Fronda.pl: Dzisiejszą niedzielą rozpoczynamy Adwent, a wraz z nim nowy rok duszpasterski. Przeżywać będziemy go pod hasłem: „Uczestniczę we wspólnocie Kościoła”. To kontynuacja programu duszpasterskiego proponowanego przez KEP w roku ubiegłym, którego hasło brzmiało: „Wierzę w Kościół Chrystusowy”. I od tego chciałbym zacząć. Co oznacza wyznawana przez katolików wiara w Kościół? Dlaczego Kościół jest nie tylko miejscem czy wspólnotą wiary, ale również jej przedmiotem?
Ks. dr Janusz Chyła, dogmatyk, proboszcz parafii pw. Matki Bożej Królowej Polski w Chojnicach: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, warto sięgnąć po nauczanie Benedykta XVI. Słowa Corpus Christi odnosił on do trzech rzeczywistości. Po pierwsze do rzeczywistości historycznej. Dziś nie mamy dostępu do Chrystusa w takim sensie, w jakim mieli go Apostołowie. Oni mogli słuchać Chrystusa i iść za Nim w tym dosłownym tego słowa znaczeniu. Doświadczyli Chrystusa historycznego. Pierwsze rozumienie pojęcia Corpus Christi to właśnie Chrystus historyczny. Następnie pod pojęciem tym widzimy Ciało i Krew Chrystusa w postaciach chleba i wina. W czasie Eucharystii jednoczymy się z Chrystusem w Komunii Świętej. Możemy Go też adorować, bo jako katolicy wierzymy, że również po liturgii Chrystus jest obecny w przenajświętszych postaciach. Jest jednak jeszcze jedna, trzecia rzeczywistość, którą dostrzegamy pod pojęciem Corpus Christi. Benedykt XVI wskazuje, że tą rzeczywistością jest właśnie wspólnota Kościoła. Wierząc w Kościół, tak naprawdę wierzymy w Chrystusa, który żyje w ludziach. Św. Jan Paweł II nauczał, że „Kościół to Chrystus żyjący w ludziach”.
Kościół nie jest więc rzeczywistością należącą wyłącznie do porządku ziemskiego, ale to również rzeczywistość z porządku nadprzyrodzonego. Chrystus wciąż jest z nami, realizując swoją zapowiedź, że gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w Jego imię, tam On jest pośród nich. Wierząc w Kościół, wierzymy w Chrystusa, który żyje w ludziach i tworzy tę wspólnotę mocą swojego Ducha. Wiara w Kościół jest kontynuacją wiary w Chrystusa. Ta druga zakłada tę pierwszą.
Wraz z rozwojem dialogu międzyreligijnego i ekumenicznego, coraz mniej ostra wydaje nam się starożytna maksyma, wedle której poza Kościołem nie ma zbawienia. To sformułowanie pozostaje wciąż aktualne? Wierzymy w jeden Kościół, ale żyjemy w świecie podzielonego chrześcijaństwa. Co ze zbawieniem niekatolików i niechrześcijan?
Te słowa św. Cypriana pozostają oczywiście aktualne. Należy je jednak odpowiednio interpretować. Najpierw trzeba pamiętać, że czym innym jest dialog ekumeniczny, a czym innym dialog międzyreligijny. W tym pierwszym przypadku mówimy o dialogu chrześcijan różnych denominacji. Dialog ten ma różne poziomy, które w encyklice Ut unum sint wymienia św. Jan Paweł II. Po pierwsze to dialog doktrynalny – specjalistyczny, teologiczny. Dalej mamy dialog duchowy, który wyraża się we wspólnej modlitwie. Wiemy przy tym, że nie wszyscy chrześcijanie chcą się z nami modlić, a i my nie uważamy modlitwy ze wszystkimi za możliwą. Jeśli ktoś był katolikiem, a potem odszedł do jakiejś niekatolickiej wspólnoty, to o dialogu ekumenicznym nie możemy mówić. Wówczas jest konieczny powrót do jedności poprzez nawrócenie i odbudowanie komunii z Kościołem. Na końcu mamy jeszcze dialog praktyczny, który dotyczy głównie działań charytatywnych. Na tym poziomie jako chrześcijanie wspólnie pomagamy potrzebującym, niekoniecznie będąc jedną wspólnotą.
Dialog międzyreligijny dotyczy z kolei relacji między chrześcijanami a wyznawcami innych religii. W tych innych religiach, zgodnie z nauczaniem deklaracji Nostra aetate II Soboru Watykańskiego, znajdują się również pewne semina Verbi, pewne ziarna prawdy.
