Na nagraniach widzimy samozwańczego prezydenta Białorusi, który ciężko dyszy, mając poważne problemy z mówieniem. Nie ma też sił, by samodzielnie wejść po schodach do Sali obrad.

- „On przecież doskonale wie, jak go poddani nienawidzą, z jakim zachwytem patrzą na jego podkrążone oczy i coraz większą otyłość, nad którą nie może zapanować; jak niecierpliwie po kilka razy odsłuchują na nagraniach jego sapanie i zadyszkę. I doskonale wie, że jakiekolwiek jego nowe publiczne pojawienie się wywołuje tylko kolejny wybuch złośliwej radości”

- komentują białoruska publicystka na emigracji Irina Chalip.

- „A nie występować publicznie dyktator też nie może, choć pewnie chciałby zamknąć się w jednej ze swoich rezydencji i stamtąd rządzić, bez kamer, fotografów i postronnych osób, ale wtedy naród ucieszy się jeszcze bardziej i może zacząć tańczyć na ulicach na wieść, że aż tak z nim źle”

- dodaje.

Dziennikarka opisuje nastroje społeczne na Białorusi wskazując, że kolejne doniesienia o chorobie dyktatora potęgują radość, dając nadzieję na wolność.

- „I to jest właśnie kara: wiedzieć, że każde twoje kichnięcie, każde zachwianie się na schodach wywołuje radość mas. I wiedzieć, że ludzie już się ciebie nie boją. Owszem, boją się represji, więzienia, tortur, ale wiedzą, że system działa już tylko inercyjnie, a sam Łukaszenka – jak na początku swoich rządów – staje się już tylko ludzką karykaturą i pośmiewiskiem”

- podsumowuje.