Jednak zasadniczy wpływ na życie młodego Fryderyka wywarła matka. Zajmowała się mężem, domem, dziećmi, udzielała lekcji gry na pianinie w pensjonacie, bo była uzdolniona muzycznie, uczyła tańców. Razem z mężem muzykowała w domu i w świat sztuki muzycznej wprowadzała swoje dzieci. Była kobietą skromną, troskliwą, pełną ciepła. Dla Fryderyka pozostała na zawsze największą świętością.
Dom Chopinów był przystanią i azylem dla każdego członka rodziny. Wszyscy kochali się, wspierali i byli dla siebie serdeczni. Za tym rodzinnym klimatem, atmosferą miłości, tęsknił Fryderyk najbardziej wtedy, gdy przebywał za granicą. Najbliżsi również okazywali mu swoje przywiązanie. W jednym z listów ojciec pisał do niego:
"Bądź zdrów, Drogi Synu, Twoja Matka i ja całujemy Cię serdecznie, tuląc do piersi ze wszystkich sił, jakie nam jeszcze pozostały". [2]
Cudowne dziecko, jakim okazał się Fryderyk, wychowywało się więc w cieplarnianych warunkach, otoczone miłością i troską najbliższych, pod okiem najlepszych nauczycieli muzyki w ówczesnej Warszawie. Franciszek Liszt, jego przyjaciel i biograf, tak pisał:
"Środowisko, w którym Chopin ujrzał światło dzienne i rozwijał się, niby w gniazdku bezpiecznym i przytulnym, przesycone było atmosferą zgody, spokoju, pracowitości; toteż owe przykłady prostoty, pobożności i delikatności pozostały dlań zawsze najsłodsze i najdroższe". [3]
Rodzice przyszłego pianisty i kompozytora byli gorliwym katolikami i taką samą żarliwą wiarę wpajali swoim dzieciom. Była ona – jak się później okazało – najważniejszą wartością w życiu artysty, który w wieku 20 lat opuścił kraj, ażeby uczyć się w Paryżu, jednym z najmodniejszych i najgłośniejszych miast ówczesnej Europy.
Nowe znajomości, nowe środowisko - w którym Bóg był często na ostatnim miejscu - sprawiły, że życie religijne Fryderyka - tak pieczołowicie pielęgnowane przez rodziców w kraju - zaczęło zamierać. Romanse z George Sand - najbardziej kontrowersyjną osobą paryskiego świata - i Delfiną Potocką, którą Mickiewicz nazwał „największą z grzesznic” [4], wesołe spotkania, liczne koncerty, wycieczki, podróże coraz bardziej oddalały Chopina od Kościoła i Boga.
Ksiądz Aleksander Jełowicki, jeszcze w kraju przyjaciel Chopinów, cierpiał bardzo, widząc, że Fryderyk nie przywiązywał wagi do religii i chociaż był poważnie chory ani myślał o pojednaniu z Bogiem. Ks. Jełowicki w Paryżu pracował w Polskiej Misji Katolickiej i utrzymywał z Chopinem przyjacielskie kontakty. W liście do Ksawery Grocholskiej, z 21 października 1849 roku (cztery dni po śmierci artysty), tak pisał:
"Od lat mnogich życie Chopina było jak na włosku. Ciało jego, zawsze mdłe i słabe, coraz bardziej się wytrawiało od ognia geniuszu. Wszyscy się dziwili, że w tak wyniszczonym ciele, dusza jeszcze mieszka i nie traci na bystrości rozumu, i gorącości serca (…) Zawsze słodki i miły, dowcipem wrzący i czuły nad miarę, zdawał się już mało należeć do ziemi. Ale, niestety, o Niebie nie myślał.
Miał on niewielu dobrych przyjaciół, a złych - to jest bez wiary - bardzo wiele; ci zwłaszcza byli jego czcicielami. A triumfy jego w sztuce najwnikliwszej zagłuszały mu w sercu Ducha Świętego. Pobożność, którą z łona matki Polki wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego, jak chmurą ołowianą, osiadała zwątpieniem. I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził. W takim opłakanym stanie schwyciła go śmiertelna choroba piersiowa". [5]
Ta choroba piersiowa to gruźlica, na którą wówczas nie znano lekarstwa. Ks. Jełowicki zdaje sobie sprawę, że przyjacielowi niewiele życia pozostało i na wszelkie sposoby próbuje skierować jego myśli na duchowe tory. Bardzo się stara, by zaopatrzyć Fryderyka w sakramenty, ale on nie chce nawet o tym słyszeć. Kapłan odwołuje się do autorytetu matki, licząc, że jej nauki staną się teraz jakimś przewodnikiem, rozbudzą sumienie, skłonią do nawrócenia. Nic z tego. Umierający Chopin wyjaśnił mu, że nie chce zasmucać swojej matki wiadomością, że umarł bez sakramentów, jednak mimo wszystko nie może ich przyjąć, bo ich już nie rozumie. Owszem, może się księdzu wyspowiadać jako przyjacielowi, ale spowiedzi jako sakramentu nie chce.