Wracając do św. Cypriana, twierdzenie, że poza Kościołem nie ma zbawienia, jest w zasadzie kontynuacją twierdzenia extra Christum nulla salus – poza Chrystusem nie ma zbawienia. On jest jedynym Odkupicielem i jedynym Pośrednikiem. Nawet jeżeli mówimy o Matce Bożej, to mówimy o pośrednictwie uczestniczącym w jedynym pośrednictwie Jezusa Chrystusa. Jezus jest dla nas jedynym pośrednikiem. Kościół natomiast, jak już powiedzieliśmy wcześniej, jest kontynuacją żyjącego pośród nas Chrystusa. Wobec tego z zasady extra Christum nulla salus wynika zasada extra Ecclesiam nulla salus.
Może się więc zdarzyć, że ktoś nie należąc do Kościoła, dostąpi zbawienia w Chrystusie?
Warto przyjrzeć się genezie tych słów. W starożytności chrześcijańskiej odnoszono tę maksymę do sytuacji, w której ktoś poznał Jezusa Chrystusa i wstąpił do wspólnoty Kościoła, ale potem odłączył się od jedności z tą wspólnotą. Wówczas mówiono mu: poznałeś Chrystusa, byłeś w jedności z Nim, ale teraz szukasz gdzie indziej, wyłączasz się z tej komunii i skazujesz się na życie poza Chrystusem. Rozumiemy to wyrażenie jednak nie tylko ekskluzywnie, ale również inkluzywnie. Ekskluzywnym wymiarem tej tezy jest to, że tylko Jezus Chrystus jest odkupicielem. Ale mogą być sytuacje, w których ktoś nie zna Chrystusa. Na przykład nikt mu Chrystusa po prostu nie głosił. Albo z jakichś subiektywnych powodów – tylko Pan Bóg zna serce człowieka – nie zdecydował się Chrystusa przyjąć. Ostatecznie to Bóg decyduje o zbawieniu człowieka. Dlatego w czasie modlitwy eucharystycznej modlimy się w intencji zbawienia „tych, których wiarę jedynie Ty znałeś”. Nie ma poza Chrystusem zbawienia, o tym stanowczo przypomina deklaracja Dominus Iesus. Nie ma więc też poza Kościołem zbawienia. Ale nie zawsze i nie wszyscy muszą formalnie należeć do Kościoła. Niektórzy mogą zostać zbawieni na zasadzie chrztu pragnienia, a nie tylko chrztu w znaczeniu sakramentalnym.
Formuła ta więc pozostaje aktualna, ale jak mówię, musi być dobrze interpretowana.
Wspomniał Ksiądz o starożytnym Kościele, gdzie niektórzy chrześcijanie odłączali się od wspólnoty. Wciąż spotykamy się ze szczerze wierzącymi ludźmi, którzy utrzymują, że wierzą w Boga objawionego w Chrystusie, ale nie wierzą w Kościół. Dlaczego chrześcijaństwo musi wiązać się z wiarą we wspólnocie Kościoła? Są ludzie, którzy doświadczają Boga poza tym Kościołem i czują się duchowo spełnieni, w żaden sposób nie uczestnicząc w życiu wspólnoty.
Tutaj mamy do czynienia właśnie z tą kontynuacją wcielenia. Istnieje znana od starożytności pokusa myślenia o Chrystusie jako tylko o Bogu, albo tylko o człowieku. On jest tymczasem i Bogiem, i człowiekiem. Wiara w Chrystusa zakłada inkarnację – wiarę w to, że Bóg stał się człowiekiem, że Bóg się wcielił. Analogicznie ta inkarnacja dotyczy również wspólnoty Kościoła. Sam Chrystus związał nasze zbawienie z sakramentami. Po pierwsze z sakramentem chrztu, a dalej z pozostałymi, przede wszystkim z Eucharystią. Nie można więc przyjąć Chrystusa bez przyjęcia sakramentów. Te natomiast są sprawowane w Kościele i przez Kościół. Przyjęcie Chrystusa zakłada wcielenie, a w konsekwencji przyjęcie prawdy o Kościele, że jest komunią Bosko-ludzką.
Tych sakramentów udzielają duchowni. Poruszył Ksiądz kwestię jedynego pośrednictwa Chrystusa. Popularnym jest dziś również twierdzenie, że do zbawienia nie potrzeba księży. W ostatnich dniach pewne kontrowersje wywołała broszurka ks. Zbigniewa Pawła Maciejewskiego, którą przygotował z myślą o rozdawaniu przy okazji wizyt kolędowych. Popularny duchowny przekonuje w niej, że świeccy „nie potrzebują pośredników” w dostępie do Boga. Posługa księży jest wobec tego w ogóle potrzebna katolikom do zbawienia?
