Podobno na dzisiaj Polska jest właścicielem 228,6 ton złota. W 2017 Narodowy Bank Polski był właścicielem 103 ton złota. Co szokujące w Polsce składowane było, dwa lata temu, zaledwie 5% kruszcu, którego właścicielem jest nasz naród, reszta miała się znajdować w skarbcu Banku Anglii. Tego, czy jest tam na pewno, i czy możemy z niego korzystać, trudno być pewnym. To taka nasza narodowa tradycja, podobnie tajemniczy jest los polskiego złota wywiezionego z polski na początku II wojny światowej.
Historia wywozu polskiego złota we wrześniu 1939 nie jest fikcją, opisał ją na portalu „Forbes” a artykule „Porwane złoto II RP” Wojciech Surmacz, którego zdaniem „w 1939 r. majątek Banku Polskiego został wywieziony z okupowanego kraju. Na zawsze. Do dziś nie wiadomo, w czyje ręce trafiło 1208 drewnianych skrzynek wypełnionych po brzegi sztabkami i workami monet ze złota. Do dziś nie wiadomo, co stało się ze złotem II Rzeczpospolitej ”.
Z artykułu wynika, że „Mały tankowiec „Eocene”, należący do amerykańskiej kompanii naftowej Socony Vacuum, zawinął do portu w Konstancy 14 września 1939 roku. […] Na tankowiec załadowano dorobek II Rzeczypospolitej: 1208 niedużych drewnianych skrzynek. Opasywały je żelazne taśmy. Nie wszystkie miały uchwyty, co utrudniało noszenie. Każda ważyła 60 kilogramów. W środku znajdowały się albo sztaby złota wielkości wydłużonej cegły, albo worki ze złotymi monetami”.
We wrześniu 1939 „polskie złoto było wtedy ogółem warte 463,6 mln zł (ok. 95 ton), czyli około 87 mln ówczesnych dolarów amerykańskich. Złoto wartości nieco ponad 100 mln zł (ok. 20 ton) było zdeponowane za granicą, głównie we Francji, Anglii, Szwajcarii i USA. Większość znajdowała się jednak w Polsce. Złoto wartości 193 mln zł (ok. 38 ton) przechowywano w skarbcu w Warszawie, zaś sztaby warte 170 mln złotych (37 ton) spoczywały w oddziałach w Brześciu, Lublinie, Siedlcach i Zamościu”.
Do granicy z Rumunią 13 września 1939 dotarł „75 ton kruszcu”. Niemcy chcieli przejąć polskie złoto, uniemożliwiły im to władze Rumuni. W rumuńskim porcie złoto zostało załadowane na statek. „Płynąc do Stambułu i dalej koleją przez Bejrut, a potem znowu drogą morską, złoto dotarło do Tulonu, tym razem na pokładach dwóch szybkich niszczycieli. Na początku października 1939 r. skarb Rzeczypospolitej znalazł się pod kontrolą rządu polskiego. Złoto przewieziono do Nevers nad Loarą w środkowej Francji. Spoczęło w podziemnym skarbcu tamtejszego oddziału Banku Francji”. Kiedy Francja przegrała w maju 1940 roku wojnę z Niemcami, złoto ewakuowano do Casablanki, a potem do Dakaru. „Francuzi, obawiając się ewentualnej próby odzyskania złota przez marynarkę brytyjską, wysłali je w głąb kraju. Skrzynie wywieziono 800 km w głąb afrykańskiego lądu i złożono w budynku administracyjnym przy dworcu kolejowym miasteczka Kayes (obecnie Republika Mali)”. Polskie złoto kontrolował francuski rząd Vichy, który współpracował z Niemcami. Polska pozwała Francję przed sądem w USA, i zablokowała francuskie złoto w amerykańskich bankach. W 1944 Polacy przejęli złoto od Francuzów. „Rząd na uchodźstwie zdecydował, żeby skarb Banku Polskiego podzielić na trzy części i rozlokować w Nowym Jorku, Ottawie i Londynie. […] Nie wiadomo bowiem, jak skarb Banku Polskiego został podzielony i co się z nim tak naprawdę stało. [...] ok. 80 ton w sztabach i monetach nie powróciło nigdy do Polski”. Z akt w „w Archiwum Akt Nowych w Warszawie […] wynika, że przywłaszczone [po wojnie] przez komunistów złoto stanowiło zaledwie ułamek skarbu (ok. 10 proc.) zdeponowanego w Dakarze. […] Nie wiadomo też, co się stało z 20 tonami złota Banku Polskiego, które znajdowało się w depozytach zagranicznych przed wybuchem II wojny światowej. Na co zostały wydane 3,8 ton złota, które pozostawiono w 1939 roku w Dubnie do dyspozycji rządu polskiego”.
