W obliczu kanonizacji Jana Pawła II znów podniosły się głosy krytyki postawy otwartości papieża Polaka wobec wyznawców innych religii. Jak, po niemal 30 latach ocenia Siostra owoce pierwszego i wzbudzającego najwięcej kontrowersji spotkania międzyreligijnego w Asyżu w 1986 r.?
To pierwsze spotkanie w Asyżu miało na celu przede wszystkim zapobieżenie wojnie, która toczyła się pomiędzy Tybetem i Chinami. Podobnie zaostrzał się konflikt pomiędzy Czeczenią i Związkiem Radzieckim. W tej sytuacji zupełnie rozumiałam lęk Papieża, by wojna nie rozprzestrzeniła się na cały świat, gdyż całkiem realne było niebezpieczeństwo, że na „pomoc narodom słabszym” mogą przyjść kraje zachodnie ze swym zapasem broni. A przecież papież nie miał możliwości, by wpłynąć bezpośrednio na niechrześcijańskie zwaśnione narody z orędziem pokoju, bo jego upomnienia by zlekceważono. Z punktu widzenia psychologicznego, papież mógł się spodziewać, że jedyną szansę na pogodzenie zwaśnionych narodów mogą mieć ich religijni przywódcy. Więc zaprosił ich do Asyżu, by ich uwrażliwić na konieczność podjęcia starań o wprowadzenie pokoju, by później oni wpłynęli na polityków swych narodów i podjęli starania o zaprzestanie wojny. I faktycznie, w czasie trwania konferencji w Asyżu doszło w niektórych miejscach do zawieszenia broni. Myślę, że to spotkanie rzeczywiście wpłynęło na wyhamowanie zaciekłości walczących stron i przyczyniło się do powolnego wprowadzenia pokoju. Niestety, środki masowego przekazu doprowadziły do wielu nieporozumień co do jego sensu.
Papież był krytykowany, jakoby chciał zrelatywizować religie
Sądzę, że gdyby środki masowego przekazu nie przekręciły intencji papieża i nie ukazywały tej konferencji w fałszywym świetle, jakoby to było „spotkanie ekumeniczne”, to ta otwartość na przedstawicieli różnych wyznań nie wprowadziłaby zamieszania. Błędnej interpretacji spotkania w Asyżu ulegają zwykle ignoranci, którzy nie widzą różnicy pomiędzy działalnością ekumeniczną, a ewangelizacyjną. Każdy świadomy swej wiary katolik wie, że ekumeniczne spotkania mogą być tylko pomiędzy chrześcijanami, którzy przez tysiąc lat byli jednością, więc jest szansa na usunięcie przyczyn podziałów, by znów wrócić do pierwotnej jedności. Natomiast spotkanie międzywyznaniowe może mieć wymiar społeczny (świecki), albo ewangelizacyjny (misyjny). Nie ma szansy, by pod względem religijnym zjednoczyć chrześcijan z poganami, czyli z wyznawcami niechrześcijańskich religii, bez ich nawrócenia. Już św. Paweł Apostoł pyta: Co ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jaka jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami? (2Kor 6, 14-16). Jednak na płaszczyźnie społecznej, kulturowej, ekonomicznej czy medycznej współpraca wyznawców różnych religii powinna istnieć. I tu można zrozumieć papieża starającego się wspólnymi siłami utrzymać na świecie pokój. Myślę, że stanowisko papieża odnoście dialogu z religiami niechrześcijańskimi dobrze ilustruje jego rozmowa z dziennikarzami w kabinie samolotu podczas powrotnej podróży z wizyty apostolskiej w Indiach (1986 r. Przegląd Katolicki, nr 8, str.4). Na pytanie dziennikarza: "Czy będzie coś z dialogu z hinduizmem?", papież odpowiada: "Dialog jest trudny. Może on mieć miejsce z poszczególnymi Hindusami, ale nie z hinduizmem jako takim, ponieważ religia ta nie posiada żadnej struktury". Wtedy zapytano go też m.in. o to, dlaczego tak mało mówił o problemie kast w Indiach, na co odpowiedział: "Pojechałem do Indii, żeby odwiedzić Kościół katolicki, a nie po to, żeby wytykać mieszkańcom i hinduskiej tradycji ich społeczne wady”. Papież zawsze szanował każdego człowieka, co nie oznacza, że przez to samo szanował ich poglądy czy błędy.
Czy dla Siostry nie było gorszące to, że w Asyżu na naszych konsekrowanych ołtarzach znalazły się figurki pogańskich bożków, do których modlili się ich wyznawcy…?
Wiadomo, że ołtarze są konsekrowane i przeznaczone do sakralnej liturgii, więc modlitwa przed postawionymi na nich obrazami i posągami istot nie związanych z katolickim kultem, jest bałwochwalstwem i profanacją ołtarzy, a więc grzechem przeciwko pierwszemu i drugiemu przykazaniu Bożemu. Jednak za ten grzech ja nie obciążam papieża, tylko proboszczów poszczególnych kościołów, gdzie taka profanacja miała miejsce. Trudno, żeby papież czuwał nad każdą parafią, gdzie jego goście byli zakwaterowani. Przecież każdy duchowny doskonale o tym wie, że w konsekrowanych kościołach (nie tylko na ołtarzach) nie wolno umieszczać wizerunków, które nie wyobrażają aniołów czy prawdziwych świętych i błogosławionych. Jeżeli kilku wyznawców niechrześcijańskiej religii zakwaterowanych na terenie którejkolwiek parafii chciało się modlić, czy odprawiać swoje rytuały zanim udadzą się na konferencję, to proboszcz powinien dać im miejsce nie przeznaczone wyłącznie dla sakralnej liturgii - np. na terenie plebanii. Przyznam się, że gdy niedługo po tym spotkaniu było w Asyżu trzęsienie Ziemi, ja osobiście odczytałam to jako reakcję Boga na bałwochwalstwo tam popełnione.
