Fronda.pl: Prawo i Sprawiedliwość udowodniło w niedzielę, że euforia jego przeciwników, przekonanych o końcu ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego, była bezzasadna. Co realnie oznacza rezultat tych wyborów dla polskiej polityki i przyszłości samego PiS?
Dominik Tarczyński, europoseł PiS: Myślę, że wynik tych wyborów potwierdza tezę, którą na temat tej koalicji postawiłem zaraz po wyborach parlamentarnych. Stwierdziłem mianowicie, że daję jej półtora roku, a potem ten rządu upadnie. Spójrzmy, jak wygląda dziś sytuacja. Po trzech miesiącach tych rządów mocno wzmocniło się Prawo i Sprawiedliwość. Koalicja rządząca z kolei słabnie. Straciła młodych wyborców. W powiatach przegrali sromotnie. W sejmikach nie ma armagedonu PiS, który zapowiadali. Tworząca ten rząd Lewica uzyskała najgorszy wynik od lat. Z poważnymi problemami zmaga się Trzecia Droga.
To wszystko dowodzi, że te półtora roku, to maksimum możliwości tego rządu. On po prostu się nie utrzyma. Po pierwsze, z uwagi na gwałtownie spadające poparcie społeczne. Z drugiej strony natomiast, ze względu na wewnętrzne awantury i kłótnie. Już dziś obserwujemy przecież awanturę pomiędzy Lewicą a Tuskiem. Mamy już zapowiedź, że Trzecia Droga nie pójdzie do wyborów europejskich wspólnie z Koalicją Obywatelską. Hołownia bardzo jasno powiedział, że jeśli PSL będzie chciało pójść do wyborów z Tuskiem, to Polska 2050 wystartuje samodzielnie.
Podsumowując, ten rząd szybciej upadnie niż powstał. Być może nawet szybciej, niż to prognozowałem. Jak mówię, daję mu maksymalnie półtora roku. Rezultat niedzielnych wyborów samorządowych jest dla nas ogromnym sukcesem i sygnałem, że czekają nas wcześniejsze wybory parlamentarne. Jestem o tym przekonany. Wybory, które my zwyciężymy i powrócimy ze zmożoną siłą.
W wieczór wyborczy Jarosław Kaczyński mógł mówić o zwycięstwie swojego ugrupowania, ale po ogłoszeniu oficjalnych wyników zwycięstwo okazało się jeszcze pokaźniejsze. Skąd wzięło się to niedoszacowanie w sondażach? Ich autorzy zbyt mocno przyjęli do siebie narrację rządzących o „końcu PiS”?
Przy okazji każdych wyborów okazuje się, że PiS było niedoszacowane w sondażach. Każde wybory kończą się dla nas lepszym wynikiem niż ten, który pokazywały sondaże. Często pada argument, że ludzie wstydzą się przyznać, na kogo głosują. Tak nie jest. To nie ludzie wstydzą się zdradzać swoje preferencje, tylko sondażownie pracują w taki, a nie inny sposób. Jeżeli można mieć do kogoś pretensje, to właśnie do sondażowni, które od dziesięcioleci zaniżają w Polsce wyniki partii konserwatywnych. Co ciekawe, nie jest to charakterystyczne tylko dla Polski. Takie zjawisko obserwujemy również w Stanach Zjednoczonych – widzieliśmy, jak zaniżane były notowania Trumpa. Podobnie wygląda to też w innych krajach. Jakoś tak się składa, że zawsze to partie konserwatywne są zaniżane.
