Czy obecna epidemia to śmiertelne zagrożenie czy napompowany panicznymi doniesieniami balon? Odpowiadając na to pytanie dobrze byłoby opierać się na konkretnych danych, a epidemia dostarczyła ich już całkiem sporo. Niektórzy jednak wydają się je ignorować, wygłaszając jednoznaczne sądy typu jest pandemia - nie ma pandemii, groźna - niegroźna, albo: u nas nikt nie umarł - więc pandemia to fikcja.
Jednak rzeczywistość jest zwykle zniuansowana. Jest ogromna przestrzeń między zwykłą sezonową falą grypy a XIV-wieczną czarną śmiercią, która uśmierciła 1/3 albo ponad połowę niektórych populacji. Warto to uwzględniać, używając np. liczb, które mogą to zniuansowanie ukazać, o ile oczywiście wykorzystuje się nie tylko zera i jedynki.
Niektórzy jednak ograniczają się do wygłaszania jednoznacznych, zero-jedynkowych sądów typu: jest pandemia - nie ma pandemii, groźna - niegroźna, albo: u nas nikt nie umarł - więc pandemia to fikcja. Nawet jeśli ktoś ma wiele racji w swoich ocenach, to brak zniuansowania (a może rzetelności?) osłabia lub podważa jego tezy, a nawet zamienia je w absurd. Niestety, dotyczy to często także fachowców (lekarzy, epidemiologów, wirusologów itp.). Mapka zasięgu tzw. czarnej śmierci (patrz Wikipedia - TUTAJ) pokazuje, że ominęła ona Polskę, Mediolan i francuskie podnóże Pirenejów. Czy to znaczy, że tej pandemii nie było?
Rzeczywiście, nie jest dobrze, kiedy "panika paraliżuje działania służby zdrowia i pacjenci, którzy powinni się znaleźć pod opieką specjalistów, nie mogą się do nich dostać" (patrz TUTAJ). Faktycznie nie ma sensu zakaz aktywności fizycznej poza domem czy zamykanie kościołów, gdy są czynne hipermarkety. Nie próbuję podważać medycznych kompetencji ordynatora oddziału zakaźnego w Dąbrowie Tarnowskiej. Wierzę, że z tych, którzy się tam zgłosili, tylko niewielu ma koronawirusa i prawie wszyscy łagodnie to przeszli. Rozumiem jednak, że tak wyglądało to w Dąbrowie Tarnowskiej. Jednak czy o "lekkiej grypie" można mówić w przypadku Bergamo, gdzie liczba zgonów skoczyła dziewięciokrotnie (patrz np. TUTAJ), albo Hiszpanii, gdzie wzrosła o 72%, czy Belgii, gdzie wzrosła o 60% (patrz np. TUTAJ).
Czy w takich przypadkach można mówić o "lekkiej grypie" jak w Dąbrowie Tarnowskiej? Jeśli tak, to przydałoby się jakieś poparte liczbami uzasadnienie. Np.: "lekka grypa" to tyle i tyle zgonów na milion i to jest właśnie taki przypadek". Oczekiwałbym również uwzględnienia faktu, że sytuacja w jednym miejscu może być inna niż gdzie indziej w Polsce i na świecie.
Jeśli ktoś stawia zarzuty, że zmieniając definicję pandemii WHO naruszyło prawidłowy obraz rzeczywistości, to powinien również przedstawić liczby, a nie upraszczające kategoryczne sądy. Przecież właśnie takim kategorycznym sądem jest owa krytykowana definicja - od przekroczenia progu jakichś parametrów nazywamy coś pandemią, epidemią itp. Definicje klasyfikują i porządkują fakty, ale decyzje w sprawie epidemii powinno się podejmować na podstawie liczb, a nie definicji, oceniając jaki poziom zgonów, zachorowań, powikłań i skutków ubocznych wymaga określonych nadzwyczajnych działań.
Niedostatek takich zniuansowanych i odwołujących się do liczb opinii fachowców, zachęca do nie-fachowców do zabierania głosu. Czy do końca nie-fachowców? Nie zamierzam odmawiać lekarzom wiedzy medycznej, nie mają jednak oni monopolu na prawidłowe operowanie liczbami i logiką. Spróbujmy zatem, także na podstawie tego, co lekarze udostępnili w sieci, ocenić w prosty sposób kilka wariantów rozwoju sytuacji z punktu widzenia słuszności odwołania się do środków nadzwyczajnych.
WARIANT 1.
