Fronda.pl: Powraca sytuacja podobna do niedawnej utarczki słownej pomiędzy ukraińskim ambasadorem Wasylem Zwaryczem a wiceszefem MSZ Łukaszem Jasiną, w efekcie której ten ostatni wylądował na długim urlopie, co też jest zresztą na swój sposób dość wymowne. Tym razem szef ukraińskiego odpowiednika IPN Anton Drobowycz domaga się… renowacji pomnika UPA na Podkarpaciu, by możliwe było w ogóle odblokowanie przez ukraińską stronę ekshumacji polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa. Ta sytuacja to taki kubeł zimnej wody, który wreszcie pozwoli niektórym w naszym kraju przejrzeć? I czy jest to też naturalna konsekwencja naszych wieloletnich zaniedbań w tej kwestii?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Muszę zacząć od tego, że rzeczywiście jest to efekt zaniedbań. Było oczywiste, że w czasach PRL nie można było o tych sprawach głośno mówić, a komuniści pozwalali pisać jedynie o walkach z UPA toczonych wyłącznie na terenie Bieszczad. Jednak w 1989 roku w Polsce dokonał się przełom, w wyniku którego komuniści utracili władzę polityczną a dwa lata później Ukraina stała się niepodległym państwem. Była to więc idealna okazja aby rozpocząć dialog w tej sprawie. Był dobry czas na rozmowy o ekshumacji polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa, na odcięcie się Ukrainy od ideologii banderowskiej oraz na budowanie wzajemnych nowych relacji w oparciu o wspólnych bohaterów. Było na to wszystko naprawdę bardzo dużo czasu, bo aż ponad trzy dekady. 

Trzeba przyznać, że w latach 90. i na początku XXI wieku rzeczywiście dokonano w tej sprawie pewnych kroków. Być może niewielkich, ale jednak zmierzających we właściwym kierunku. Odbyła się m. in. ekshumacja około tysiąca polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa we wsi Ostrówki i Wola Ostrowiecka na Wołyniu. Pojawiały się też inne pozytywne gesty z ukraińskiej strony. To wszystko niestety załamało się w roku 2004, kiedy to na fali tzw. Pierwszego Majdanu do władzy na Ukrainie doszły osoby, które zaczęły budować tożsamość narodową na gloryfikacji zbrodniarzy. Ogromnym rozczarowaniem była tu postawa prezydenta Wiktora Juszczenki oraz premier Julii Tymoszenko. Były to osoby, które Polska wspierała bardzo mocno, ale to właśnie oni rozpoczęli dzieło gloryfikacji zbrodniarzy i zaczęli robić problemy z pochówkami polskich ofiar ludobójstwa.

Takim punktem kulminacyjnym tego typu postawy było uznanie w 2007 roku przez Wiktora Juszczenkę dowódcy UPA Romana Szuchewycza - ukraińskim bohaterem narodowym. W 2010 roku podobnym bohaterem narodowym Juszczenko ogłosił również Stepana Banderę. Od tej pory zaczęły się też ogromne problemy z pochówkami polskich ofiar. I w roku 2013 praktycznie zabroniono już niemal całkowicie tego typu pochówków. Dziś Ukraina jest więc jedynym, obok Rosji i Turcji krajem w Europie, zabraniającym pochówków. Więc wypowiedź szefa ukraińskiego IPN o blokowaniu ekshumacji po prostu wpisuje się w tę linię obowiązującą na Ukrainie od co najmniej 10 lat. Natomiast polska strona kompletnie ten problem zaniedbała, ulegając w tej sprawie presji ze strony ukraińskiej. 