My na te sondaże nie zwracamy uwagi. Naprawdę nie zwracamy uwagi! Cały czas prowadzę objazd po Polsce. Co tydzień spotykam się z Polakami na otwartych spotkaniach i widzę, ile osób bierze w nich udział. Mogę porównać frekwencję z sytuacją sprzed dwóch czy trzech lat. Widzę jakie są emocje i oczekiwania. Dlatego byłem przekonany, że te wybory wygramy. Bardzo ważne są uzyskane wyniki w poszczególnych sejmikach i powiatach. W powiatach mieliśmy blisko 30 proc., Koalicja Obywatelska miała 16 proc., a Trzecia Droga 12 proc. To po prostu pogrom. Podobnie wygląda sytuacja w sejmikach. Czy patrzymy nominalnie, czy procentowo, to oni te wybory po prostu przegrali. Jest się z czego cieszyć. Teraz trzeba dalej pracować, aby to zwycięstwo było jeszcze większe i oczekiwać wcześniejszych wyborów. Powtarzam, jestem przekonany, że one się maksymalnie za półtora roku odbędą.
Obóz rządzący może cieszyć się zwycięstwem w największych miastach, których mieszkańcy z większą otwartością zapatrują się na rewolucję ideologiczną, dokonującą się w świecie Zachodu. PiS natomiast cieszy się większym poparciem w mniejszych, kojarzących się bardziej z konserwatywnymi stanowiskami miejscowościach. Można stwierdzić, że o rezultacie wyborów samorządowych zdecydowała wojna cywilizacyjna? Te spory ideologiczne mają dziś znaczenie nie tylko w polityce ogólnopolskiej, ale również w powiatach i gminach?
Zdecydowanie tak. Widzimy, że do miast wprowadza się ideologię. Najlepszym tego przykładem jest oczywiście Warszawa. To ograniczanie obecności samochodów spalinowych, zwężanie ulic, aby wprowadzać udogodnienia dla rowerzystów itd. Jeżeli mieszkańcy dużych miejscowości chcą takiego życia, to proszę bardzo. Widać, że wybierają takich włodarzy. Ale większość Polski nie chce takiego zarządzania krajem. Chcemy wolności wyboru, a nie ograniczeń. Ta ideologia „płonącej planety” doprowadza do rzeczywistości, w której życie ludzi w małych miejscowościach jest utrudnione. Duże miasta są geograficznie mniejszością Polski. Pojęcie „dużych miast” ładnie brzmi, ale one nie są większością. I to pokazały te wybory.
Ale jestem też przekonany, że jeżeli Trzaskowski będzie realizował tę zapowiadaną przez siebie politykę, to Platforma następnych wyborów w Warszawie nie wygra. Pamiętam, kiedy w wyborach na prezydenta stolicy startował śp. profesor Kaczyński. Wówczas wszyscy mówili, że nie ma szans na wygraną. Jednak wygrał i udowodnił, że da się wygrać w Warszawie. Potrzeba tylko czasu, by mieszkańcy dostrzegli owoce tej ideologicznej polityki. I trzeba ciężko pracować. Widzimy, jak te szaleństwa ideologiczne zostały ocenione przez rolników. Widzimy, jaki procent rolników poparł PiS, a jaki KO. Pisałem o tym na X.com, w związku z dzisiejszym głosowaniem na temat ukraińskiego zboża. Kiedy analizujemy głębiej rozkład głosów w tych wyborach, to dostrzegamy nie tylko fakt, że PiS w nich zwyciężyło. Analiza tych wyborów pokazuje z jaką polityką Polacy się zgadzają, a jakiej nie akceptują.
Jeszcze większe znaczenie spory światopoglądowe będą miały w zbliżających się wyborach europejskich. W związku z budzeniem się wśród Europejczyków coraz większego sprzeciwu wobec ideologicznych projektów Brukseli, europejska prawica wiąże z tymi wyborami ogromną nadzieję na rozbicie liberalno-lewicowej większości w Parlamencie Europejskim. Co musi się wydarzyć w Polsce, aby również w naszym kraju zwycięstwo sił konserwatywnych było znaczące?
