Kanada bardzo wyraźnie pojawiła się na celowniku Donalda Trumpa już od samego zarania jego drugiej prezydenckiej kadencji, a nawet jeszcze nieco wcześniej. Trump na dobrą sprawę nie zdążył jeszcze wygodnie się umościć w prezydenckim fotelu, a już na kilkadziesiąt dni przed własnym zaprzysiężeniem, wezwał na początku grudnia ubiegłego roku do swej posiadłości na Florydzie ówczesnego kanadyjskiego premiera Justina Trudeau po to, by dać mu do zrozumienia, że nałożone na Kanadę amerykańskie cła zrujnowałyby kraj spod znaku klonowego liścia, więc zdecydowanie korzystniejsze dla tego państwa byłoby po prostu przyjęcie na siebie roli największego terytorialnie ze stanów wchodzących w skład USA.

Relacjonując dziennikarzom swą rozmowę z Justinem Trudeau, będący wtedy jeszcze prezydentem-elektem Donald Trump nazwał szefa rządu sąsiedniego państwa po prostu „gubernatorem” Kanady. Sam Trudeau natomiast jakiś czas potem, podczas spotkania z przedstawicielami biznesu, gdy myślał, że mikrofon został już wyłączony, relacjonując swą rozmowę z Trumpem stwierdził, że Amerykanie są „bardzo świadomi” kanadyjskich „zasobów” i „bardzo chcą z tego skorzystać”. „Trump ma na myśli, że jednym z najłatwiejszych sposobów na zrobienie tego jest wchłonięcie naszego kraju. I to jest realna rzecz” – mówił Justin Trudeau.

W reakcji na te słowa szefa kanadyjskiego rządu, Donald Trump nie dał się długo wywoływać do tablicy. „Dotujemy Kanadę na kwotę ponad 200 miliardów dolarów rocznie. Dlaczego? To nie może trwać” – tłumaczył prezydent Stanów Zjednoczonych, podkreślając po raz kolejny, że jego podstawowym obowiązkiem jako głowy amerykańskiego państwa jest dbanie przede wszystkim o interesy własnego kraju.

Trump po raz kolejny oznajmił również, że jego zdaniem „jedynym logicznym rozwiązaniem jest to, aby Kanada stała się cennym 51. stanem” USA. Tym razem prezydent Stanów Zjednoczonych poszedł jednak o krok dalej, nazywając wspólną amerykańsko-kanadyjską, najdłuższą niechronioną granicę na całym świecie - „sztuczną” i wyraził nadzieję, że „w końcu ona zniknie”.

Po tych słowach, odczytywanych zresztą w kontekście innych deklaracji Trumpa, który w odpowiedzi na stawiane mu przez dziennikarzy pytania twierdził, że nie jest w stanie wykluczyć nawet użycia siły w odniesieniu do zabezpieczania amerykańskich interesów choćby w rejonie Kanału Panamskiego czy Grenlandii - coraz większa liczba osób zaczęła zdawać sobie sprawę z faktu, że relacje pomiędzy dwoma założycielskimi państwami członkowskimi NATO, a więc Kanadą oraz będącymi jej największym partnerem handlowym Stanami Zjednoczonymi weszły w szokująco niespodziewany etap, ocierający się wręcz o sugestie aneksji.

Jeśli bowiem prezydent największego mocarstwa na świecie mówi o „sztucznej granicy” a zarazem napomyka o możliwości siłowych rozwiązań w różnych kwestiach spornych z udziałem Stanów Zjednoczonych, to w sąsiadującej z nimi od północy ojczyźnie hokeja na lodzie rzeczywiście można było zacząć stawiać sobie coraz poważniejsze pytania dotyczące kształtu dalszych relacji kanadyjsko-amerykańskich.

„Co do Kanady, posiada ona siły zbrojne, które zapewne stawiłyby opór, gdyby Stany Zjednoczone chciały ją zaatakować. Ale mówienie o tym wydaje się śmieszne i nie wiadomo czemu służące, wynika to chyba po prostu z ekstrawagancji Trumpa. Z drugiej strony pamiętajmy, że aż do lat 40. XX wieku  sztab amerykańskich sił zbrojnych pracował nad planami inwazji na Kanadę. Potem zostały one zaniechane i nie sądzę, by obecnie strona amerykańska prowadziła tego typu rozpoznanie, USA i Kanada są w sensie strategicznym jedną przestrzenią. Kanada już jest elementem amerykańskiego systemu obrony, a jej podbój czy podporządkowanie, jest - podobnie jak w przypadku Grenlandii - kompletnie niepotrzebne” - studził emocje po kolejnych mocnych słowach Donalda Trumpa, w wywiadzie dla portalu Fronda.pl ekspert Warsaw Enterprise Institute Andrzej Talaga.