To jest naprawdę największy paradoks, ale to za prezydentury postkomunistów, czyli ze strony Ukrainy - Leonida Krawczuka i później Leonida Kuczmy, a także Aleksandra Kwaśniewskiego w Polsce dokonało się najwięcej pozytywnych wspólnych polsko-ukraińskich działań w odniesieniu do problemu ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. Z bardzo konkretnych działań można by tu wymienić choćby kwestię pomnika w Porycku czy przede wszystkim uroczyste otwarcie odbudowanego Cmentarza Obrońców Lwowa, które odbyło się z udziałem Kwaśniewskiego i Kuczmy. Natomiast po 2005 roku, czy to za rządów Prawa i Sprawiedliwości, czy też Platformy Obywatelskiej obserwujemy już tylko systematyczne rozmiękczanie problemu ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej praz kolejne, piętrzące się ustępstwa ze strony polskich władz wobec strony ukraińskiej. Z kolei kwestia pochówku polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa wciąż rozbija się o powtarzające się slogany, że to nie ten czas i że naród ukraiński jeszcze „nie dojrzał” do poznania prawdy. W tym sposobie myślenia to nie polskie ofiary, lecz Ukraina jest tutaj najważniejsza i to jej należy zawsze ustępować. Dlatego też wygląda to wszystko tak, jak wygląda.

Był jednak stosunkowo niedawno taki moment, gdy w polskim Sejmie pojawił się przewodniczący ukraińskiej Rady Najwyższej Rusłan Stefanczuk, który mówił o „wyrazach współczucia” i „podtrzymywaniu pamięci o ofiarach” Zbrodni Wołyńskiej. Tymczasem sytuacja znowu wraca do punktu wyjścia. Czy nie wygląda to tak, że to Ukraina nas „rozgrywa”? I czy to nie paradoks, biorąc pod uwagę wojnę i zaangażowanie Polski po stronie ukraińskiej?

Zgadzam się, że mamy tu do czynienia z ogromnym paradoksem. W sytuacji, w której Polska jest krajem bodaj najbardziej zaangażowany w pomoc Ukrainie - i nie mówimy tu tylko i wyłącznie o pomocy wojskowej czy nawet przyjęciu milionów ukraińskich uchodźców, ale choćby o daniu tymże uchodźcom identycznych praw, co własnym obywatelom, co jest sytuacją właściwie niespotykaną na świecie - to Ukraina przyjmuje postawę niezwykle roszczeniową w stosunku do Polski. Ale jest to wina polskich władz, które nie chcą albo nie potrafią przeciwstawić się temu. Widać ewidentnie, choćby po postawie prezydenta Andrzeja Dudy, że przyjęto założenie, iż dla dobra tych relacji polsko-ukraińskich należy wyciszyć sprawę ludobójstwa na Polakach. Oczywiście całkowicie tych kwestii zamilczeć się nie da, ale polskie władze w żaden sposób nie chcą na Ukrainie zmiany jej podejścia do tego problemu spróbować wymusić.

Wszystkie kraje prowadzące swą politykę zagraniczną prowadzą ją w oparciu o zasadę - coś za coś. Natomiast u nas jest to postawione kompletnie na głowie. Dajemy Ukrainie niemal wszystko, czego ona chce, a w zamian za to nie wymagamy nawet tych najbardziej podstawowych rzeczy. Przypomnę, że w ubiegłym roku po raz pierwszy pojawił się na odbywających się na warszawskim Skwerze wołyńskim obchodach upamiętniających Krwawą niedzielę z 1943 roku, prezydent RP Andrzej Duda. Najpierw w swoim dość chaotycznym przemówieniu prezydent więcej miejsca poświęcił postaci Wołodymyra Zełenskiego niż polskim ofiarom ludobójstwa, a potem, gdy już po zakończeniu części oficjalnej podszedł do rodzin ofiar, domagających się ekshumacji, zaczął je pouczać i upominać, że należy „miarkować się w słowach”, bo każde słowo o jedno za duże wypowiedziane z naszej strony, psuje relacje polsko-ukraińskie. To jest postawa takiego skrajnego wręcz podporządkowania się stronie ukraińskiej.