Gdyby po 29 kwietnia epidemia zaczęła opadać w takim samym tempie jak narastała, to wygasłaby 17.06, po 49 dniach, które upłynęły od pierwszego przypisanego jej zgonu. Trwałaby zatem 98 dni (typowe epidemie grypy trwają od 3 do 6 miesięcy). Pokazuje to ilustracja 1. w której przyjęto, że zgony są miarą narastania epidemii.
Ilustracja 1. Wariant 1. rozwoju epidemii: po 29.04 wygasa dokładnie tak jak narastała, czyli "symetrycznie" względem czerwonej osi.
Do oszacowania skali zagrożenia wystarczy przybliżenie, że wygasanie epidemii to zwykłe lustrzane odbicie jej narastania. Upraszcza to rachunki liczby zgonów, bo wystarczy tylko podwoić ich dotychczasowa liczbę, co daje 1248. Podzielenie tego wyniku przez aktualną populację Polski określa sumaryczną śmiertelność takiej epidemii na 0,0033% (umiera jedna osoba na 30,7 tys.). Czy to dużo czy mało?
W artykule z 27 marca (TUTAJ) przytoczyłem opublikowany przez PZH (TUTAJ) wykres zachorowań i zgonów na grypę. Wynika z niego że od 1975 do 2018 r. najwięcej zgonów na grypę miało miejsce w 1975 r. (późniejsze miały wielokrotnie mniejszą śmiertelność). Odnotowano wtedy około 1415 zgonów i 3 750 tys. zachorowań (obie wielkości odczytane z wykresu, więc przybliżone). W odniesieniu do ówczesnej populacji śmiertelność wyniosła 0,0042%. W innym ujęciu, umierała jedna osoba na 2650 chorych.
Lekarzom pozostawiam ocenę, czy była to "lekka grypa" czy nie, ale wnosząc z tych danych, była to najcięższa grypa w ciągu ostatnich 45 lat. Jednak czy ktoś o niej w ogóle pamięta? Pamiętam, że nie wprowadzono wtedy jakichś szczególnych ograniczeń, w przeciwieństwie do epidemii grypy z Hong Kongu w 1969 r. podczas której zamknięto szkoły na tydzień lub dwa (co jako uczeń dobrze zapamiętałem). Na tę grypę umierała jedna osoba na tysiąc (źródło TUTAJ)
A zatem, omawiany wariant 1. wydarzeń przyniósłby 0,8 śmiertelności grypy z 1975 r., co oznacza, że biorąc pod uwagę dotychczasową liczbę zgonów nie ma miejsca żadna nadzwyczajna sytuacja. Podważałoby to całkowicie sensowność obecnych obostrzeń, gdyby nie pytanie, czy to nie właśnie dzięki nim osiągnęliśmy ten rezultat.
Niejednoznaczny obraz obecnej epidemii nadaje również fakt, że obecnie w Polsce umiera około 5% osób u których zdiagnozowano zakażenie koronawirusem (co dwudziesta).
Pod tym względem wirus ten jest zdecydowanie bardziej niebezpieczny niż podane wyżej przykłady grypy, chociaż porównujemy nie całkiem analogiczne współczynniki. Trzeba też pamiętać, że nie są to abstrakcyjne liczby, ale różni, konkretni ludzie. Nie tylko starcy, którym koronawirus może skrócić życie o miesiąc, rok lub pięć lat. Także zupełnie młodym ludziom może on odebrać całe życie które mają przed sobą.
Jak widać, różne parametry sugerują różne oceny, utrudniając jednoznaczną ocenę zagrożenia. To również powinno skłaniać do wyważonych sądów, choć wydaje się, że decydującym kryterium powinien być jednak ogólny współczynnik śmiertelności zgonów na całą populację.
WARIANT 2.
Załóżmy jednak, że epidemia trwa, ale utrzymujemy średnią dzienną liczbę zgonów na poziomie z 29.04 (tj. 28,3). Przedstawia to ilustracja 2.
Ilustracja 2. Wariant 2. przebiegu epidemii i wynikająca z niego liczba zgonów. W fazie po 29.04 pokazano tylko średnią, nie próbując symulować dziennych wahań tej liczby. W sumie i tak liczy się średnia
Proste dodawanie i mnożenie pokazuje, że w takim wariancie, 3 czerwca, 35 dni po 29.04, (84 dni od odnotowania pierwszego zgonu) epidemia spowoduje w Polsce 1614 zgonów. Wartość ta odniesiona do obecnej populacji daje łączną śmiertelność grypy z 1975 r., całkiem nieadekwatną, jak stwierdziliśmy, do obecnych drastycznych ograniczeń (gdybyśmy mieli pewność, że się nie zwiększy). Traktując ten wariant jako pośredni, przejdźmy teraz do wariantu 3.