W tym sakramentalnym znaczeniu oczywiście jest potrzebna. Mogą jednak zdarzyć się - i w różnych regionach świata się zdarzają - sytuacje ekstremalne. Są miejsca, gdzie nie ma duchowieństwa, nie ma kapłanów. Myślę tutaj czy o Korei Północnej, czy w jakimś zakresie o Chinach. Istniały rejony świata, gdzie prześladowania Kościoła były tak silne, że w zasadzie duchowieństwa nie było. Kluczowym pytaniem jest to, czy żyjący w takiej rzeczywistości chrześcijanie żyli w łasce, czy nie. Zdarzały się sytuacje, że gromadzili się po kryjomu i kładąc na jakimś miejscu kapłańską stułę czy kielich, wyrażali swoją tęsknotę za Eucharystią. Ta tęsknota pozwalała osiągnąć duchowe zjednoczenie z Chrystusem.
W sposób naturalny jednak kapłani stanowią z woli Chrystusa pewną pomoc dla samych apostołów. Kościół jest ze swej natury apostolski. By mógł istnieć, muszą więc być w nim ci, którzy są zwiastunami Dobrej Nowiny. Tę misję naturalnie w jakimś zakresie mogą spełniać świeccy. Ale dalej muszą być jeszcze szafarze sakramentów. Świeccy wszystkich sakramentów nie mogą sprawować. Nie mogą sprawować Eucharystii. Są rzecz jasna sytuacje, w których nawet osoby niebędące formalnie członkami Kościoła, ale działające w intencji Kościoła, mogą udzielić sakramentu chrztu. Ale to ma miejsce tylko w przypadku tego jednego sakramentu.
Chrystus jako Arcykapłan zapragnął, aby Kościół miał w sobie ten trzon w postaci biskupów, prezbiterów i diakonów. Oni niewątpliwie stanowią warunek konieczny do normalnego rozwoju Kościoła i przekazywania światu orędzia zbawienia oraz samego Chrystusa w sakramentach.
Wracając do hasła nowego roku duszpasterskiego. Co oznacza uczestniczenie we wspólnocie Kościoła? Wystarczy podzielanie wiary Kościoła, uczestnictwo w nabożeństwach, troska o jego materialne potrzeby, czy potrzeba jeszcze czegoś więcej, by móc podpisać się pod tym hasłem?
Uczestnictwo to ma wiele wymiarów. Dotyczy tego wszystkiego, czego dotyczy wiara. 150 punkt Katechizmu Kościoła Katolickiego głosi, że „wiara jest najpierw osobowym przylgnięciem człowieka do Boga”, ale jest także „dobrowolnym uznaniem całej prawdy, którą Bóg objawił”. Ma więc ten antropologiczny wymiar, odnoszący się do naszych uczuć, naszego serca, naszej woli, zaangażowania egzystencjalnego. Ale przy tym oznacza również akceptację tego wszystko, co Bóg do nas mówi i Kościół podaje nam do wierzenia. Wobec tego, uczestnictwo we wspólnocie Kościoła oznacza najpierw zaangażowanie człowieka w wiarę realizowaną poprzez sakramenty i modlitwę. Ale oznacza również zjednoczenie naszego myślenia z nauką Kościoła. Z tym aspektem współczesny człowiek ma nie lada problem. Nawet ci, którzy deklarują się jako ludzie wierzący, niejednokrotnie nie podzielają nauczania Kościoła w kwestiach fundamentalnych, jaką jest na przykład szacunek dla ludzkiego życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci. W ostatnim czasie byliśmy świadkami bolesnych dla wspólnoty Kościoła głosowań w Sejmie, kiedy zadeklarowani katolicy poparli ustawę o refundacji in vitro. Stali się w ten sposób de facto zgorszeniem dla pozostałych wierzących, bo jak mówić o komunii i pełnej jedności, skoro podejmuje się taką decyzję i publicznie domaga jej akceptacji?
Ponownie sięgając po broszurę ks. Maciejewskiego - ubolewa on nad faktem, że w Polsce co do zasady cała odpowiedzialność za parafie spada na duszpasterzy. Kiedy Dwunastu uznało, że zajmowanie się ubogimi wdowami to dla nich za dużo, bez żalu powierzyli tę funkcję siedmiu innym uczniom. Uczniowie z kolei bez ociągania przyjęli na siebie nową odpowiedzialność. W jaki sposób dziś w Polsce zachęcić proboszczów do powierzania części swoich obowiązków świeckim, a świeckich do przyjmowania tej odpowiedzialności z otwartością, o jakiej czytamy w Dziejach Apostolskich?
