Fronda: Podoba się Panu w Warszawie?

Rabin Szalom Ber Stambler: – Bardzo. Mieszkam tu od czterech lat. Z trojga moich dzieci dwoje urodziło się tutaj. One czasem mówią już lepiej po polsku niż po hebrajsku. Ludzie są tu fantastyczni...

... i nie ma problemu z jakimiś antysemickimi odzywkami, gdy ludzie widzą Żyda ubranego w ortodoksyjny strój, w czarnym kapeluszu z brodą?

– Prawdziwych problemów nie mam. Czasem tylko ktoś, po kim na ogół widać, że jest niewykształcony, rzuci jakieś niemiłe słowa. Ale w porównaniu z Europą Zachodnią to jest nic. Badania statystyczne jasno pokazują, że w Polsce w porównaniu z innymi krajami Zachodu jest najniższy poziom antysemityzmu.

A nie przeszkadza Panu fakt, że tuż obok siedziby gminy żydowskiej, nieopodal Pańskiego mieszkania, rozciąga się wielkie cmentarzysko Żydów polskich?

– Należę do wspólnoty Chabad Lubawicz. Mój rebe mawiał, że jego chasydzi nie mają tkwić w wygodzie blisko niego, ale mają iść na cały świat i dać możliwość niereligijnym Żydom na powrót do korzeni. I każdy ma wybrać sobie miejsce, gdzie będzie pracował. Moja misja niewątpliwie jest szczególna, bo jej celem jest odrodzenie żydowskości tam, gdzie jej już nie było. I to jest praca, którą wykonuje się na cześć ofiar Holokaustu, bo tam, gdzie miało już nie być śladu żydowskiego życia, sto pięćdziesiąt metrów od Umschlagplatzu, powstaje synagoga i jesziwa. I nie wątpię, że oni odczuwają satysfakcję. A my patrzymy w przyszłość.

Wspomniał Pan o tym, że Wasz rebe wysyła Was do pracy do różnych krajów świata. Czyli można powiedzieć, że jest Pan kimś w rodzaju misjonarza?

– Nie jestem misjonarzem, bo nic takiego nie istnieje w judaizmie. Moim celem jest to, by każdy, kto chce żyć po żydowsku, mógł się dowiedzieć, jak to zrobić. I by dodać odwagi tym, którzy boją się przyznać do własnego pochodzenia i własnej tożsamości. Oni często się boją, ale – jako gość z zagranicy – mogę powiedzieć, że to strach irracjonalny, bo Polska robi wiele, by nas wspierać.

Ale jeśli przyjdzie do Pana Polak bez korzeni żydowskich, to przecież go Pan nie odeśle, bo Talmud mówi wyraźnie, że trzykrotnej powtarzanej prośbie o przyjęcie do Narodu Wybranego odmówić nie można?

– Mówi Pan o czymś, co w naszej tradycji nazywa się ger, gijur. Ale tego nie należy tłumaczyć jako konwersja...

Dlaczego?

– Bo konwersja oznacza zamianę, jakbym wymieniał w kantorze dolar na złotówkę, a judaizm spogląda na gijur inaczej. Dla nas ten, kto dokonuje konwersji, w istocie jest już Żydem. Ktoś z jego przodków miał takie korzenie, a konwertyta jedynie do nich powraca.

Ale to tylko jedna z koncepcji. Istnieją także rabini, którzy uznają, że do Narodu Wybranego i do religii można przyłączyć się, nawet jeśli się nie ma żydowskich korzeni. W pewnych miejscach Talmudu takich ludzi ocenia się niezwykle wysoko.

53. numer Frondy do nabycia w Empikach i księgarniach.

– Oczywiście, jest miejsce dla konwertytów. I bardzo się ich docenia, bo to niezwykle trudny proces, wymaga wielkiej wiedzy, odrzucenia. W Talmudzie jest nawet zapisane, że powodem, dla którego Żydzi są w diasporze, jest umożliwienie konwertytom dołączania do nich. Nigdzie nie ma jednak wezwania do nawracania, a jedynie do świadectwa i trwania. A na początku trzeba wręcz odmówić kandydatom do konwersji.

Spotkał się Pan już z konwertytą z Polski?

– Tak. To bardzo ciekawe, że w Polsce Żydzi nie chcą być Żydami, ale za to Polacy chcą dołączyć do judaizmu. I ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak jest. Może powodem jest nasza wspólna historia.

I do Chabad Lubawicz też się przyłączają?

