Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że prezydent Donald Trump – przynajmniej werbalnie – zaczął dostrzegać prawdziwe oblicze Władimira Putina. „Jestem wściekły” – stwierdził niedawno, oskarżając Moskwę o sabotowanie wszelkich prób pokojowego rozwiązania konfliktu w Ukrainie. Ale jak zauważają analitycy, to tylko pozory. Bo Kreml – z typową dla byłych oficerów KGB precyzją – doskonale rozgrywa osobowość Trumpa.

I jak zauważa Igor Ejdman, rosyjski socjolog i kuzyn zamordowanego Borysa Niemcowa, Putin nieustannie stosuje sprawdzony mechanizm: „gra dobrego i złego glinę”. Kiedy negocjacje się blokują, do stołu siada Kirył Dmitrijew – wykształcony na Stanfordzie finansista w dobrze skrojonym garniturze. Ma łagodzić nastroje i rozbudzać amerykański apetyt na zyski płynące z „partnerstwa z Rosją”. Gdy haczyk zostaje połknięty – Dmitrijew znika, a jego miejsce zajmują starzy kagiebiści, jak Siergiej Biesieda czy Grigorij Karasin. I zaczynają się ultimata.

„Putin planuje prowadzić rozmowy na przemian dobrymi i złymi śledczymi, dopóki Amerykanie nie złamią się pod wpływem obietnic tych pierwszych i nie zgodzą się poprzeć antyukraińskiego ultimatum tych drugich” – tłumaczy Ejdman w rozmowie z Radiem Swoboda.

Od Drezna po Waszyngton: kagiebista w akcji

Aby zrozumieć strategię Putina, warto sięgnąć do jego biografii. Catherine Belton, była moskiewska korespondentka Financial Times, w książce Putin’s People pisze wprost: „Drezno w NRD było najważniejszą placówką KGB na granicy z wolnym światem”. Tam młody oficer Putin zdobywał szlify w szpiegostwie, kradnąc zachodnie technologie i knując z terrorystami z Frakcji Czerwonej Armii (RAF).

To właśnie tam – twierdzi Belton – Putin nabrał przekonania, że Zachód można kontrolować poprzez chaos, sabotaż i dezinformację. Traumatyczne wspomnienie z 1989 roku, kiedy tłum demonstrantów oblegał rezydencję KGB w Dreźnie, pozostawiło trwały ślad. „Putin obserwował upadek imperium sowieckiego z okien rezydencji nad Łabą. Od tamtej pory panicznie boi się rewolucji” – pisze autorka.

Dlatego, według Belton, każdy nowy ruch Zachodu – od Majdanu po wsparcie NATO dla Europy Środkowej – Putin postrzega jako egzystencjalne zagrożenie. I dlatego tak bardzo potrzebuje takich „słabych ogniw” jak Trump – ludzi, których można zmanipulować pochlebstwem, wpływem i obietnicą „wielkiego dealu”.

Trump i jego słabość do pochlebstw

Trump nie jest politykiem formatu Reagana. Jego wrażliwość na pochwały i łatwość, z jaką kupuje retorykę o „zyskownym partnerstwie”, czyni go idealnym celem rosyjskiej manipulacji. „Trump chce być lubiany. Chce mieć zdjęcie z Putinem, które zrobi furorę w mediach. Putin to wie i gra tym jak skrzypek Paganinim” – ocenia Belton.

Groźby Trumpa, że nałoży „wtórne cła na całą ropę z Rosji”, są więc jedynie teatrzykiem. Kiedy Moskwa potrzebuje odsapnąć, wypuszcza na scenę uśmiechniętego Dmitrijewa. Kiedy Amerykanie się łagodzą – wracają kagiebiści z twardym stanowiskiem. To nie Trump prowadzi negocjacje z Rosją. To Rosja reżyseruje każdy akt.

Podsumowanie: Kagiebistowska perfidia ma się świetnie

Rosja nie potrzebuje zwycięstwa na froncie. Wystarczy jej, że Zachód zacznie się chwiać. I że liderzy, tacy jak Trump, dadzą się omamić. Jak zauważa Ejdman: „To nie skomplikowana strategia. To stara kagiebowska sztuczka – i Putin wciąż ją skutecznie stosuje.”

Pytanie, jak długo jeszcze Stany Zjednoczone i reszta świata będą się na to nabierać.