W moim przekonaniu ono będzie znaczące. Ze względu na trend, który widzimy po wyborach samorządowych, ale również ze względu na ten trend, który dostrzegamy w całej Europie. Wszyscy wiemy, że wybory samorządowe są trochę inne niż europejskie. Ale w Europie dzieją się rzeczy, z którymi Polacy się fundamentalnie nie zgadzają. Polacy nie zgadzają się na szaleństwo Zielonego Ładu, szaleństwo ekoterrorystów. Nie zgadzają się na to wszystko, przez co nasze życie jest droższe i cięższe, przez co po prostu żyje nam się o wiele trudniej. Dlatego jestem pewien, że w wyborach europejskich znacząco zwyciężymy. Co więcej, będziemy tworzyć nową, znacznie większą siłę w Parlamencie Europejskim. Bez głosów naszej grupy nie będzie można ani zatwierdzić składu Komisji Europejskiej, ani jej przewodniczącego. Mogę więc dziś powiedzieć, że po czerwcowych wyborach Zielony Ład trafi do kosza, razem ze wszystkimi ideologicznymi projektami związanymi z gender. Wszystko to, co szkodzi i ogranicza wolność, wyląduje w koszu.
Siły konserwatywne faktycznie mają obecnie w wielu europejskich państwach znacznie większe poparcie i nowa kadencja Parlamentu Europejskiego będzie znacznie bardziej konserwatywna.
Politycy PiS stają teraz przed zadaniem budowania koalicji w sejmikach. Po wyborach parlamentarnych nie udało się znaleźć koalicjanta. Podjęcie dziś wysiłku budowania sojuszy na niższych szczeblach może za jakiś czas przynieść realne szanse na zbudowanie koalicji w Sejmie?
Rozmowy na temat koalicji, o czym nie wszyscy wiedzą, toczyły się już przed wyborami. Prowadziliśmy rozmowy i one cały czas trwają. Wszyscy, którzy przekonują się, jak realnie wygląda współpraca z Donaldem Tuskiem – czy na szczeblu lokalnym, czy krajowym – bardzo szybko dostrzegają, że to człowiek, któremu nie można ufać. Przecież te awantury pomiędzy ugrupowaniami tworzącymi koalicję nie biorą się znikąd. Tusk zawsze „pożerał” swoje „przystawki”. Doświadczyła tego choćby Nowoczesna. Nigdy z nikim się nie liczył, zawsze używał argumentu siły, a nie siły argumentu. I kończyło się to rozpadami.
Świetny wynik Rafała Trzaskowskiego dla wielu polityków obozu władzy czyni z niego oczywistego kandydata na prezydenta. W przyszłym roku kandydować chce też Szymon Hołownia, a media spekulują o prezydenckich ambicjach Donalda Tuska. W ocenie Pana Posła, wybory prezydenckie mogą być momentem jakiegoś szczególnego tąpnięcia w rządzącej koalicji?
Myślę, że Tusk nie wystartuje w wyborach prezydenckich, bo jest politycznym tchórzem. Trauma po przegranych wyborach z profesorem Kaczyńskim sprawia, że nigdy się na to nie odważy. Spodziewam się też, że Trzaskowski będzie zwalczany przez samego Tuska, bo jako prezydent byłby zbyt dużym zagrożeniem politycznym. Paradoksalnie więc, Tusk będzie chciał w mojej ocenie wystawić kogoś słabszego. W naszym obozie tymczasem jest bardzo dużo silnych osobowości, które mogą te wybory wygrać.
Po wyborach prezydenckich scena polityczna w Polsce znacznie się zmieni. Będziemy mieli znacznie silniejszą reprezentację w Parlamencie Europejskim. Uważam, że będziemy mieli również nowy skład Sejmu. Do tego mamy samorządy, w których bardzo się umocniliśmy. Dlatego jestem optymistą. I to takim naprawdę mocnym optymistą. Skład osobowy Platformy, wewnętrzne nastroje i to, w jaki sposób oni się nawzajem traktują, nie wróży partii władzy zbyt dobrze.