Ale dynamika relacji pomiędzy oboma krajami stawała się coraz bardziej niepokojąca, a wzajemne stosunki trudne i napięte, jak chyba nigdy. Podążać za tym zaczęły również nastroje społeczne, szczególnie w Kanadzie, której obywatele najwyraźniej poczuli się dotknięci dość ostentacyjnie protekcjonalnym sposobem traktowania ich niepodległego kraju przez prezydenta sąsiadującego mocarstwa. Kanadyjczycy ewidentnie zaczęli stawać się coraz bardziej krytycznie nastawieni w stosunku do Amerykanów, by na eufemizmie poprzestać.

Dość spektakularną egzemplifikacją tychże nastrojów panujących obecnie w kraju spod znaku klonowego liścia był w połowie lutego „towarzyski” - niestety jedynie z nazwy - mecz hokeja na lodzie pomiędzy reprezentacjami Kanady i USA w ramach prestiżowego Turnieju Czterech Narodów. Doszło tam do wydarzeń absolutnie bezprecedensowych w historii wzajemnych spotkań pomiędzy reprezentacjami obu krajów. I wydaje się, że nawet legendarna lodowa batalia stoczona w trakcie trwania Zimnej Wojny podczas Igrzysk Olimpijskich 1980 roku w Lake Placid, pomiędzy hokeistami USA i ZSRR nie niosła w sobie aż tak potężnego ładunku negatywnych emocji unoszących się nad lodowiskiem.

Tymczasem na lodowej tafli w Montrealu podczas starcia dwóch naszpikowanych wielkimi gwiazdami najsilniejszej na świecie i wspólnej przecież, kanadyjsko-amerykańskiej hokejowej ligi NHL, już w pierwszej sekundzie doszło do bójki pomiędzy zawodnikami obu reprezentacji. Po upływie zaledwie trzech sekund doszło do drugiej bijatyki na lodzie, pomiędzy reprezentantami obu krajów. A po dziewięciu sekundach toczyła się już na lodzie trzecia kanadyjsko-amerykańska walka na pięści. W pewnym momencie można było nabrać naprawdę poważnych wątpliwości czy ten mecz w ogóle zostanie dokończony. Kanadyjscy kibice reagowali na te lodowe bitwy kanadyjsko-amerykańskie niezwykle żywiołowo. To była momentami dość przerażająca próbka stanu emocji, jakie niewątpliwie zasiały w kanadyjskim społeczeństwie polityczne deklaracje Donalda Trumpa, usiłujące sprowadzić mieszkańców Kanady do roli obywateli podległej Waszyngtonowi guberni.

A przecież Trump wcale nie zamierzał się zatrzymywać. Prezydent USA zapowiedział nawet podniesienie do poziomu aż 50 proc. wysokości cła na stal i aluminium importowane do Stanów Zjednoczonych z Kanady, tłumacząc to tym, że kraj ten sam stosuje wobec innych „najwyższe cła na świecie”.

„Stare stosunki ze Stanami Zjednoczonymi oparte na pogłębianiu integracji naszych gospodarek oraz ścisłej współpracy w dziedzinach bezpieczeństwa i wojskowości są zakończone” – skonstatował wczoraj nowy premier Kanady Mark Carney.

Dla szefa kanadyjskiego rządu jest „jasne, że Stany Zjednoczone nie są już godnym zaufania partnerem” oraz że na obecnym etapie już „nie ma powrotu do tego, co było wcześniej” we wzajemnych stosunkach.

Kanada chce teraz zacieśniać współpracę przede wszystkim z Francją i Wielką Brytanią, a także z Unią Europejską - nie tylko w kwestiach gospodarczych, ale również w dziedzinie bezpieczeństwa i wojskowości.

Na deklaracje Carneya Donald Trump oczywiście nie pozostał głuchy, zapowiadając, że zarówno Kanada, jak i Unia Europejska zostaną obłożone „cłami na wielką skalę, znacznie większą niż obecnie planowana”, jeśli będą współdziałać w celu „wyrządzenia gospodarczej szkody” Stanom Zjednoczonym.

„Będziemy musieli dramatycznie ograniczyć nasze zaufanie do Stanów Zjednoczonych” – zdiagnozował premier Kanady Mark Carney i w reakcji na kolejne amerykańskie zapowiedzi nałożenia ceł na Kanadę zapowiedział „odwetowe działania handlowe”, wymierzone w USA.

„Odpowiemy z siłą. Żadne działania nie są wykluczone w celu obrony naszych pracowników i naszego kraju. Jesteśmy panami w naszym własnym domu” – zapowiedział Carney, któremu najwyraźniej perspektywa pełnienia roli gubernatora 51. stanu USA zdecydowanie nie odpowiada.