„Daily Worker” niestrudzenie wymieniał wszystkich, którzy łączyli wysiłki we wspólnym celu – komunistów, związki zawodowe, sekcje Partii Demokratycznej oraz postępowych kapitalistów. Partia ogłosiła, że utworzyli oni koalicję, która wygra najpierw wojnę, a potem pokój.
Partia komunistyczna wzięła klasę pracującą w sztywne cugle. Żaden pracodawca nie był bardziej skuteczny czy też bardziej bezlitosny w tłumieniu strajków albo w bagatelizowaniu robotniczych skarg odnośnie nierówności zarobków i warunków pracy. Niektórzy pracodawcy byli bardzo zadowoleni z takiej pomocy. Zadziwiające, że chociaż zarobki nieco wzrosły w tamtych latach, to i tak ów wzrost nie mógł się równać ze wzrostem zysków i monopolu na podstawowe towary. W innych warunkach komuniści wznieśliby gromki ryk na fakt, że produkcja wojenna znajdowała się głównie w rękach dziesięciu wielkich korporacji – że jej osiemdziesiąt procent pozostawało w rękach stu firm. Wtedy jednak starannie wyciszali takie informacje, zamiast tego grając na uczuciach patriotycznych robotników.
Przykro było obserwować, jak w imię własnych interesów Partia zakazała nawet protestów czarnoskórych pracowników, którzy poczuli, że teraz, kiedy są potrzebni w fabrykach wojennych, mogliby zyskać jakieś prawa. Komuniści brutalnie sprzeciwili się żądaniom Murzynów, a nawet rozpętali wymierzoną w nich kampanię oszczerstw: przywódcom ruchu zarzucono, że są japońskimi agentami.
Partia robiła, co mogła, żeby nakłonić kobiety do podjęcia pracy w przemyśle. Partyjni projektanci mody tworzyli dla nich specjalny styl, a partyjni kompozytorzy pisali specjalne piosenki – wszystko po to, by je zachęcić. Wykorzystanie kobiecej siły roboczej w przemyśle wojennym było oczywiście nieuniknione, ale też dobrze wpisywało się w dalekosiężny program komunistów. Planowali oni, że warunki czasu wojennego staną się stałą częścią przyszłego programu edukacyjnego. Burżuazyjna rodzina jako jednostka społeczna miała stać się czymś przestarzałym.
Po konferencji w Teheranie partyjny program zawieszenia działań strajkowych został przekształcony w stałą politykę całkowitego zaniechania strajków. Za każdym razem, kiedy amerykańscy przywódcy polityczni wychodzili z międzynarodowej konferencji – czy to w Teheranie, czy w Jałcie – Partia Komunistyczna ogłaszała po raz kolejny swoje oddanie dla planu wygrania wojny. Jej przywódcy zmierzali do zdecydowanej jednomyślności między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim w kwestiach wojny i pokoju. Członków kierownictwa partyjnego umieszczano wszędzie na ważnych stanowiskach, żeby mogli kierować segmentami domowego frontu koalicji. Ludzie władzy konsultowali się z przywództwem komunistycznym i wykorzystywali je.
Parcie do utworzenia drugiego frontu przyniosło Earlowi Browderowi wysoką pozycję w kraju – zdaliśmy sobie sprawę, że konsultują się z nim tacy przywódcy narodowi jak Sumner Welles44 . Urzędnicy rządowi wykorzystywali komunistów do skłaniania ku współpracy grup o rozbieżnych stanowiskach.
Kiedy rozpoczęła się akcja Wsparcia Wojennego dla Rosji, jej elegancką papeterię upiększała plejada nazwisk wybitnych obywateli. Pomoc dla Rosjan zapoczątkowały w Ameryce wystawne imprezy, w których uczestniczyli prominentni przedstawiciele społeczeństwa i rządu.
Partia Komunistyczna w pełni wykorzystała tę sytuację. Pojawił się Instytut Rosyjski ze swą imponującą siedzibą przy Park Avenue. Była to wyrafinowana agencja propagandowa, ściągająca do tego lewicowego świata amerykańskich pedagogów, urzędników publicznych, artystów oraz młodych ludzi z zamożnych rodzin. Znane nazwiska, takie jak Vanderbilt, Lamont, Whitney czy Morgan, można tu było spotkać obok nazwisk przywódców komunistycznych. Instytut Rosyjski był instytucją tak szacowną, że w dowód uznania zezwolono jej na prowadzenie kursów dla nauczycieli szkolnych z Nowego Jorku.
W Albany i w Waszyngtonie nowe masy młodych, rodowitych amerykańskich komunistów zalewały instytucje publiczne, by sprawować funkcje przedstawicieli prawnych czy specjalistów w zakresie public relations oraz zbierania informacji. Dysponując wewnętrzną informacją na temat aktualnych wydarzeń, mogli oni kierować prawodawców ku sowiecko-amerykańskiej jedności. Na wiecach w Madison Square Garden, organizowanych pod różnymi etykietkami, ale zawsze pełnych szeregowych członków oddanych Partii, pomogli wykreować dziesiątki ważnych osobistości publicznych. Oto rodziła się połyskliwa społeczność złożona z rosyjskich dyplomatów i rosyjskich przedstawicieli handlowych; z Amerykanów w strojach wieczorowych i przedstawicieli artystycznej bohemy w niechlujnych drelichach, a wszyscy oni z entuzjazmem powtarzali deklaracje przyjaźni z sowiecką Ojczyzną.