Obecnie widzimy z jednej strony pewne mniejsze zaangażowanie katolików, kiedy chodzi o udział w liturgii. Z drugiej jednak strony widzimy głębsze przeżywanie wiary przez tych, którzy w liturgii uczestniczą. Kwestią podstawową, której się teraz uczymy, jest obecność. Jako księża musimy być ze świeckimi. Dobrze, kiedy świeccy chcą być z nami. Bo „do tanga trzeba dwojga”. Zdarza się, że w jakiejś parafii świeccy chcieliby się bardziej zaangażować, a proboszcz jest hamulcowym. Bywa i tak, że ksiądz chciałby zaangażować świeckich, ale ci nie bardzo czują taką potrzebę. Świeccy muszą więc czuć swoją współodpowiedzialność za Kościół, a księża pozwalać im w tej współodpowiedzialności uczestniczyć.
Będąc proboszczem 10-tysięcznej parafii nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez bardzo konkretnego wsparcia, również realizowanego na zasadzie etatów świeckich pracowników. Sam nie byłbym w stanie ogarnąć wielu rzeczy. Wspólnie więc działamy w wymiarze ewangelizacyjnym, ale również tym formalnym, ekonomicznym czy charytatywnym. Ta współpraca jest dla mnie rzeczą konieczną i oczywistą. Dzięki temu, że jest ona dobrze ułożona, jako proboszcz mogę też pozwolić sobie na to, by gdzieś wyjechać i zaangażować się również w wymiarze diecezjalnym, podejmować inne obowiązki powierzane przez biskupa. Nie wiem jakby to funkcjonowało, gdybym był proboszczem mniejszej parafii. Wtedy też pewnie jest tych obowiązków mniej, ale również mniej możliwości, bo mniej chętnych zaangażować się parafian. Z ludźmi trzeba więc po prostu być, być dla nich, rozmawiać, zachęcać. Także słuchać ich twórczego głosu w Kościele. Sam uczę się od moich parafian i korzystam z ich cennych propozycji.
„Kościół nie ma prawa milczeć wobec zjawisk niszczących człowieka” – napisał Ksiądz w wydanych dwa lata temu rozważaniach wielkopostnych o Kościele. Wspomniał Ksiądz o przegłosowaniu projektu ws. in vitro. Jak to uczestnictwo we wspólnocie Kościoła musi przekładać się na zaangażowanie społeczne katolika i jego polityczne wybory, zwłaszcza kiedy tym katolikiem jest poseł, senator czy prezydent?
Wierzącymi jesteśmy zawsze i wszędzie. To jest sytuacja zero-jedynkowa. Jeżeli wyłączamy z naszej wiary jakąś przestrzeń życia, to trzeba powiedzieć, że nie jesteśmy wierzącymi nigdzie. Albo zawsze i wszędzie, albo nigdy i nigdzie.
W kwestiach związanych z szacunkiem do ludzkiego życia Kościół w dialogu ze światem bardziej akcentuje filozofię i poznanie naturalne niż teologię i poznanie nadprzyrodzone. Rzecz jasna, obrona ludzkiego życia wynika także z Ewangelii i kwestii wiary, ale politycy, również ci katoliccy, powinni bardziej akcentować kwestie humanistyczne niż teologiczne. Obrona ludzkiego życia jest sprawą uniwersalną, dotyczącą każdego człowieka, niezależnie od jego przekonań religijnych. Człowiek ma prawo do życia i wynika to po prostu z człowieczeństwa. Jeśli chcę być wierny człowieczeństwu, to muszę bronić ludzkiego życia, niezależnie od tego czy jestem wierzący, czy niewierzący. Będący katolikami politycy powinni więc publicznie akcentować ten ogólnoludzki wymiar, a nie tylko kwestie wiary.
Wsłuchując się w sejmową debatę na temat refundacji in vitro mogliśmy usłyszeć wiele głęboko humanistycznych wystąpień. Posłowie mówili m.in. o prawie do rodzicielstwa. Oskarżali przy tym przeciwników tej metody, a więc i Kościół, o odbieranie ludziom radości z posiadania dzieci. Dlaczego Kościół tak uparcie sprzeciwia się zapłodnieniu pozaustrojowemu?
