizacje i środowiska, które – pod pozorem walki o tolerancję religijną – promują islamizację europejskiej przestrzeni publicznej.
Warto też dodać, że zwłaszcza w początkach agresji przeciwko Ukrainę, na pierwszy front i na tak zwane mięso armatnie, szli rekruci z najuboższych zakątków Federacji Rosyjskiej, właśnie muzułmanie. Wszystko po to, aby moskiewska cerkiew, która jest w pełni zależna od Kremla, mogła bez ograniczeń sprawować „rząd dusz” na terenie Rosji.
Chiny z kolei – mimo brutalnych represji wobec Ujgurów i jawnej islamofobii wewnętrznej – grają podwójną grę. Współpracują gospodarczo z krajami arabskimi i oferują im inwestycje infrastrukturalne w zamian za dyplomatyczne wsparcie. W państwach Afryki wspierają reżimy islamskie w zamian za milczenie w kwestii łamania praw człowieka u siebie. W ten sposób reżim Xi Jinpinga buduje sojusze oparte na wspólnym interesie: tłumieniu chrześcijańskiego dziedzictwa i promowaniu „autorytarnego ładu”.
Niemcy, choć formalnie demokratyczne, uczestniczą w tej grze poprzez wspieranie masowej migracji z krajów muzułmańskich. W imię tolerancji i „multikulturowości” importują populacje, które nie tylko nie integrują się z miejscową kulturą, ale często żyją w jej jawnej opozycji. Niemiecka polityka migracyjna, sterowana ideologicznymi motywami, stała się paradoksalnie jednym z najskuteczniejszych narzędzi rozmontowywania tożsamości europejskiej – i tym samym ułatwia działanie zarówno islamistom, jak i państwom autorytarnym.
Islam kontra Zachód – asymetria strategiczna
Podczas gdy muzułmańskie rodziny mają średnio od 3 do 5 dzieci, średnia urodzin dla kobiety europejskiej wynosi dziś 1,4 dziecka. To statystyczny dramat, który przybiera realny wymiar społeczny – w klasach szkolnych Berlina, Paryża czy Malmö dzieci z rodzin imigranckich stanowią już większość. Nie stanowiłoby to problemu, gdyby wiązało się to z integracją i przyjęciem wartości gospodarzy. Niestety, islam – szczególnie w wersji ortodoksyjnej – odrzuca taką możliwość.
W wielu dzielnicach Europy Zachodniej powstają społeczeństwa równoległe: z własnymi szkołami, sądami szariackimi, sklepami, językiem, symboliką religijną i przekazem medialnym. Te enklawy stają się przestrzeniami kulturowej kolonizacji Zachodu – i to w tempie demograficznym, któremu Zachód nie jest w stanie sprostać. W efekcie mamy do czynienia z pełzającym przesunięciem cywilizacyjnym, które w najbliższych dekadach może przekształcić ustrój i wartości Europy nie do poznania.
To nie tylko kryzys tożsamości – to wojna o przetrwanie
Depopulacja, promowanie ideologii gender, rozpad tożsamości narodowej i rodzinnej – to nie tylko efekty uboczne postępu. To narzędzia walki. Kraje takie jak Chiny, Rosja, a także radykalne odłamy islamu, wykorzystują te procesy świadomie, by osłabić i ostatecznie przejąć kontrolę nad Zachodem. Zachód natomiast sam na naszych oczach rozbraja się demograficznie, kulturowo i duchowo – a jego wrogowie tylko na to czekają.
Jeśli Europa i Ameryka chcą przetrwać, muszą:
-
Odrzucić ideologie depopulacyjne, które czynią z rodziny przeszkodę zamiast fundamentu społeczeństwa.
-
Wspierać model rodziny, zarówno ekonomicznie, jak i symbolicznie – przez kulturę, edukację i instytucje.
-
Zrozumieć, że islam – choć nie jest złem samym w sobie – jest wykorzystywany jako narzędzie cywilizacyjnego podboju.
-
Rozpoznać wroga tam, gdzie naprawdę działa – nie w retoryce „postępu”, ale w skutkach kulturowych, społecznych i demograficznych.
-
Zbudować politykę opartą na prawdzie o człowieku, jego godności, rodzinie i potrzebie wspólnoty – zamiast ideologicznego chaosu, który służy tylko tym, którzy chcą Europę rozbić od środka.
To już nie jest jedynie naturalny konflikt cywilizacji. To walka o przetrwanie. I przetrwają tylko ci, którzy będą mieli dzieci – i ci, którzy będą potrafili je wychować w wartościach zdolnych stawić opór temu chaosowi.
Komu jest potrzebna depopulacja?
Depopulacja, o której mowa w tym tekście, nie jest efektem przypadku ani naturalnego biegu historii. Współczesne działania ideologiczne i legislacyjne, promowane przez wpływowe środowiska polityczne, medialne i akademickie, mają wyraźny cel geostrategiczny. Dla takich krajów jak Rosja i Chiny – które same borykają się z katastrofalnymi prognozami demograficznymi – osłabienie liczebne i moralne społeczeństw Zachodu to szansa na odwrócenie globalnego układu sił. W sytuacji, gdy populacja Rosji i Chin kurczy się w zawrotnym tempie (Rosji grozi spadek z ponad 140 do nawet 80 milionów mieszkańców do końca wieku, a Chiny mogą stracić kilkaset milionów obywateli), agresywna polityka depopulacyjna wobec konkurentów staje się rodzajem broni strategicznej. W tym kontekście Zachód – przekonany do aborcji, gender, relatywizmu i hedonizmu – staje się łatwym celem, ponieważ coraz bardziej przypomina cywilizację bez woli przetrwania. A dla Pekinu i Moskwy, z usłużną rolą Berlina, każdy ubytek w demografii ich wrogów to relatywne wzmocnienie ich pozycji. Nie muszą wygrywać liczebnie – wystarczy, że ich rywale przestaną się rozmnażać. To cicha, ale skuteczna wojna – wojna o przyszłość świata, toczona nie rakietami, lecz ideami, prawem i kulturą, z żelazną konsekwencją wojennego cynizmu.
Mariusz Paszko