Wizyta Mike’a Pompeo, szefa amerykańskiego Departamentu Stanu na Białorusi może być w największym skrócie określona mianem „sygnalizacyjnej”, bo w jej trakcie amerykańska dyplomacja wysłała szereg sygnałów, pod różnymi zresztą adresami, które w najbliższym czasie winny zostać przeanalizowane przez adresatów tych wiadomości, i o ile wnioski zostaną wyciągnięte, to niewykluczone, że nastąpią w następnych miesiącach pożądane z naszej perspektywy, zmiany. Nie można tez wykluczyć innego obrotu wydarzeń, a mianowicie takiego, że oferta Stanów Zjednoczonych nie okaże się tak atrakcyjną jak tego oczekiwano i zmiany będą miały miejsce, ale ich kierunek nie będzie taki jak byśmy tego oczekiwali. Warto w skrócie choćby opisać sygnały, które wysłał szef Departamentu Stanu w Mińsku.
Po pierwsze, nie spotkał się z białoruską opozycją, co interpretować należy nie jako dezawuowanie jej wysiłków, ile raczej pokazanie jej jak daleką drogę musi przebyć. Dziś Waszyngton chce uprawiać politykę z ekipą Łukaszenki, ale nie pozbawioną warunków w zakresie demokratyzacji systemu. Mike Pompeo mówił wprost o konieczności liberalizacji systemu władzy, a na dodatek spotkał się z przedstawicielami organizacji pozarządowych, którym poświęcił 30 minut, walczących na Białorusi o prawa człowieka. A zatem sygnał jest jasny i skierowany do rządzącego establishmentu – nie będzie amerykańskiej pomocy bez demokratyzacji systemu, jednak tempo tego procesu nie musi być ekspresowe, a opozycja również winna w nim uczestniczyć. Pod adresem opozycji też został wysłany jasny sygnał. Jej przedstawiciele rozpoczęli właśnie żmudny i trudny proces wyłaniania kandydata na zbliżające się wybory, a do amerykańskiej ambasady skierowali przed przyjazdem Sekretarza Stanu specjalny memoriał, w którym akcentowali trzy kwestie. Po pierwsze apelowali do Stanów Zjednoczonych aby Pompeo podniósł w trakcie rozmów kwestię przeprowadzenia na Białorusi uczciwych wyborów prezydenckich, po drugie prosili o potwierdzenie amerykańskich „gwarancji” wyrażonych w tzw. Memorandum Budapesztańskim. Już choćby te dwa punkty (był jeszcze trzeci w którym apelowali do USA o głos w sprawie wolności obywatelskich na Białorusi i konieczności przeprowadzenia niezależnych dochodzeń w sprawach głośnych mordów politycznych sprzed kilkunastu lat) świadczą o tym, że białoruska opozycja ma jeszcze przed sobą długą drogę, również edukacyjną (choćby w kwestii natury Memorandum Budapesztańskiego) i nie stanie się szybko politycznym partnerem Zachodu, dlatego, że stawianie w obecnych warunkach geostrategicznych napięć i rywalizacji oczekiwań ładnie brzmiących ale całkowicie nierealistycznych, nie świadczy dobrze o jej wyczuciu rzeczywistości.
Po drugie, w sprawie kluczowej, czyli dostaw amerykańskich surowców energetycznych Pompeo powiedział, że Białoruś może je kupować w każdej chwili, wystarczy tylko, podpisać stosowne porozumienia z amerykańskimi firmami, które są gotowe rozpocząć dostawy i nawet 100 % białoruskiego zapotrzebowania może zostać pokryte w ten sposób. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na dwie kwestie, które nam umykają. Obowiązujące amerykańskie sankcje uniemożliwiające białoruskim firmom import z USA zostały w październiku (dokładnie 22) zawieszone na 18 miesięcy. A zatem formalnych problemów rozpoczęcia importu dziś nie ma. Są natomiast fundamentalne problemy techniczne i finansowe. Po pierwsze Białoruś nie ma infrastruktury aby dywersyfikować kierunki dostaw. Nie ma, dlatego, że jej nie zbudowano – zakup 80 tysięcy ton norweskiej ropy (prawdopodobnym sprzedawcą był francuski Total) nie rozwiązuje problemu, bo białoruskie rafinerie sprowadzały z Federacji Rosyjskiej 24 mln ton rocznie. Podobnie problemu nie rozwiązują dostawy od zaprzyjaźnionego z Łukaszenką oligarchy Guceriewa, z tej prostej przyczyny, że w styczniu wyczerpał on już prawie w całości swój kwartalny limit w rurociągu, a pozostałe rosyjskie firmy, tradycyjnie sprzedające ropę Białorusi, nie chcą tego robić na warunkach ulgowych. Projekt rurociągu Odessa – Brody, który mógłby zostać połączony z białoruskim systemem transportowym został w swoim czasie zarzucony, również dlatego, że Mińsk nie był nim zainteresowany. Dostawy z Kazachstanu, to w gruncie rzeczy mrzonka. Umowa zostanie oczywiście podpisana, ale ropa nie będzie tańsza od rosyjskiej, a na dodatek musi być przesyłana na Białoruś za pośrednictwem rosyjskiego systemu ropociągów. To dlatego, Pieskow, rzecznik Kremla może ze spokojem mówić, tak jak to zrobił przed przyjazdem Pompeo do Mińska, że jeśli Białoruś chce kupować ropę w świecie to Moskwa popiera takie starania. Bo dziś zakupy przez Łukaszenkę ropy oznaczają konieczność z jednej strony płacenia cen wyższych niźli rosyjskie, z drugiej zaś wymagają politycznej decyzji Mińska o inwestycjach w infrastrukturę umożliwiającą dywersyfikację. Łukaszenka wiele o niej ostatnio mówi, ale np. odwrócenie jednej z 4 rur ropociągu Przyjaźń, zostawiając na boku trudne sprawy umów i własności, wymaga niemałych inwestycji i nikt ich nie poczyni jeśli Mińsk nie da gwarancji trwałości zakupów. A na razie takie kroki są jedynie markowane, bardziej w kategoriach presji na Moskwę, niźli realnie możliwej opcji. Zresztą premier Rumas w czasie niedawnej wizyty w Kazachstanie zapowiedział wznowienie negocjacji z Moskwą, więc być może kompromis jest już nieodległy.