– My się tym nie zajmujemy. Jeśli ktoś tego chce, to pokazujemy mu życie żydowskie, umożliwiamy uczestnictwo w nabożeństwach, a gdy stwierdzamy, że jego decyzja jest poważna, to kierujemy go pod odpowiedni adres w Izraelu, bo wydaje mi się, że trudno zostać Żydem-konwertytą w Polsce.

A czy można w ogóle prowadzić religijne, ortodoksyjne życie w Polsce? Tu przecież prawie nie ma koszernego jedzenia, prawie nie ma literatury, synagoga często jest daleko od domu...

– My Żydzi wierzymy, że Tora jest projektem, wedle którego stworzony został świat. A to oznacza, że życie według niej musi być możliwe. I nie ma znaczenia, gdzie żyjemy. Jeśli jesteś Żydem, to Tora jest instrukcją twojego życia i możesz według niej żyć.

Ale jednak łatwiej być Żydem w Mea Szearim niż w Warszawie?

– Pewnie, że tak. I dlatego patrzę na polskich Żydów z ogromnym szacunkiem. Ja urodziłem się w Kfar Chabad, miejscowości chasydzkiej, gdzie znajduje się centrum edukacyjne ruchu Lubawicz. Od dzieciństwa chodziłem do jesziwy, nie wiedziałem nawet, czym jest niekoszerne jedzenie. Wszystko było oczywiste i nie powstało nawet pytanie o to, czy mogę być niereligijny. Ja nie umiem żyć inaczej, nie potrafię zapalić światła w szabat. A Żyd w Polsce, po Holokauście, po komunizmie, musi mieć ogromną siłę, by zachować choćby drobne elementy tradycji. Ta odrobina ma znaczenie. Stosując porównanie sportowe, można powiedzieć, że oni grają w ataku, a ja jestem pomocnikiem.

Łatwo było zamienić chasydzką miejscowość na laicką Warszawę?

– Dla mnie to było oczywiste, że trzeba będzie gdzieś pójść do pracy. Nasz rebe zawsze powtarzał, że trzeba spoglądać na mapę świata i jechać tam, gdzie nie ma jeszcze ośrodków Chabad Lubawicz. I dlatego chasyd, który nie chce jechać do pracy, a zostaje w chasydzkiej miejscowości, to w istocie egoista.

Sam Pan wybrał Polskę, czy został tu skierowany?

– W dzieciństwie nigdy nie myślałem o Polsce. Ale przyjechałem tu kiedyś na krótko i zobaczyłem, jak bardzo potrzeba tu naszej placówki. Więc wróciłem do Izraela, powiedziałem o tym, zostałem zaaprobowany i wysłany do Warszawy. I jestem tu od czterech lat.

Ale nie wybiera się Pan gdzie indziej?

– To misja mojego życia. My nie jesteśmy kierowani do jakiegoś kraju na jakiś czas, jak do pracy w ambasadzie, ale na całe życie.

Chasydyzm czy judaizm ortodoksyjny kojarzy się Polakowi z setkami zakazów i nakazów: żywnościowych, moralnych, a nawet ubraniowych. Czy chodzi o umartwienie?

– Jeśli judaizm kojarzy się Polakom z zakazami, to wynika to tylko z tego, że nie ma w Polsce aktywnego życia żydowskiego. Dla Żydów zakaz pracy w szabat to nie umartwienie, a obrona rodziny, umożliwienie jej bycia razem.

To szabas. Ale zakazów i nakazów jest więcej...

– Z każdą zasadą jest tam samo. Każda z nich pomaga w życiu człowieka, buduje przyjemność, zdrowie, zadowolenie i umacnia rodzinę.

Czyli to nie ma być asceza, a droga do szczęścia?

– To tak, jak z instrukcją do magnetofonu. Zawarta w niej treść nie ma nas ograniczać, ale pomagać nam z niego korzystać. A zresztą jest wiele świąt, w których odczuwanie przyjemności jest obowiązkowe. W Szawuot musimy jeść z przyjemnością, i nie możemy – nawet w imię umartwienia czy pokuty – odmówić...

A w Purim trzeba się napić...

– ... i to tak, żeby nie odróżniać dobrego Mordechaja od złego Hammana.

I rzeczywiście tak się pije?

– Jeśli ktoś może, to tak. Ale istnieją także inne możliwości spełnienia obowiązków.

A co na to żony, które muszą takich pijanych mężczyzn odprowadzać?

– Zależy jakie żony. Ale zazwyczaj żony bawią się w tym dniu z mężami. Śpiewają, tańczą, cieszą się...

Ale wino jest akceptowane?

– Oczywiście, w każdy szabat pijemy wino. Nie dużo, ale kubek zawsze musi być wypity.