Nakładem wydawnictwa Fronda została opublikowana, oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, powieść „Złota epopeja” autorstwa Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol. Akcja powieści rozgrywa się podczas II wojny światowej i opowiada o losach polskich rezerw złota, które wywieziono z Polski po ataku Niemców i Rosjan na nasz kraj w 1939 roku.
W audycji „Siódma 9” Maciej Marchewicz, dyrektor wydawniczy Frondy powiedział, że „Złota epopeja” to powieść, która „spina klamrą całą epopeję złota, czyli wywiezienie zasobów złota, które były warte 463,5 mln złotych”, opisuje „przewiezienie ich do Rumunii, potem do Turcji, z Turcji do Libanu, z Libanu do Francji, z Francji do Dakaru, potem boje w sądach na Manhattanie, aż wreszcie powrót mocno zubożonego skarbu do Polski po drugiej wojnie światowej”.
Jak wskazuje dyrektor wydawniczy Frondy autorce powieści „Złota epopeja” „najwięcej czasu zabrało zebranie materiału, bo kwerenda w różnych miejscach, w różnych archiwach zajęła jej prawie osiem miesięcy. Dopiero potem zasiadła do pisania właściwego tekstu. Weryfikowała każdy punkt, każdy element działalności głównych bohaterów, weryfikowała każdy fragment ich biografii. Nie ma tutaj żadnych wątków pobocznych. Nawet w dużej części dialogi, które nie są zbyt częste w tej powieści, odzwierciedlają te dialogi, które rozgrywały się w rzeczywistości”
O stylu autorki powieści niech świadczy fragment książki „Złota epopeja”:
„W sekretariacie generała od ręki wystawiono Adamowi Kocowi legitymację potwierdzającą powołanie do czynnej służby wojskowej i w trybie natychmiastowym miał przystąpić do działania. Podczas gdy w sukces odpowiednio, a więc ugodowo prowadzonych negocjacji nie trudno było uwierzyć, akcja wywozu za granicę kilkudziesięciu ton najszlachetniejszego z kruszców, podczas przybierających na sile działań wojennych, zakrawała na utopijny sen szaleńca. Nie było jednak rady, bowiem niestety słowa jakiegoś żartownisia z bankowych kręgów: „Złóżcie złoto pośrodku jednego z placów w Sztokholmie, a będzie bezpieczniejsze niż w skarbcu przy Bielańskiej”, z dnia na dzień nabierały cech coraz większego prawdopodobieństwa. Warszawa nie tylko była nękana bombardowaniami, ale niemieckie siły lądowe zbliżały się do niej z niewiarygodnym impetem. Trzeba było działać jak najszybciej.
Adamowi w sytuacjach podbramkowych energii nie brakowało. Nie znał szczegółowo bankowych danych, gdyż od kilku lat zajmował się czymś zupełnie innym, ale błyskawicznie je zebrał, korzystając z różnych źródeł. Diagnoza okazała się porażająca. Bank Polski zgromadził zapas złota o wartości 463 milionów złotych, czyli około 87 milionów dolarów według kursu ówcześnie obowiązującego. Kruszec o wartości około 100 milionów złotych zdeponowany został w bankach zagranicznych, a reszta, ważąca 80 ton, ulokowana była w kraju. Zarówno w Ministerstwie Skarbu, jak i w dyrekcji Banku Polskiego od dłuższego już czasu dyskutowano nad tym, jaka część zasobów winna pozostawać w Polsce, ale decyzji żadnych nie podjęto, panowała pod tym względem totalna niemoc. Jak w przypadku większości problemów, argumenty rozkładały się po różnych stronach. Posiadanie wartości za granicą ułatwiało transakcje, ale wiązało się równocześnie z wieloma niebezpieczeństwami, jak choćby zajęcia sądowe, gdyby Skarb Państwa nie wypełnił zobowiązań wobec wierzycieli. Dopiero w drugiej połowie sierpnia 1939 roku zaczęto rzeczywiście zastanawiać się nad możliwością wywozu większych zapasów złota, szukano kanałów lotniczych, którymi można by tego dokonać, ale było już za późno, tym bardziej że stąpające twardo po ziemi towarzystwa ubezpieczeniowe nie podejmowały się ryzyka ubezpieczenia tak cennego ładunku. Prezes Banku Władysław Byrka, wcześniej wieloletni prezes Izby Przemysłowo-Handlowej we Lwowie, przeprowadził tylko akcję przeniesienia części zapasów z Bielańskiej do kilku oddziałów na wschodzie kraju. Do Siedlec przewieziono złoto o wartości 80 milionów złotych, do Lublina – o wartości 20 milionów, w Zamościu umieszczono kruszec wart 30 milionów, w Brześciu nad Bugiem – 40 milionów, a w twierdzy Brześć – 80 milionów złotych. W Warszawie pozostał skarb wart 113 milionów złotych. Miało to zaowocować większym bezpieczeństwem złota, ale przysporzyło, czego przewidzieć raczej nie było można, trudności w zorganizowaniu jego transportu za granicę”.
Jan Bodakowski