Kiedy w roku 1943 Stalin ogłosił rozwiązanie Międzynarodówki Komunistycznej, z wielkim rozmachem zaczęto przeć ku włączeniu Partii Komunistycznej do systemu rodzimych partii amerykańskich. Rozwiązanie Międzynarodówki było posunięciem taktycznym, obliczonym na zmniejszenie obaw tych Amerykanów, którzy nie wierzyli, że jedność sowiecko-amerykańską da się osiągnąć bez zagrożenia dla amerykańskiej suwerenności.
Kiedy przyjechałam do Albany na sesję legislacyjną w roku 1943, zostałam zasypana pytaniami. Wszędzie wyjaśniałam nową politykę pokojową; mówiłam o nowej erze mającej nadejść dla całego świata dzięki komunistycznej polityce pokojowego współistnienia. Kiedy kilka dni później, podczas przesłuchania w sprawie budżetu przemawiałam do pełnej sali – pozornie dla mojego Związku – w rzeczywistości przedstawiałam linię Partii dotyczącą jednomyślności w odniesieniu do kwestii podatków. Otrzymałam gratulacje od Republikanów, Demokratów i przedstawicieli organizacji podatników. Potem mojego przemówienia pogratulowali mi Gil Green – przewodniczący Partii Komunistycznej stanu Nowy Jork oraz Si Gerson – jej reprezentant prawny. Gil powiedział zdecydowanym tonem:
– Bello, nadszedł czas, żebyś otwarcie wystąpiła jako przywódca partyjny. Si Gerson wkrótce idzie do wojska i Partii potrzebny będzie nowy reprezentant prawny. Chcemy właśnie ciebie.
Zjedliśmy kolację w hotelu De Witt Clinton, gdzie dołączyli do nas ludzie z Kongresu Organizacji Przemysłowych, miejscowi prawnicy związkowi oraz przedstawiciel Związku Farmerów. Zamówienie przyjął mój ulubiony kelner, również członek Partii. Tylko jednym uchem słuchałam rozmów ludzi kłębiących się przy naszym stoliku, ponieważ myślałam o tym, co powiedział Gil Green. Zaskoczył mnie swoją niespodziewaną sugestią, która – jak dobrze wiedziałam – była niemal rozkazem. Lubiłam Gila. Nosił zawsze mocno sfatygowane garnitury i przypominał mi Harriet Silverman, Rose Wortis oraz innych pełnych poświęcenia, oddanych sprawie ludzi.
Fragment książki „Szkoła ciemności”, Bella V. Dodd, Wydawnictwo AA. Publikacja za zgodą wydawnictwa.
*******
* 44 Benjamin Sumner Welles (1892–1961) – amerykański podsekretarz stanu, główny doradca prezydenta Franklina D. Roosevelta w kwestiach polityki zagranicznej (przyp. Tłum.).
*******
Bella Dodd w latach 30. i 40. XX wieku była jedną z najbardziej wpływowych osób w Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych i szefową Związku Zawodowego Nauczycieli. Doskonale wykształcona nauczycielka i prawnik przez długie lata naiwnie wierzyła, że jej partia walczy z faszystami o pokój i szczęście ludzkości.
Po dziesiątkach lat nauki w tej „szkole ciemności” ostatecznie została wyrzucona z partii komunistycznej w 1949 roku. Wkrótce, dzięki abp. Nowego Jorku Fultonowi Sheenowi, nawróciła się na katolicyzm, przyjmując sakrament Chrztu św. w dniu 7 kwietnia 1952 roku. Jej zeznania przed Komisją do spraw Działalności Antyamerykańskiej są ważnym źródłem w badaniu dziejów komunistycznej konspiracji na świecie.
Ta książka to opowieść Belli Dodd o jej niezwykłym życiu, o dążeniu do prawdy i wolności poprzez manowce kłamstwa i zniewolenia. To świadectwo tego, czym był i czym nadal jest komunizm, przybierający obecnie rozmaite twarze, ale mający wciąż te same, destrukcyjne dla człowieka i ludzkości zamiary.
W 1953 roku, zeznając pod przysięgą w amerykańskim Senacie przed Komisją Śledczą ds. Działalności Antyamerykańskiej, Bella Dodd stwierdziła między innymi: „W latach trzydziestych wprowadziliśmy tysiąc stu mężczyzn do kapłaństwa, aby zniszczyć Kościół od wewnątrz. Chodziło o to, aby ci ludzie zostali wyświęceni, a następnie wspięli się po drabinie wpływów i władzy jako prałaci i biskupi”. Wśród nich mieli być m.in. homoseksualiści. Bella Dodd twierdziła, że był to pomysł Stalina, który sam w młodości był prawosławnym seminarzystą i zdawał sobie sprawę, jaką rolę odgrywa Kościół w życiu publicznym. To on nakazał sięgać po ludzi bez wiary i moralności, by – zgodnie z zasadami sztuki wojny Sun Tsy – rozkładać społeczeństwo wroga od wewnątrz.