Na łamach portalu Opoka duchowny zwraca uwagę na kilka paradoksów „synodalności”. Zauważa, że po wielu debatach, samo pojęcie „synodalności” jawi się dziś jako jeszcze bardziej nieostre niż na początku.

- „Może ono znaczyć wiele dowolnych treści i dlatego można nim łatwo manipulować. Można zasadnie obawiać się, że pod tym hasłem kryje się próba dostosowania Kościoła do postępowej agendy naszych czasów. Ta obawa nie zmalała w ciągu minionych miesięcy, a raczej wzrosła”

- podkreśla.

Autor stwierdza, iż „paradoks polega na tym, że po kilku latach synodowania o tym, czym jest synodalność, coraz mniej wiemy, czym ona właściwie jest czy być powinna”.

Kolejny paradoks to sama instytucja synodu biskupów, która powstała w starożytności do sprawowania władzy biskupiej w Kościele, a dziś „została skutecznie sparaliżowana”. W tym miejscu ks. Jaklewicz przywołuje słowa kard. Gerharda Müllera, który stwierdził, że „synod o synodalności nie jest już synodem samych biskupów lecz zgromadzeniem mieszanym, które w żadnym wypadku nie reprezentuje całego Kościoła katolickiego”.

Następny wymieniony przez autora paradoks to podzielenie uczestników zgromadzenia na małe grupki, w których mają kilka minut na wypowiedź i nie mogą polemizować z wypowiedziami pozostałych uczestników.

- „Przy takiej metodologii nie ma właściwie szans, by doszło do poważnej dyskusji, czyli autentycznej wymiany poglądów. Co odważniejsi uczestnicy poprzedniego synodu przyznawali, że taka metoda obrad właściwie zabija poważną rozmowę o problemach Kościoła”

- zauważa.

Ks. Jaklewicz wskazuje, że poprzez przyjętą metodologię, tak naprawdę o kształcie dokumentów końcowych zdecydują ich redaktorzy, a nie uczestnicy zgromadzenia.

- „Tak więc w imię synodalności zostaje obalona zasada autentycznego dialogu, czyli sporu o to, jaka jest prawda. Tylko nieliczni mają szansę przemówić do wszystkich na auli synodalnej. Ci nieliczni są starannie dobrana”

- stwierdza duchowny.

Paradoksem jest też obowiązek milczenia. W ub. roku uczestnikom zakazano informowania mediów o tym, co dzieje się na auli synodalnej.

- „Rozumiem niebezpieczeństwo manipulowania Kościołem przez media. Ale taka cenzura informacji jest zupełnie sprzeczna z deklarowaną powszechnie otwartością. Tam, gdzie ogranicza się dostęp do informacji z pierwszej ręki, tam zawsze rodzą się podejrzenia, że dzieje się coś pod stolikiem. Czy Kościół synodalny boi się własnej synodalności?”

- pyta ks. Jaklewicz.

Wreszcie kapłan dochodzi do ostatniego paradoksu.

- „Trudno nie odnieść wrażenia, że w Kościele jest coraz mniej miejsca dla ludzi takich jak ja, czyli takich, którzy kochają Kościół, służą mu najlepiej jak potrafią, ale obawiają się synodalności. Te obawy mają swoje racjonalne podstawy”

- zauważa.

- „Wielu spokojnie pyta o zgodność wszystkich synodalnych poczynań z Tradycją Kościoła. Z jednej strony słyszymy o konieczności otwierania Kościoła na wszystkich, ale z drugiej strony fakty są takie, że wypycha się z Kościoła całe grupy ludzi np. przywiązanych do liturgii trydenckiej. Zauważmy, że dwie stanowcze decyzje Watykanu w roku między synodami, zostały podjęte zupełnie obok synodalnej debaty, w całkowicie niesynodalny sposób”

- dodaje, odnosząc się do zgody na błogosławienie par homoseksualnych i zakazów związanych z nadzwyczajną formą rytu rzymskiego.

Na koniec ks. Jaklewicz wskazuje, że pozostaje „modlitwa o to, aby wola Boża, a nie ludzka, wypełniała się w Kościele. Także podczas obecnego synodu”.