W swoim oświadczeniu Vance wyraźnie zasugerował, że USA nie zamierzają biernie przyglądać się dalszej agresji Rosji.

„Mamy zarówno ekonomiczne, jak i wojskowe narzędzia nacisku” – podkreślił wiceprezydent, wskazując, że dalsza izolacja Moskwy może doprowadzić do jej całkowitego uzależnienia od Chin.

Zdaniem Vance’a, „w interesie Putina nie leży bycie młodszym bratem w koalicji z Chinami”, dlatego Rosja może więcej osiągnąć przy stole negocjacji niż na polu walki.

Jednocześnie wiceprezydent USA nie odpowiedział na kluczowe pytania – jakie gwarancje bezpieczeństwa mogą otrzymać Ukraina i jej sojusznicy oraz czy część okupowanych terytoriów pozostanie pod kontrolą Rosji. „Ukraina musi pozostać suwerenna i niepodległa” – podsumował lakonicznie Vance, unikając jednoznacznych deklaracji.

Wypowiedź wiceprezydenta USA budzi liczne spekulacje. Czy jest to rzeczywista groźba wobec Moskwy, czy jedynie polityczna zagrywka mająca zrównoważyć łagodne stanowisko Donalda Trumpa?

Władze Ukrainy jednak sceptycznie podchodzą do tych propozycji. Kijów zapowiedział, że nie usiądzie do rozmów z Rosjanami w Monachium, dopóki nie uzgodni wspólnego stanowiska z Waszyngtonem i krajami Unii Europejskiej.

Tymczasem sekretarz obrony USA Pete Hegseth podkreślił, że powrót Ukrainy do granic sprzed 2014 roku jest „nierealistycznym celem”, podobnie jak jej członkostwo w NATO.

Jego wypowiedź wywołała w Kijowie duże niezadowolenie, sugerując, że administracja Trumpa nie zamierza aktywnie wspierać dążeń Ukrainy do pełnej niepodległości i integracji z Zachodem.

Ostre słowa J.D. Vance’a mogą być też próbą zatarcia negatywnego wrażenia po rozmowie Trumpa z Putinem i zapewnień Hegsetha o braku realnych szans Ukrainy na odbudowę sprzed 2014 roku.

Wielu ekspertów uważa, że Waszyngton nie zdecyduje się na bezpośrednie wysłanie wojsk na Ukrainę, gdyż groziłoby to bezpośrednią konfrontacją z Rosją. Jak wskazują niektórzy analitycy, mało kto, włącznie z Putinem, uwierzy, że Amerykanie naprawdę mogliby podjąć taki krok.