Możliwość na rozpisanie nowych wyborów, którą potencjalnie w styczniu będzie miał prezydent Andrzej Duda, omówiła wczoraj „Rzeczpospolita”. Chodzi o art. 225 Konstytucji, który przewiduje, że prezydent ma prawo rozwiązać Sejm, jeśli w ciągu 4 miesięcy od przedstawienia Sejmowi ustawy budżetowej, ta nie zostanie uchwalona i nie trafi do jego podpisu. Ustawa budżetowa przygotowana przez gabinet Mateusza Morawieckiego trafiła do Sejmu we wrześniu. Oznacza to, że rząd opozycji, który prawdopodobnie powstanie pod koniec grudnia, będzie miał bardzo niewiele czasu, aby do stycznia przygotować własny projekt i go uchwalić. Jeśli to się nie zdarzy, teoretycznie prezydent będzie mógł rozpisać nowe wybory.
To realny scenariusz? Wedle Elizy Olczyk i Joanny Miziołek z „Wprost”, prezydent rzeczywiście ma rozważać podjęcie działań zmierzających do przeprowadzenia wcześniejszych wyborów. Autorki „Niedyskrecji parlamentarnych” wskazują, że „w Pałacu Prezydenckim obawiają się trudnej kohabitacji z nowym rządem”.
- „Podobnej do tej w latach 2007-2010, gdy urząd prezydenta sprawował Lech Kaczyński, a premierem był Donald Tusk. Wtedy rządzący obcinali budżet Kancelarii Prezydenta, odcinali go od informacji i walczyli z nim na inne sposoby m.in. odmawiając mu rządowego samolotu, gdy chciał lecieć na szczyt do Brukseli”
- czytamy.
Kancelaria Prezydenta ma się też obawiać anulowania przez nowy rząd niektórych kontraktów zbrojeniowych.
- „Dlatego prezydent ma podobno taki plan, by utrudniać życie nowemu rządowi i doprowadzić do wcześniejszych wyborów”
- twierdzą dziennikarki.
Sięgnięcie po taki wariant przez prezydenta wydaje się mało prawdopodobne. Jego groźba z pewnością jednak zmobilizuje nowy rząd do szybkiej pracy nad ustawą budżetową. Dla Polaków najważniejszym pozostaje, czy w ustawie tej znajdzie się miejsce na realizację wyborczych obietnic.