Otóż sakrament pokuty jest dla nas zbyt wielkim dobrem, żeby mogło być z nim inaczej. O miłosierdzie Boże można się ubiegać również w taki sposób, że to nas jeszcze bardziej od Boga oddali. Zobaczmy to na przykładzie. Oto żona zdradziła męża i przestraszyła się, że może go w ten sposób utracić na zawsze. Na szczęście mężowi bardzo na niej zależy i bez trudu uzyskała przebaczenie. Ona jednak, zamiast docenić wspaniałomyślność męża, zauważyła jedynie łatwość, z jaką on jej przebaczył - i otrzymane przebaczenie ośmieliło ją jeszcze do zdrad następnych. W ten sposób odebrała wszelki sens uzyskanemu od męża przebaczeniu, a można nawet powiedzieć, że to ośmieliło ją jeszcze do następnych wyskoków.
Jest to ściśle biblijny obraz naszej bezczelności, jakiej dopuszczamy się niekiedy wobec przebaczającego Boga. "Pokochaj jeszcze raz kobietę, która innego kocha, łamiąc wiarę małżeńską - mówi Bóg do proroka Ozeasza, którego niewierna żona symbolizuje nasze postępowanie wobec Boga. - Tak miłuje Pan synów Izraela, choć się do bogów cudzych zwracają... Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie." (Oz 3,1 i 9,2).
Fałszywe wnioski
Toteż od samych początków chrześcijaństwa słychać przestrogi przed wyciąganiem fałszywych wniosków z prawdy, że nieskończenie miłosierny Bóg jest nieustannie gotów przygarnąć nas do siebie i przebaczać nasze niewierności. "Nie wolno pozwolić sobie na zaplątanie się w te same grzechy, tak żeby musieć powtórnie dokonywać skruchy - pisze na przełomie II i III wieku Klemens z Aleksandrii. - Przecież taka częsta skrucha to raczej ćwiczenie się w grzechach oraz nabieranie do nich stałej dyspozycji z braku dyscypliny wewnętrznej".
Od św. Augustyna dowiadujemy się, że na początku V wieku poganie szydzili sobie z chrześcijan: "Wy sprawiacie, że ludzie grzeszą. Bo obiecujecie im przebaczenie, jeśli będą czynić pokutę. (...) Mówią, że dajemy pozwolenie na grzech, gdyż obiecujemy pokutę". Żeby uchronić wiernych przed zakłamanym korzystaniem z Bożego przebaczenia, Kościół starożytny ustanowił niezwykle surowe pokuty, jakie - za grzechy szczególnie ciężkie - trzeba było odbyć jeszcze przed otrzymaniem rozgrzeszenia. Rygoryści byli wówczas oburzeni samą zasadą dopuszczania do rozgrzeszenia nawet cudzołożników, zabójców czy apostatów. Z drugiej jednak strony, nie brakowało głosów domagających się złagodzenia surowej pokutnej dyscypliny.
Ojcowie Kościoła - wobec nacisków, żeby skracać czas pokutnego oczekiwania na rozgrzeszenie - odpowiadali, że przecież serce niedostatecznie skruszone nie jest zdolne do przyjęcia Bożego przebaczenia, toteż rozgrzeszenie udzielone przedwcześnie obarczy tylko sumienie kapłana. "Tacy - mówił ok. 390 roku św. Ambroży - nie tyle pragną własnego rozgrzeszenia, co chcą związać kapłana: nie wyrzucają bowiem winy ze swego sumienia, a wkładają ją na kapłana".
Jak zatem doszło do tego, że pokuta, jaką dzisiaj zadają spowiednicy, zmalała do wymiarów niemal symbolicznych? A jeśli już to się stało, czy nie lepiej by znieść ją w ogóle? Żeby odpowiedzieć na te pytania, trzeba wniknąć nieco w sens, jaki Ojcowie Kościoła przypisywali odbywaniu ciężkiej pokuty przed otrzymaniem rozgrzeszenia. Przede wszystkim nie wchodziła tu w grę żadna idea "zrównoważenia" zła grzechu: przebaczenie grzechów jest przecież absolutnie darmowym darem Boga. Pokuta - której istotę stanowił ból odsunięcia od Komunii, wstyd oddzielenia od wspólnoty oraz liczne posty i modlitwy - miała grzesznikowi pomóc do osiągnięcia autentycznego żalu za grzechy oraz miała leczyć rany, jakie każdy grzech pozostawia po sobie w duszy człowieka.
Obowiązki miłości
Święty Tomasz z Akwinu, pisał, że pokuta za grzechy ma dwa cele. Po pierwsze, pomaga mi zrozumieć zło mojego grzechu. My często nie dostrzegamy niczego nagannego w naszych grzechach i dopiero dzięki pokucie możemy oprzytomnieć i całym sercem uznać potępienie, jakie dla mojego grzechu ma sam Bóg. Drugim celem pokuty jest zniszczenie w sobie różnych złych nawyków, jakie się we mnie ukształtowały w wyniku grzesznego życia. Inaczej mówiąc, drugim celem pokuty jest leczenie ran, które pozostawił w nas nasz grzech.