WARIANT 3
Wariant 3. polega na symetrycznym odwróceniu przebiegu wariantu 2 (wszystko dla uproszczenia rachunków) symulując epidemię przedłużającą się, ale na ograniczonym poziomie (ilustracja 3.). Przez kolejne 35 dni utrzymuje się aktualny średni poziom zgonów (28,3), po czym następuje spadek jak w wariancie pierwszym. Wszystko trwa zatem 2x(49+35)=168 dni, czyli do 23 września, prawie pół roku, jak typowa dłuższa fala zachorowań na grypę.
Ilustracja 3. Wariant 3. rozwoju epidemii koronawirusa w Polsce.
Przyjęty model również pozwala łatwo podać liczbę zgonów jako 2x1614=3228 i określić śmiertelność jako dwa razy większą od przypadku grypy z 1975 r., którą mało kto zauważył, a prawie wszyscy zapomnieli.
Przyjmując, przyznaję dość intuicyjnie i arbitralnie, że podwojenie śmiertelności tej zapomnianej grypy to nie tragedia, można założyć, że dopóki nie przekroczymy zbytnio takiego poziomu śmiertelności, nie ma powodu do nerwowości. Przy takim założeniu, również taki przebieg epidemii nie może być uznany za wystarczający do wprowadzenia tak daleko idących, kosztownych i niszczących gospodarkę obostrzeń jak obecnie. I znowu: jedynym dla nich uzasadnieniem jest przypuszczenie, że gdyby nie one, sytuacja wymknęłaby się spod kontroli i znacznie pogorszyła. Jak bardzo mogłaby się pogorszyć?
Pewne wyobrażenie o tym dają przykłady pokazane w tabeli 1. Dla wybranych krajów oraz opisanych wyżej wariantów sytuacji przedstawiono w niej liczbę zgonów przypisywanych koronawirusowi (do 29.04), śmiertelność (w procentach i liczbie osób na jeden zgon), porównanie śmiertelności z Polską (na dzień 29.04) oraz z grypą w Polsce w 1975 r.
Tabela umożliwia porównanie skali zagrożenia (śmiertelności) w różnych krajach z danymi dla Polski - dla obecnej epidemii i grypy z 1975 r. Widać z niej, że np. śmiertelność epidemii koronawirusa w Belgii osiągnęła prawie 16 razy wyższy poziom niż śmiertelność grypy w Polsce w 1975 r. i prawie 41 razy wyższy niż dotychczasowa śmiertelność epidemii COVID-19 w Polsce. Te liczby należałoby jeszcze powiększyć (być może podwoić, jak w wariancie 1.), bo przecież epidemia nie wygasa z dnia na dzień. Ponadto liczba ogólna liczba zgonów z powodu koronawirusa może być większa niż liczba oficjalnie mu przypisana (pisałem o tym TUTAJ).
Takie porównania mogą być obiektywną wskazówką w ocenie skali zagrożeń, ale tylko do pewnego stopnia, bo również w przypadku Belgii, Hiszpanii czy Włoszech nie wiemy jak bardzo wzrosłaby śmiertelność, gdyby nie wprowadzono tam antyepidemicznych ograniczeń. Asekuranckie podejście do rozluźniania ograniczeń bierze się właśnie z niepewności i niewiedzy.
Nie wiemy, czy względnie niski poziom zgonów zawdzięcza Polska jakimś szczególnym właściwościom swojej populacji (np. hipotetycznemu uodpornieniu szczepionkami na gruźlicę), czy też jest to skutek wcześnie i skutecznie wprowadzonych ograniczeń kontaktów międzyludzkich. Nie wiemy też, czy i jak prędko polskie społeczeństwo będzie uodparniać się na koronawirusa.
Nie ma również jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jaką skalę śmiertelności można zaakceptować w imię normalnego życia i normalnie funkcjonującej gospodarki. Jaka liczba zgonów (gdybyśmy potrafili ją przewidzieć) uzasadnia drastyczne ograniczenia wolności, różnych form aktywności, w tym zwyczajnego zarabiania na życie?
Na takie właśnie pytania trzeba by odpowiedzieć, żeby jednoznacznie stwierdzić, czy ograniczenia są zbędne, czy bezwzględnie konieczne. Jeśli ktoś się tutaj takich odpowiedzi spodziewał, to daremnie. Starałem się tylko uporządkować dyskusję na ten temat i zaproponować dla niej jakieś racjonalne ramy.
Grzegorz Strzemecki