Przecież już za kilkanaście dni 80. rocznica ludobójstwa na Wołyniu, a tak na dobrą sprawę nadal nikt nie wie, jak te uroczystości będą wyglądały i przebiegały. Nie wiadomo nawet czy rodziny ofiar w ogóle zostaną zaproszone. Jest to wręcz niewyobrażalne, aby wobec tak ważnej, kluczowej dla najnowszej historii Polski rocznicy, władze polskie z prezydentem czy rządem na czele, tak dobrą sprawę abdykowały w tej sprawie. Ich podejście do tego problemu można byłoby opisać słowami - niech sobie to organizacje kresowe czy Kościół same, jeśli chcą, organizują. To jest postawa naprawdę pełnej uległości więc trudno się dziwić, że strona ukraińska bardzo dobrze to dostrzega i wykorzystuje, w efekcie nie dając od siebie niemal nic, a dostając od nas wszystko. I mamy później do czynienia z sytuacją, w której co  pewien czas jakiś przedstawiciel Ukrainy powie, że należy coś zrobić w kwestii upamiętnienia polskich ofiar ludobójstwa, by już za chwilę inny wyraził opinię, żeby nic w tej kwestii nie robić i dalej ją blokować. I w ten sposób Ukraińcy testują Polskę, na ile mogą sobie w tej swojej grze pozwolić. A jak widać pozwolić mogą sobie na wiele. 

Czy Księdza zdaniem pomniki UPA w ogóle powinny istnieć w Polsce? Niedawno zmieniliśmy nazwę Kaliningradu na Królewiec, m.in. ze względu na fakt, że Michaił Kalinin (od którego nazwiska pochodzi nazwa Kaliningrad) był bezpośrednio zaangażowany w zbrodnię katyńską. Jak z tej perspektywy wytłumaczyć istnienie w Polsce pomników UPA, która jest odpowiedzialna za makabryczne zbrodnie na Polakach?

Te pomniki są postawione nielegalnie i to niestety świadczy o słabości polskiego państwa. W tym również poprzednich rządów, które nie reagowały na tego typu kwestie, gdy nagle pod osłoną nocy pojawia się w Polsce jakiś pomnik UPA, potem następny i kolejne - i nic się nie dzieje, nikt po stronie polskich władz na to nie reaguje. Inna rzecz, że należy wyraźnie odróżnić pochówki ofiar od stawiania pomników. Podkreślę, że rodziny kresowe domagają się wyłącznie godnego pochówku swoich bliskich, którzy byli ofiarami ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. Nie domagają się natomiast stawiania im pomników. Chcą ich po prostu  tylko godnie pochować, czyli ekshumować ofiary, a następnie pochować je zgodnie z obrządkiem wyznania, które zamordowane osoby za życia praktykowały oraz upamiętnić to miejsce choćby samym krzyżem.

Natomiast po stronie ukraińskiej mamy dokładnie odwrotną sytuację. Wyraźnie trzeba bowiem podkreślić, że wszyscy członkowie UPA, którzy zginęli na terenie dzisiejszej Polski zostali pochowani. Podobnie jak pochowani na naszej ziemi zostali żołnierze Armii Czerwonej czy też Wehrmachtu. Dla Ukraińców to jednak za mało i chcą oni stawiać w naszym kraju pomniki UPA, gloryfikujące zbrodniarzy. Dostrzegając jednak słabość polskiego państwa oraz uległość i niekonsekwencje kolejnych polskich władz, Ukraińcy jak widać, nawet pomimo toczącej się wojny, mogą sobie pozwolić na tego typu postawę. 

Pojawiają się głosy, że naszą politykę zagraniczną cechuje mitomania i brak chłodnej kalkulacji. Czy Polska powinna podjąć bardziej zdecydowane środki w sprawie Wołynia? Droga miękkiej dyplomacji ewidentnie zawodzi. Co możemy z tym zrobić?

Jak widać strona ukraińska, pomimo dramatycznej sytuacji i walki o obronę własnej państwowości oraz ogromnej pomocy płynącej z Polski, nie boi się jednak stawiać twardych warunków naszej stronie. A to przecież oni powinni ważyć słowa, znajdując się w niezwykle delikatnej sytuacji. Mimo to stawiają Polsce warunki. Jest to niepojęte, ale wynika m. in. z faktu, że nie boję powiedzieć - polska dyplomacja leży na łopatkach. Przecież na przestrzeni ostatniej dekady niemal co dwa lata zmieniał się minister spraw zagranicznych. I obecnie kolejny minister zachowuje się tak, jakby nie wiedział po co w ogóle jest szefem polskiej dyplomacji. Przecież ta słynna wypowiedź płynąca z polskiego MSZ, że jesteśmy „sługami narodu ukraińskiego” to rzecz wprost niebywała. Nie wyobrażam sobie, aby jakikolwiek szef dyplomacji innego państwa na świecie powiedział, że jest sługą nie swojego narodu. A nawet gdyby coś takiego powiedział, zostałby odwołany ze swojej funkcji w trybie natychmiastowym. Dyplomata niemiecki jest bowiem sługą narodu niemieckiego a dyplomata francuski suwał narodu francuskiego. Polski dyplomata nie może być więc sługą narodu ukraińskiego, bo sprzeniewierza się tym samym swojej elementarnej misji.