Trzeci sygnał, związany jest ze spotkaniem Mikea Pompeo z Łukaszenką, któremu towarzyszyli szef jego administracji, wywodzący się z KGB Igor Siergijenka, jak i nowy szef Rady Bezpieczeństwa Andriej Rawkow. Przypomnijmy, że jeszcze wiosną ubiegłego roku Rawkow, po tym jak Stany Zjednoczone wystąpiły z układu INF nakładających ograniczenia w zakresie rakiet średniego zasięgu, postulował, jeszcze jako minister obrony „zacieśnienie integracji z Rosją”, oczywiście w wymiarze wojskowym. A Siergijenka znany jest choćby z tego, że przez lata tropił na Białorusi „polskie wpływy”. Teraz z pewnością rozmowa dotyczyła kwestii geostrategicznych. Warto odnotować wypowiedź amerykańskiego Sekretarza Stanu o tym, że Stany Zjednoczone gotowe są podtrzymywać białoruską niepodległość. Kontekst tej wypowiedzi jest oczywisty – jeżeli białoruskie elity władzy znajdą w sobie wystarczająco dużo siły i determinacji aby tej niepodległości bronić, to USA je w tym działaniu wesprze. Ale znów, podobnie jak w kwestii dywersyfikacji zaopatrzenia w źródła energii – piłka jest po stronie Mińska. Można przypuszczać, że o tym właśnie rozmawiał Łukaszenka z Pompeo „w cztery oczy” przez półtorej godziny. Jest to też niewątpliwie sygnał pod adresem Moskwy.
I wreszcie czwarta istotna informacja. Jak napisał białoruski Minister Spraw Zagranicznych Uładzimir Makiej na swoim koncie w jednym z serwisów społecznościowych a potem powtórzył to w trakcie konferencji prasowej Pompeo odwiedził białoruski Park Wysokich Technologii w Mińsku. Przy okazji pojawiły się informacje, że 44 % zagranicznej sprzedaży zlokalizowanych tam firm (w takich sektorach jak drony, oprogramowanie, sztuczna inteligencja) o łącznej wartości miliarda dolarów, kierowane jest na rynek amerykański. Do tej pory przywykliśmy sądzić, że Mińsk myśli przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie o współpracy z Chinami, teraz mamy do czynienia z wyraźnym sygnałem, wysłanym również pod adresem Pekinu, że nie są jedyną opcją. Jest to tym bardziej interesujące, że właśnie odwołano z Pekinu białoruskiego ambasadora. Kirył Rudyj, który wrócił do Mińska jest znanym ekonomistą o jednoznacznie liberalnych poglądach. Już pod koniec ubiegłego roku mówiło się, że może zostać nowym premierem, którego zadaniem ma być otworzenie tamtejszej gospodarki na zmiany.
A zatem, mamy do czynienia z wizytą, która niczego jeszcze nie przesądza, bo przesądzać nie mogła. Ale kreśli wyraźną alternatywę, otwiera możliwości, o czym Pompeo mówił wprost deklarując, że Stany Zjednoczone nie oczekują aby Białoruś dokonywała geostrategicznego wyboru albo Rosja, albo Zachód. Rzeczywiście, z punktu widzenia naszych interesów wystarczy, że będzie uprawiała taką politykę jak Kazachstan czy Uzbekistan. I zapewne właśnie dlatego to dwa następne cele podróży amerykańskiego Sekretarza Stanu, która przez media już została określona mianem objazdu rosyjskich peryferii. I ten wzrost amerykańskiej aktywności jest też, nie wiadomo czy nie najważniejszym sygnałem wysłanym przez Waszyngton.
Marek Budzisz