A jak jest z seksem? Też w szabat, jeśli żona jest rytualnie czysta, trzeba się kochać?

– Jest to obowiązek religijny, bo w judaizmie radosna i spójna rodzina jest niezwykłą wartością. Seks ją umacnia, ale nie mniej ważne są przerwy w nim. Nieustająca przyjemność przestaje być przyjemna, dlatego trzeba co jakiś czas z niej rezygnować, żeby ponownie pojawiło się pragnienie. Dlatego co jakiś czas – gdy żona ma okres i kilka dni po tym – zaprzestaje się współżycia, co także wzmacnia relację. Wszystko to razem sprawia, że nasze rodziny są bardzo trwałe...

... i liczne.

... bo dzieci też są ważne. Ale wszystko wedle możliwości. Jeśli kobieta nie może mieć już dzieci, to ich nie ma.

Chasydki raczej nie mówią jednak po drugim dziecku, że to już wystarczy...

– Raczej nie. Czasem robią przerwę, ale potem mają więcej dzieci. Moi rodzice mieli nas siedmioro. Moja mama mówiła, że z każdym dzieckiem otrzymywała nowe siły. Moja żona miała dziewięcioro rodzeństwa i zawsze niezwykłym doświadczeniem było odwiedzenie w szabat jej dziadków, bo tam kłębiło się siedemdziesięcioro wnucząt.

Chciałby Pan pójść w ich ślady i mieć dziesięcioro dzieci?

– O, tak!

I siedemdziesięcioro wnucząt?

– Tak! Mój tato ma już dwadzieścioro dwoje wnucząt i to jest coś niesamowitego. A moja żona wprost mówi, że ona chce mieć przynajmniej dziesięcioro dzieci. Jeśli jednak zmieni zdanie, to ja to zaakceptuję.

A czy ortodoksyjny chasyd może pójść do klubu lub na zabawę?

– Jeśli ktoś chce bawić się, tańczyć, śpiewać, żartować – to może to robić wewnątrz wspólnoty chasydzkiej. A szczególnie ważne są radość i śpiew. Bo jak człowiek nie jest radosny, to zachowuje się tak, jakby służył innym bogom. Jeśli jestem radosny, to znaczy, że uznaję, iż wszystko, co mnie spotyka, pochodzi od Boga, a jak jestem smutny, to jakbym odrzucał Jego istnienie i działanie.

Mówi Pan o radościach, ale przecież religijny Żyd ma też masę obowiązków. Dzieci zaczynają uczyć się od czwartego roku życia...

– ... od trzeciego. Mój syn też się już uczy. Ma trzy lata, ale już zna wszystkie litery, chodzi do naszej szkoły. Moje dzieci bardzo lubią się uczyć, chodzić do synagogi, modlić się...

Chciałby Pan, żeby Pańskie dzieci zostały w Polsce?

– Moim największym pragnieniem jest, żeby mój syn Yosef został moim następcą w gminie. On będzie mówił świetnie po polsku i będzie mu łatwiej, bo ja wciąż się uczę polskiego.

Czyli nie zamierza Pan wracać do Izraela?

– Zamierzam tam wrócić, jak przyjdzie Mesjasz. Ale dopóki Go nie ma, to ja jestem w Polsce. To jest moja rola.

Ale dzieci mogłyby wrócić?

– Mogłyby, ale mam nadzieję, że mój Yosef będzie na tyle mądry, żeby wiedzieć, że ma w rękach skarb, bo zna język polski. I tym skarbem powinien się dzielić. I jego wyjazd gdzie indziej byłby stratą dla naszej wspólnoty.

 

Rozmawiał Tomasz P. Terlikowski

 

Szalom Ber Stambler (1982) – rabin, przewodniczący Chabad-Lubavitch w Polsce, rabin domu modlitwy Chabad-Lubavitch w Warszawie. Urodził się w chasydzkiej miejscowości Kfar Chabad w Izraelu. Jego ojciec Zalman i brat Meir są również rabinami. Studiował w jesziwach w Tomchei Tmimim w Kfar Chabad, Migdal Haemek w Izraelu oraz w Montrealu. W 2004 roku otrzymał smichę rabinacką i od tego czasu był wykładowcą w jesziwie Chabadu w Londynie. Od 2005 roku jest przewodniczącym Chabad-Lubavitch w Polsce. Jego żoną jest Dina z domu Fleischman, z którą ma dwóch synów: Józefa Icchaka i Meira oraz córkę Ciwię. Mieszka w Warszawie.

 

 

 

 

/