Agonia Fryderyka trwała kilka dni. W tym czasie ks. Jełowicki modlił się ze swoimi współbraćmi o łaskę pojednania się z Bogiem. Często odwiedzał umierającego i mówił mu o miłosiernym Bogu. 12 października 1849 roku lekarz dał mu znać, że Fryderyk może nie przeżyć nocy. Kapłan niezwłocznie pobiegł do niego, ale chory nie chciał z nim rozmawiać. Uścisnęli sobie ręce i Jełowicki ze zmartwiałym sercem wracał do domu. Ta noc jednak była decydującą w życiu Chopina. Tak o niej później napisał Roman Brandstaetter:
"Długa noc Niespokojna
Czy mogą istnieć zwątpienia, które prowadzą do Boga?
Dlaczego nigdy nie umiał się modlić?
W tym krótkim życiu,
Które jak piorun nagle uderza i gaśnie?
Cóż za ironia! Ten drobny i nieuchwytny
Okruch ludzkiego istnienia,
Którego nawet nie można określić,
Ma decydować o zbawieniu człowieka w wieczności?
Spoza zasłony niewyraźnych cieni – Czy przeszłość zawsze musi być cieniem – Wyłania się Delacroix, siada przy jego łożu i mówi: – Twoja muzyka jest Boska…
– Boska? – dziwi się Chopin. – Gdy grasz, Pan Bóg zstępuje na twe palce…
– Pan Bóg? – Niedocieczona jest moc natchnienia i Jego droga, Najdroższy mój Fryderyku…
– Jak to się stało – znów dziwi się Chopin – Że nic o tym nie wiedząc, w sieć moich nut złowiłem Boga? Czyżbym Go dostrzec nie umiał? Dlaczego?..." [6]
Nazajutrz, z samego rana, do umierającego Fryderyka ponownie przyszedł ks. Jełowicki. Poeta tak relacjonuje tę wizytę:
"Rano do łoża chorego znów przybył ksiądz Jełowicki. Był nieustępliwy w swym miłosierdziu i nieustępliwy w swej żarliwości. Są tacy ludzie. Usiedli do stołu. Wprawdzie obaj mieli w pamięci nocne, nieudane spotkanie, ale tylko w myślach do niego wracali. Chcieli o nim zapomnieć. Jedli razem śniadanie, obojętnie gawędząc:
– Dzisiaj są imieniny - ksiądz nagle powiedział - Mojego brata, świętej pamięci Edwarda, którego tak bardzo kochałeś.
Chopin westchnął wzruszony.
– W dzień mego brata daj mi jakiś podarek - ksiądz szepnął, utkwiwszy wzrok w przyjacielu.
– Dam ci cokolwiek zechcesz…
– Daj mi twą duszę…
– Weź ją - odparł spokojnie Chopin.
Wszyscy wyszli z pokoju. Wezbrała podziemna rzeka ludzi i zdarzeń, i tocząc swe wody, żłobiła nowe koryto do ujścia. A nad jej brzegiem stał Chrystus zamyślony i słuchał.
Gdy potem przyjaciele wrócili do jego łoża, przyjął wiatyk i Święte Oleje, a oni, klęcząc, odmawiali litanię za konających. Leżał bez ruchu. W kominku z sosnowych polan sypały się iskry.
– Tej nocy coś się musiało przydarzyć… pomyślał ksiądz, podnosząc się z kolan".[7]
Rozpoczęło się czterodniowe konanie, podczas którego Chopin wielokrotnie mówił o Bożej miłości i wyrażał Bogu swą wdzięczność. Mówił też o tęsknocie za Nim i pragnieniu jak najszybszego spotkania się z Nim. Całował krzyż i wyznawał miłość do Jezusa, Maryi, Józefa i ludzi. Do siostry Ludwiki, która specjalnie przyjechała, by go pielęgnować, i przyjaciół powiedział:
"Siostro moja kochana, nie płacz, nie płaczcie moi przyjaciele. Jam szczęśliwy. Czuję, że umieram! Módlcie się za mnie. Do zobaczenia w Niebie (…) Już mi Bóg przebaczył, już mnie woła do siebie (…) On mnie oczyszcza. O jakże dobry jest Bóg, że mnie na tym świecie karze!" [8]
Chopin zmarł w nocy z wtorku na środę, 17 października 1849 roku. Żył 39 lat. Jego ostatnie słowa brzmiały:
"Jestem już u źródeł Szczęścia".
Przypisy:
[1] Stanisław Zięba, Bóg w życiu wielkich kompozytorów, Wydaw. Diecezji Pelplińskiej, Pelplin 2001, s. 110;
[2] Tamże;
[3] Podaję za: P. Gammond, Kompozytorzy znani i mnie znani, Oficyna Wydawnicza DELTA W-Z, Warszawa 1994, s. 5;
[4] http://historia_kobiet.w.interia.pl/teksty/potocka-d.htm;
[5] Listy duchowne ks. A. Jełowickiego z lat 1843-1874, Księgarnia Behra, Berlin 1874, List XIV;
[6] R. Brandstaetter, Dlaczego? (fragm.) [w:] Wiersze i poematy, Wydawnictwo „M”, Kraków 2003, s. 415-416;
[7] R. Brandstaetter, Godzina spowiedzi, [w;] Tamże;
[8] Podaję za: I. Bełza, Fryderyk Chopin, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1980, s. 321-322;
/