Dość znamienna jest tutaj sytuacja rzecznika MSZ Łukasza Jasiny, który został wysłany na długotrwały urlop. Przecież to właśnie on uprzednio szermował wspomnianym hasłem bycia „sługą narodu ukraińskiego” i wszystko było dobrze. Został natomiast niemal natychmiast „schowany” w momencie, gdy zaledwie raz napomknął o potrzebie konkretnych gestów ze strony ukraińskiej w sprawie ludobójstwa na Polakach. Natomiast sam szef polskiej dyplomacji Zbigniew Rau jest w całej tej sprawie kompletnie nieobecny. Mamy tu więc do czynienia ze skrajną uległością i postawą chowania głowy w piasek.

Ponadto podkreślmy raz jeszcze - kwestia pochówku polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa to kwestia zaniedbań popełnianych przez naszą stronę na przestrzeni ostatnich 32 lat. Ciągle słyszymy, że to nie ten czas i nie ten moment. Powstaje więc zasadnicze pytanie: Kiedy właściwie będzie lepszy moment? Przecież wojna na Ukrainie może trwać jeszcze przez wiele lat - takiego scenariusza wykluczyć nie można. Może się też zmienić władza na Ukrainie i prezydentem nie będzie już Wołodymyr Zełenski, z którym rzekomo łączą naszego prezydenta Andrzeja Dudę tak znakomite relacje. Kiedy więc ma być lepsza okazja do tego, by wspólnie pochylić się nad problemem Wołynia?

Zwróćmy też uwagę na niezwykle istotny fakt. Odchodzą ostatni żywi świadkowie ludobójstwa, zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej. A to są przecież osoby, które mogłyby wskazać  miejsca, w których zakopano ciała i wydatnie przyczynić się do ekshumacji ofiar. I powiem szczerze, że mam tu wrażenie, iż wspólne działania prezydentów Zełenskiego i Dudy wydają się zmierzać właśnie w tym kierunku swego rodzaju gry na przeczekanie i takiego przeciągania całej sprawy aż naoczni świadkowie odejdą z tego świata. Wtedy już będzie można spokojnie sprzedawać narrację, że ekshumacji chciano dokonać, ale nie ma już komu wskazać miejsc, w których znajdują się ciała ofiar. I tu niewątpliwie niestety czas gra ogromnie ważną rolę na niekorzyść tych wszystkich, którzy chcieliby w sposób godny po kilkudziesięciu latach zadbać o polskie ofiary ukraińskiego ludobójstwa.

A warto tutaj nadmienić, że z tego co czytam, to na Ukrainie bez większych problemów odbywają się ekshumacje żołnierzy niemieckich czy NKWD. Dlaczego więc nie można tych ekshumacji dokonać w odniesieniu do polskich ofiar? Gdzie tutaj dobra wola ukraińskiej strony? Jestem przekonany, że nie uzyskanie w tym roku przez stronę polską ukraińskiej zgody na pochówki ofiar ludobójstwa będzie jednym z najpoważniejszych błędów jaki obóz Prawa i Sprawiedliwości popełnił w ostatnich latach i może on PiS bardzo drogo kosztować w kontekście nadchodzących wyborów parlamentarnych. 