Warto posłuchać świadków, którzy mają coś do powiedzenia na ten temat dzięki swojemu wcześniejszemu zaangażowaniu w procedurę in vitro. Myślę choćby o dr. Tadeuszu Wasilewskim z Białegostoku. On bardzo mocno podkreśla, że miał świadomość radości u wielu ludzi, którzy stawali się rodzicami. Natomiast naturalna potrzeba bycia rodzicem nie jest celem nadrzędnym. Cel nie uświęca środków. Procedura in vitro niesie ze sobą wiele zagrożeń, ale przede wszystkim problemem jest to, że powołuje się do istnienia więcej istot ludzkich, a jedynie niewielkiej części – zazwyczaj jednej – pozwala się rozwijać. Pozostałe zarodki są zamrażane i niszczone. Jeżeli uznajemy, że moment poczęcia jest początkiem ludzkiego życia, to musimy uznać, że ta metoda niesie ze sobą unicestwienie innych istnień ludzkich. Wiele osób, które poddały się procedurze in vitro, po jakimś czasie zaczyna wewnętrznie zmagać się z tym problemem.
Kościół tymczasem zwraca uwagę na alternatywne możliwości, które nie budzą obaw etycznych. To na pewno naprotechnologia, którą zajmuje się choćby wspomniany dr Wasilewski. Oczywiście, ta metoda nie zawsze zadziała. Wtedy jednak pozostaje jeszcze adopcja, która również pozwala realizować się jako ojciec i matka.
W praktyce zdarza się, że lekarze – myślę, że również ze względów komercyjnych – bardzo szybko proponują korzystanie z in vitro. Miałem taką sytuację z parafianką, która przyszła do mnie ze swoim problemem. Lekarze namawiali ją do skorzystania z in vitro, ale ona nie chciała się na to zgodzić. Skontaktowałem ją z zajmującym się naprotechnologią ośrodkiem w Gdańsku. Pani doktor zadzwoniła do mnie potem przyznając, że kiedy przysłałem do niej tę kobietę, to pomyślała sobie: „on chyba myśli, że jestem cudotwórcą”. Ta kobieta jednak bardzo skrupulatnie zrealizowała wszystkie wskazania i dziś jest już szczęśliwą mamą 2-letniego chłopca. Co więcej, razem z mężem oczekuje narodzin kolejnego dziecka. Okazało się więc, że ta propozycja ze strony lekarzy była nie tylko nieetyczna, ale również zupełnie bezpodstawna i bezsensowna. Ta parafianka żartobliwie mówi teraz, że jej synek ma dwóch ojców. Jej mąż jest ojcem, ale ja jestem takim duchowym ojcem, ponieważ ją do tego ośrodka poprowadziłem.
Na koniec wróćmy jeszcze do nowego roku duszpasterskiego. Ma Ksiądz jakiś konkretny pomysł na realizację tego programu w swojej parafii? Co proboszcz może realnie dziś zrobić, aby poprowadzić parafian do głębszego uczestnictwa we wspólnocie Kościoła?
Przede wszystkim musi zatroszczyć się o piękno i głębię liturgii. W każdej parafii codziennie sprawowana jest Msza Święta. Uważam, że codziennie powinna być też wygłaszana chociaż krótka homilia. To też ważne dla samych księży, ponieważ mobilizuje ich do życia Słowem Bożym i dzielenia się tym Słowem. Dobrym jest też przedłużenie liturgii poprzez adorację Najświętszego Sakramentu. Dobrze, kiedy księża są w konfesjonałach. Żeby to ksiądz czekał w konfesjonale, a nie ludzie w kolejce przed konfesjonałem. Moją propozycją jest więc po prostu realizowanie tego, co Kościół ma bardzo klasycznego i prostego, a jednocześnie bardzo skutecznego. Piękno i głębia celebrowanej i przeżywanej razem z ludźmi liturgii. To ona jest „źródłem i szczytem chrześcijańskiego życia”. W drugiej kolejności musimy troszczyć się o rzeczy z tej liturgii wynikające. Różne wspólnoty: modlitewne, formacyjne, charytatywne. W mojej parafii funkcjonuje kilkanaście wspólnot. Ważne, żebyśmy jako księża byli z tymi ludźmi. Z jednej strony, by zatroszczyć się o ortodoksyjność tych wspólnot. Ale uczestnictwo w nich również nam jest potrzebne, byśmy kształtowali naszą wiarę przez dzielenie się doświadczeniem spotkania z Chrystusem, wspólną modlitwę i głoszenie Słowa Bożego.
Moim pomysłem na czas Adwentu jest przybliżanie w ramach homilii nauczania Kościoła o sakramentach. W czasie Mszy roratnich będę głosił homilie z elementami katechizmowymi, ponieważ wydaje mi się, że istnieje potrzeba katechizacji dorosłych.