Zatem pokuta ma mnie uchronić od nieautentycznego ubiegania się o Boże przebaczenie, które Boga tylko obraża. Ale niczego więcej pokutą nie osiągnę. Nawet najcięższa pokuta nie zrównoważy zła grzechu ani nie wysłuży Bożego przebaczenia. Boże przebaczenie jest całkowicie transcendentne wobec moich czynów (a nawet wyczynów) pokutnych. Nigdy bym nie mógł pojednać się z Bogiem, gdyby On nie zechciał mnie suwerennym aktem swojego miłosierdzia do siebie przygarnąć.
Właśnie te przesłanki zadecydowały, że w Kościele odstąpiono od pierwotnego rygoryzmu dyscypliny pokutnej. Jej złagodzenie św. Tomasz uzasadniał następująco: "Wydaje się czymś raczej słusznym, ażeby kapłan nie obciążał penitenta przytłaczającym ciężarem zadośćuczynienia. Słaby ogień łatwo zgaśnie, jeśli nań położyć zbyt wiele drewna. Podobnie może się zdarzyć, że dopiero co wzniecony w człowieku pokutującym płomień żalu za grzechy zostanie zgaszony przez zbyt wielki ciężar zadośćuczynienia, a grzesznik całkowicie pogrąży się w rozpaczy. Toteż lepiej jest, jeśli kapłan powie penitentowi, jaka pokuta należałaby mu się za grzechy, i nałoży mu pokutę na tyle znośną, ażeby jej wypełnienie zachęciło penitenta do czegoś więcej".
Świadomość Kościoła coraz bardziej ewoluowała w tym kierunku, że obowiązków miłości nie da się ująć w paragrafy. W rezultacie pokuta zadawana w związku z sakramentem pojednania została zredukowana do wymiarów prawie symbolicznych, ale jednak pozostała. Dodajmy tylko, że Sobór Trydencki, który ostatecznie usankcjonował tę nową dyscyplinę, przestrzega spowiedników, iż zbyt daleko posuniętą łagodnością w zadawaniu pokuty mogą skrzywdzić penitentów: "Kapłani Pana powinni nakładać zbawienne i stosowne zadośćuczynienia, zależnie od tego, jak to im Duch Boży i roztropność podsuną podług natury grzechów i możliwości penitentów. Gdyby bowiem zamykali oczy na grzechy i okazywali penitentom za dużo pobłażania, nakładając bardzo lekkie kary za bardzo ciężkie grzechy, wówczas uczestniczyliby w cudzych grzechach".
Z całego serca
Co zatem robić, ażeby zachować wszystkie pozytywne strony obecnej - tak łagodnej - dyscypliny pokutnej, a zarazem uniknąć nadużywania sakramentu pokuty i naigrawania się z Bożego miłosierdzia? Pytanie to bardzo dramatycznie stawiał kiedyś Karol Ludwik Koniński: "Jak zreformować spowiedź, ażeby stała się potężnym środkiem wychowawczym, jak u świętych ascetów, zamiast demoralizować? Spowiedź dotąd jest zbyt łatwa, spowiednicy zbyt pobłażliwi, pokuta zbyt lekka, lęk przed bezwstydem spowiedzi zbyt mały, uczucie oczyszczenia zbyt tanio uzyskane, skrucha zbyt wątła, poprawa zbyt powierzchowna, nadzieje nowego oczyszczenia się zbyt pewne".
Niestety, to chyba prawda, że my nieraz nadużywamy spowiedzi. Nie wydaje się jednak, żeby lekarstwa na to należało szukać w jakimś powrocie do pierwotnego rygoryzmu. Chodzi raczej o to, żeby w naszym przystępowaniu do tego sakramentu było jak najwięcej prawdy.
I tak doszliśmy do momentu, w którym możemy pokusić się o odpowiedź na pytanie, na czym polega pokuta za grzechy i co w niej jest najistotniejsze. Otóż pokuta jest to ubieganie się o odzyskanie utraconej miłości Bożej oraz o ożywienie i utrwalenie tej miłości, jaką Bóg mnie znów - mimo moich niewierności - obdarzył. Ponieważ ja naprawdę pragnę kochać Boga z całego serca i ze wszystkich sił, gotów jestem - a w każdym razie bardzo chciałbym być gotów - do podjęcia rzeczy nawet bardzo uciążliwych i trudnych, jeśli to mnie może oczyścić i uzdolnić do miłości bardziej autentycznej. Z drugiej jednak strony, nie jest tak, że wartość pokuty mierzy się stopniem pokonywanej uciążliwości. Wartość pokuty mierzy się stopniem miłości Bożej, jaka się w nas ugruntowała.
Jacek Salij OP/adonai.pl