15 czerwca w Poznaniu miało miejsce spotkanie przewodniczącego KEP abp. Stanisława Gądeckiego, z przedstawicielami Rodzin Ofiar Ludobójstwa na Polakach i obywatelach polskich innych narodowości. W swym Apelu skierowanym do Episkopatów Polski i Ukrainy Rodziny Ofiar w trzech najważniejszych punktach wskazują na warunki rzeczywistego pojednania polsko-ukraińskiego, a więc: prawda o ludobójstwie, odblokowanie ekshumacji i zaprzestanie czczenia pamięci zbrodniarzy. Jednak pojawił się tam też bardzo ciekawy fragment dotyczący zaproponowania jako patrona polsko-ukraińskiego pojednania bł. Grzegorza Chomyszyna, greckokatolickiego biskupa-męczennika ze Stanisławowa, który zmarł w więzieniu NKWD. Postać wybitna, ale właściwie szerzej kompletnie nieznana. Dlaczego właśnie ten duchowny byłby dobrym patronem prawdziwego pojednania między naszymi narodami?

O ile nie ma żadnego przełomu w relacjach pomiędzy rodzinami ofiar ludobójstwa a władzami państwowymi, o tyle moim zdaniem, nastąpił w tej kwestii bardzo ważny krok do przodu w odniesieniu do relacji z Episkopatem Polski. I tak, jak bywałem nieraz krytyczny wobec postawy Episkopatu w tej konkretnej sprawie, tak muszę przyznać, że postawa przewodniczącego KEP abp. Stanisława Gądeckiego budzi ogromny szacunek. Mogę już dziś powiedzieć, że wysłałem do niego list w imieniu rodzin ofiar ludobójstwa, poruszający te sprawy i abp. Gądecki odpowiedział na niego niemal natychmiast, bo już na drugi dzień. Zaprosił do siebie, do Poznania rodziny dając do wyboru kilka terminów spotkania. Spotkaliśmy się więc z abp. Stanisławem Gądeckim i byłem zbudowany postawą arcybiskupa. Wysłuchał on bardzo uważnie naszych argumentów. Oczywiście ma w wielu sprawach inne zdanie, ale przecież na tym polega prawdziwy dialog.

I to właśnie abp Gądecki zaproponował postać greckokatolickiego biskupa ze Stanisławowa, Grzegorza Chomyszyna, jako przykład tej tzw. pozytywnej pamięci, łączącej narody, polski i ukraiński. Arcybiskup poznański mówił, że przeczytał dwie książki autorstwa bp. Chomyszyna. Jedna z nich - „Dwa królestwa” została wydana przed kilkoma laty. Bp Grzegorz Chomyszyn bardzo mocno przestrzegał w okresie międzywojnia naród ukraiński przed niebezpieczeństwem nacjonalizmu. Pragnął on zgody pomiędzy Polakami i Ukraińcami. I jego postawa i działania były w znacznym stopniu przeciwieństwem tego wszystkiego, co robił arcybiskup greckokatolicki Andrzej Szeptycki, który de facto wciągnął cerkiew w ukraiński nacjonalizm i był spolegliwy wobec wielu działań nacjonalistów. Bp Chomiszyn zginął śmiercią męczeńską w więzieniu NKWD. Jan Paweł II beatyfikował go w roku 2001 wraz z większą grupą męczenników greckokatolickich. 

Gdy podczas poniedziałkowej konferencji mówiłem o postaci bp. Grzegorza Chomyszyna, greckokatolicki ksiądz z Lublina Stefan Batruch, zaangażowany w dzieło pojednania polsko-ukraińskiego, w takim dość spontanicznym geście przekazał medal z podobizną bp. Chomyszyna - jako  symboliczny dar dla rodzin kresowych. Myślę, że był to nie tylko jakiś bardzo ważny gest, ale również konkretne wskazanie, gdzie możemy znaleźć te nasze punkty styczne. Tymi punktami stycznymi są niewątpliwie ci Ukraińcy, którzy ratowali Polaków. Również ci polscy księża, którzy zginęli tylko dlatego, że nie opuścili swoich parafian, odprawiając w czasie Krwawej niedzieli Msze św. w kościołach. Zginęli oni niejednokrotnie zamordowani przez banderowców właśnie podczas sprawowania Eucharystii. Mamy więc takie osoby i takich męczenników, którzy są akceptowani zarówno przez polską, jak i ukraińską stronę. A wspomniane „Dwa królestwa” bp. Grzegorza Chomyszyna, będące jego pamiętnikami, naprawdę wszystkim gorąco polecam!

Bardzo dziękuję za rozmowę. 

Pierwotnie na Fronda.pl: 21.06.2023