Portal wp.pl opublikował dziś wyniki sondażu przeprowadzonego przez pracownię United Surveys, z których wynika, że choć partia Donalda Tuska może wciąż liczyć na zwycięstwo w kolejnych wyborach parlamentarnych to jednak w nowym rozdaniu sejmowym nie byłaby ona w stanie wskutek braku zdolności koalicyjnych zmontować nowego rządu, by utrzymać się nadal przy władzy.

„Prawie 8 pkt. przewagi. Kocham Was” – napisał dwa dni temu w mediach społecznościowych szef rządu Koalicji 13 grudnia odnosząc się do wyników sondażu przeprowadzonego przez pracownię Opinia24.

Problem w tym, że upajając się pierwszym miejscem własnej formacji, z 7,8 pkt proc. przewagi nad PiS oraz 16,3 proc. nad Konfederacją, lider PO sprawiał wrażenie, jak by nie zwrócił uwagi na fakt, że to nic innego, jak pyrrusowe zwycięstwo, które w efekcie realnie odebrałoby mu władzę. W Sejmie bowiem znalazłyby się wyłącznie trzy wymienione formacje polityczne: KO, PiS i Konfederacja. Natomiast poza parlamentem znaleźliby się obecni koalicjanci Tuska, a więc zarówno będąca blokiem złożonym z Polski 2050 Szymona Hołowni i PSL -  Trzecia Droga, jak i Lewica.

Na odcinku oceny rzeczywistych konsekwencji obecnego układu sił, w sukurs ściśle utajonym zdolnościom analitycznym obecnego premiera czem prędzej pospieszyli pod jego wpisem w social mediach opozycyjni politycy, komentatorzy i internauci.

„Ja tylko tak dodam, że jakby coś, to w tym badaniu nie rządzicie” – wyjaśniał Donaldowi Tuskowi poseł Konfederacji Konrad Berkowicz.

„Oj , Panie premierze, z analizą na poziomie elementarnym u Pana nie najlepiej, gdyby ta prognoza się zmaterializowała w wyniku wyborczym, to musiałby Pan, przejść do opozycji. Wtedy ta radość mogłaby gorzko smakować” – dodał poseł PiS Zbigniew Kuźmiuk.

„Tracisz władzę zgodnie z tym sondażem” - tłumaczył premierowi przewodniczący stowarzyszenia Wolne Miasto Warszawa, dr Jan Śpiewak.

Nie minęły dwie doby od nie do końca zrozumiałej afirmacji przez Donalda Tuska wyników wspomnianego sondażu, a dziś serwis wp.pl opublikował kolejne z badań, których konkluzja dla nadziei Tuska na przedłużenie sprawowania władzy po następnych wyborach brzmi niczym wyrok.

Choć bowiem Koalicja Obywatelska według wyników tego sondażu wygrywa wyborczy wyścig parlamentarny to jednak de facto ląduje w miejscu zbliżonym do tego, w jakim znalazło się PiS po również zwycięskich przecież dla tej formacji wyborach parlamentarnych z października 2023 roku.

Prawo i Sprawiedliwość zdystansowało wówczas KO o 4,68 pkt proc. uzyskując poparcie na poziomie 35,38 proc., a jednak z powodu braku zdolności koalicyjnych nie było w stanie przekuć tego zwycięstwa na kolejną, trzecią już z rzędu kadencję sejmową u władzy i musiało pogodzić się z przejściem do opozycji.

Co prawda desygnowany wówczas na premiera z ramienia PiS Mateusz Morawiecki teoretycznie spotykał się z politykami PSL czy Konfederacji rzekomo w celu podjęcia próby zawiązania koalicji, ale jak relacjonował później wicemarszałek Sejmu z Konfederacji Krzysztof Bosak, podczas tych spotkań obie strony nie miały ponoć najmniejszych nawet złudzeń, że taką koalicję w ogóle uda się zawiązać. W efekcie bardzo istotnym elementem wspomnianych rozmów miało być wedle tej relacji po prostu… głuche milczenie po obu stronach stołu w trakcie tych pozornych „negocjacji” koalicyjnych.