Ojciec Święty na różne sposoby okazywał szacunek wyznawcom innych religii, budząc obrazę w kręgach kościelnych. Krytykowano go np. za to, że pocałował Koran, modlił się przed Ścianą Płaczu czy całował ziemię po przylocie do miejsc pielgrzymowania. Jak Siostra ocenia tego rodzaju gesty?
Każdy misjonarz z szacunkiem podchodzi do swoich rozmówców, bo jak inaczej mógłby ich przybliżyć do Chrystusa? A co do całowania Koranu czy ziemi w różnych miejscach, do których odbywał pielgrzymki, wydaje mi się to „przegięciem”. Ale w modlitwie przed Ścianą Płaczu nad zburzoną świątynią, gdzie kiedyś sam Jezus zapłakał, nie widzę nic złego. Może ten gest byłby lepiej dla każdego zrozumiały, gdybyśmy jeszcze znali treść zawartą na kartce, którą papież włożył w szczelinę Ściany Płaczu. Jednak niezależnie, jak kto interpretuje papieskie gesty, to popełnione błędy, nawet jeżeli ktoś traktuje je jako ciężkie grzechy, gdy zostały odpokutowane, nie mogą być przeszkodą do kanonizacji. Przecież nie ma człowieka, który by nigdy błędu nie popełnił, a papież jest nieomylny tylko wtedy, gdy oficjalnie, jako głowa Kościoła naucza w sprawach wiary i moralności. Natomiast nigdy nie było mowy, że papież jest nieomylny pod każdym względem. Dlatego mamy obowiązek stosować się do jego oficjalnej nauki, niezależnie od jego postępowania. Ci „zgorszeni” papieskimi błędami bardzo przypominają mi starotestamentowych faryzeuszów, bo przecież życiorysy świętych ukazują, że niejeden z nich był nawróconym pokutującym grzesznikiem, a potem świętym - tu jest urok bezmiaru Bożego Miłosierdzia!
Czy Jan Paweł II w swoim nauczaniu w wystarczająco klarowny sposób wypowiadał się o prymacie Chrystusowego Kościoła w świecie, by nie można go było posądzać o propagowanie synkretyzmu religijnego?
Nie tylko na spotkaniu w Asyżu, ale zawsze Jan Paweł II będąc głową Apostolskiego, Katolickiego Kościoła, naśladował Apostołów i tak, jak oni, wszędzie starał się spotykać z ludźmi nie znającymi Jezusa Chrystusa, by im przybliżyć Jego Ewangelię. W tym celu szukał z nimi kontaktu i przyjaźnie z nimi rozmawiał czy nawiązywał z nimi dialogi. Jednak w jego nauczaniu nigdy nie było mieszania pojęć chrześcijańskich z niechrześcijańskimi. Skąd więc wzięła się myśl, że on „chciał zrelatywizować religie, propagować synkretyzm religijny” itp.? Przecież to za jego pontyfikatu wydany został „Katechizm Kościoła Katolickiego”, w którym nie ma mowy, by religie niechrześcijańskie miały obiektywną wartość. Również na polecenie papieża Jana Pawła II została opracowana przez Kongregację ds. Nauki Wiary i opublikowana „Deklaracja Dominus Iesus”, która wyraźnie dowodzi, że tylko Jezus Chrystus jest Zbawicielem wszystkich ludzi (niezależnie czy są tego świadomi) i tylko Kościół Katolicki posiada pełne Boże Objawienie oraz wszystkie środki potrzebne do zbawienia. Poza tym, papież Jan Paweł II ciągle powtarzał, że bez Chrystusa nie zrozumiemy człowieka ani nie wprowadzimy sprawiedliwości społecznej. Ciągle nawoływał, by Europa wróciła do swych chrześcijańskich korzeni, więc jak można mu zarzucić religijny relatywizm? Dlatego wracam jeszcze raz do stwierdzenia, że przyczyną nieporozumień jest manipulacja intencjami Papieża i tendencyjna interpretacja jego postępowania oraz dezinformacja prowadzona przez środki masowego przekazu, by wmówić światu jego rzekomy indyferentyzm religijny. Być może, gdyby wiedział jak zostanie zmanipulowany, to nie zdecydował by się na tak otwarte gesty. Właśnie papież Franciszek niedawno upomniał się o uczciwe informowanie w środkach masowego przekazu. Podkreślił, że posługując się oszczerstwem, które jest ciężkim grzechem i dezinformacją prowadzącą do dezorientacji, wyrządza się krzywdę tym, którzy jej ulegają.
Rozmawiała Emilia Drożdż