W pewnym sensie, zapewne nie chcianym przez niego samego, Nietzsche miał rację. Bóg rzeczywiście umarł. Jezus Chrystus, Bóg człowiek, oddał swoje życie za nas. W straszliwych męczarniach skonał i został złożony do grobu. I nie była to w żadnym razie śmierć pozorna, udawana, na próbę, ale zwyczajna (choć równocześnie tak bardzo niezwyczajna) ludzka śmierć. Jezus, jak każdy, lękał się śmierci, prosił, by Ojciec oddalił od Niego ten kielich; jak każdy z nas troszczył się o swoich bliskich (prosząc Jana, by ten zajął się matką) i cierpiał. To nie była jakaś gra, o której wyniku wszyscy wiedzieli. To nie była inscenizacja, oszustwo, boska ściema. Nic z tego. Bóg został zabity naszymi rękoma. Doświadczył pełni ludzkiego życia, ze śmiercią w samotności, pozbawieniu godności, przejściu ku nieznanemu. Tak, On był Bogiem, ale był też człowiekiem i doświadczył w pełni ludzkiej (choć jednocześnie tak nieludzkiej) śmierci i zstąpienia do piekieł, do Otchłani. Wypił do końca kielich ludzkiego życia.
Bez przyjęcia tej prawdy, bez jej uwewnętrznienia nie ma chrześcijaństwa. Jeśli Jezus nie umarł, jeśli Bóg nie umarł, to nie ma zmartwychwstania. Wszystko pozostaje grą pozorów, udawaniem, zgrywą. Nie ma wcielenia, nie ma odkupienia, a Jezus, ba sam Bóg Ojciec, jest oszustem, który odgrywa przed nami spektakl pozorów. Jeśli Bóg nie umarł, a to znaczy nie stał się człowiekiem do końca, to my także nie mamy otwartej drogi do Nieba i nie możemy – by posłużyć się pięknym sformułowaniem św. Grzegorza Palamasa – stać się „stworzonymi bogami”, „synami adoptowanymi”. Bóg pozostaje więc odległy, nic nie wiedzący o naszym stanie. Nie są też prawdą słowa Listu do Hebrajczyków, że „nie takiego mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,14). A to oznacza, że chrześcijaństwo, choć pozostaje w pełni spójnym systemem ideologicznym czy myślowym przestaje być prawdziwe, przestaje być relacją z Bogiem, i traci tym samym sens.
Zmartwychwstanie jest odpowiedzią na prawdziwą śmierć, a nie na pozory. Uczniowie (najbardziej Jan z kobietami) ją widzieli, niewiasty zdejmowały Jego ciało z Krzyża i nie miały wątpliwości, że zgon nastąpił. Zimne, zakrwawione ciało pozbawiało złudzeń, nadziei. Pozostał brak sensu, zawiedzione nadzieje, brak przebaczenia. Kto wie może i Judasz powiesił się właśnie dlatego, że zobaczył śmierć, zrozumiał, że to koniec, i że nie ma tego, który może mu wybaczyć? Kobiety w niedzielny poranek szły do grobu, by obmyć ciało, nie spodziewały się pustego grobu, nie było w nich nadziei. Apostołowie też od razu nie uwierzyli. Św. Tomasz opierał się najdłużej, bo wiedział, że śmierć jest śmiercią, a nie złudzeniem. Radość pojawia się zaś dopiero, gdy odkrywają, że śmierć nie ma już nad Nim władzy, że prawdziwa śmierć została zwyciężona. Odkrywają to i uwewnętrzniają. I podobne zadanie stoi przed nami.
I nie chodzi tylko o jej przyjęcie w odniesieniu do tamtych wydarzeń (co proste nie jest, bo uznanie, że Bóg umarł wywraca pogańskie, a także filozoficzne myślenie o Absolucie) , ale także o jej przyjęcie w odniesieniu do naszego własnego życia. U podstaw wiary w Zmartwychwstałego i Zmartwychwstanie leży nasze własne poczucie śmiertelności, wiedza (a także wiara), że umrzemy. Jeśli śmierci nie ma, jeśli nie jesteśmy śmiertelni, to zmartwychwstanie nie ma sensu. Ono jest odpowiedzią na pytanie, na dramat, tragizm śmierci. Tam, gdzie jej nie ma, nie ma sensu także odpowiedź na nią jaką jest właśnie zmartwychwstanie. Tam, gdzie śmierć znika, zostaje ośmieszona, pozbawiona sensu, zepchnięta na margines, zestetyzowana lub umedyczniona, tam ostatecznie znika, jako niepotrzebne, także zmartwychwstanie. Jeśli człowiek może sam uczynić się nieśmiertelnym (za sprawą medycyny czy jakiejś formy trashumanizmu, albo przynajmniej samooszukiwania się) zmartwychwstanie nie będzie mu do niczego potrzebne.
Dlatego można powiedzieć, że w pewnym sensie największym zwycięstwem szatana nad współczesnym człowiekiem jest pozbawienie nas świadomości śmiertelności, przekonanie, że możemy sobie – za sprawą różnych ludzkich sztuczek – jakoś sobie ze śmiercią poradzić, czy wręcz jakoś osiągnąć wolność od rozkładu, odejścia, śmierci. W takiej sytuacji wiarę w Zmartwychwstałego zastępuje nam wiara w medycynę, transhumanizm, odkrycia nauki czy ewentualnie tani ezoteryzm. Kapłani zostają zastąpieni przez lekarzy, których określa się już mianem „bogów”, i których uznaje się już niemal za zbawców. W takim świecie zmartwychwstanie nie jest już potrzebne, staje się odpowiedzią na pytanie o śmiertelność, którego ludzie już sobie nie zadają. A skoro tak, to nie mogą odnaleźć Tego, który zwyciężył śmierć. Umarł naprawdę, ale też prawdziwie Zmartwychwstał.
Tomasz P. Terlikowski