Gdyby trend zarysowany w wynikach sondażu dziś opublikowanego miał się utrzymać do następnego rozdania wyborczego, sytuacja Donalda Tuska byłaby jeszcze o tyle trudniejsza od ówczesnego położenia Morawieckiego, że lider PO na dobrą sprawę nie miałby nawet z kim się spotkać, by wspólnie pomilczeć. W Sejmie bowiem poza jego pyrrusowo zwycięską formacją znalazłyby się jeszcze jedynie dwie partie - PiS i Konfederacja.

Ale po kolei, bo niewątpliwie warto przyjrzeć się wynikom najnowszych badań oraz ich potencjalnym konsekwencjom dla całej polskiej sceny politycznej nieco bardziej wnikliwie.

W sondażu przeprowadzonym w dniach 21-23 marca na grupie ok. 1000 osób, chęć oddania głosu na Koalicję Obywatelską w najbliższych wyborach zadeklarowało 31 proc. ankietowanych, co przełożyłoby się na 200 mandatów poselskich dla formacji Donalda Tuska. A więc zaledwie o 6 mandatów więcej, aniżeli uzyskało jesienią 2023 roku PiS, co skazało przecież partię prezesa Kaczyńskiego na opozycyjny los.

Obecnie natomiast PiS może liczyć na 26,5 proc. głosów. Co oznacza stratę do KO na poziomie 4,5 pkt proc., a więc bardzo zbliżoną do tej, jaką formacja Tuska odnotowała wobec PiS w 2023 roku, w efekcie czego przejęła władzę.

Jeśli chodzi o mandaty poselskie partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby liczyć na 163 miejsca w polskim Sejmie.

Na Konfederację natomiast chęć oddania wyborczego głosu zadeklarowało 16,4 proc. Polaków, co dałoby partii Sławomira Mentzena oraz Krzysztofa Bosaka aż 93 mandaty w Sejmie.

Miejsca w ławach poselskich utraciliby za to obecni koalicjanci Donalda Tuska z Trzeciej Drogi oraz Lewicy.

Koalicja Polski 2050 i PSL odnotowała w najnowszym badaniu wynik na poziomie 6,7 proc., co absolutnie nie pozwoliłoby jej przekroczyć koalicyjnego progu wyborczego.

Natomiast Lewica, na którą chce obecnie głosować zaledwie 4,7 proc. wyborców, również znalazłaby się minimalnie, ale jednak pod progiem.

W tego rodzaju rozdaniu parlamentarnym, arytmetyka sejmowa okazałaby się dla Donalda Tuska oraz jego pragnień przedłużenia sprawowania władzy absolutnie bezlitosna.

Obóz Tuska dysponowałby bowiem w poselskich ławach liczbą zaledwie 200 szabel, w obliczu 260 mandatów połączonych sił PiS i Konfederacji.

Wygląda więc na to, że Donald Tusk pada powoli ofiarą własnej konsumpcji koalicyjnych "przystawek". Zresztą nawet wicemarszałek Senatu Michał Kamiński z Trzeciej Drogi przekonywał w ostatnich dniach, że to właśnie Tusk jest obecnie największym obciążeniem dla koalicji rządzącej.

Z drugiej strony obserwujemy swoisty pakt o nieagresji, jaki miał zostać według nieoficjalnych doniesień, już na czas obecnej kampanii prezydenckiej, zawarty pomiędzy PiS i Konfederacją. Ma to w efekcie doprowadzić do cementowania się jedynej możliwej koalicji w przyszłym sejmowym rozdaniu. Tej, która niemożliwa byłaby jeszcze jesienią 2023 roku.

Pierwszy poważny test tego, na ile prawicowo-konserwatywny obóz opozycyjny jest w stanie współdziałać w celu odsunięcia od władzy obecnej ekipy rządzącej, której przedstawicielem w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego jest Rafał Trzaskowski, będziemy obserwować już w nadchodzących, wiosennych wyborach prezydenckich, ze szczególnym uwzględnieniem ich więcej niż prawdopodobnej drugiej tury.

Jak zauważył jednak kilka dni temu specjalista od badań opinii publicznej Marcin Palade - rządząca obecnie w Polsce centrolewica swoimi działaniami „integruje” ze sobą środowiska PiS i Konfederacji w niesłychanym wręcz tempie.