Pytanie to jest oparte na nieporozumieniu. Weźmy rzecz poglądowo. W Kościele wierzymy, że bez pomocy Bożej nie jesteśmy nawet w stanie zachować całkowicie Bożych przykazań. Gdyby zastosować logikę, zawartą w Pana pytaniu, mógłbym winę za swój grzech zrzucić po prostu na Pana Boga: czy to moja wina, że popełniłem ciężki grzech? Jeśli wierność przykazaniom jest darem Bożym...
Absurd takiego stanowiska jest zbyt widoczny, żeby ktoś mógł je poważnie zajmować. Po prostu ja to sam głęboko odczuwam, że mój grzech jest niestety moim dziełem. I nie widać powodu, dlaczego miałbym całą tę sprawę stawiać do góry nogami, odwrotnie, niż to odczuwam. Wiem też z własnego doświadczenia, jak bardzo modlitwa oczyszcza myśli, prostuje pożądania, daje siłę do dobrego. To tylko w teorii problem jest skomplikowany, a jego klasyczne rozwiązanie jakby trudne do pogodzenia z logiką. W moim doświadczeniu jest to czymś oczywistym, że moje zło jest moim dziełem, a moje dobro jest wprawdzie moim dziełem również, ale w ostatecznej płaszczyźnie jest darem Bożym.
Jak widać, nie unikniemy pytania o stosunek łaski do naszej wolnej woli. Niewłaściwe założenie na ten temat jest podstawowym nieporozumieniem Pańskiego pytania. Pan bowiem zdaje się zakładać, jakoby łaska była jakąś siłą determinującą, zawieszającą działanie naszej woli, przychodzącą do człowieka od zewnątrz. A to nie jest tak.
Kiedy mówimy o stosunku między człowiekiem a Bogiem, zawsze trzeba pamiętać, że Bóg pierwszy nas ukochał, że inicjatywa zawsze należy do Niego. Nie myśmy Go wybrali, ale On nas. Jeśli my Go szukamy, to dlatego, że On pierwszy zaczął nas szukać. To prawda, że człowiek niekiedy czuje odwrotnie: wydaje mu się, że to on zaczął szukać Boga. Jednak skoro tylko Go znajdzie, sam widzi -- patrząc na drogę, którą przeszedł -- że przecież cały czas był prowadzony. Potężną, dobrotliwą, a zarazem dyskretną ręką Boga.
Rzeczywistość łaski co najmniej w dwóch punktach jest inna od tego modelu łaski, na którym Pan oparł swoje pytanie. Po pierwsze, to Bóg stworzył człowieka jako istotę rozumną i zdolną do wolności. Wobec tego nasza natura w żadnym razie nie jest czymś konkurencyjnym dla łaski, bo jedno i drugie pochodzi od Boga. Wręcz przeciwnie, Bóg przychodzi do nas z łaską właśnie jako do istot rozumnych i wolnych. Nie wbrew ani obok, ale w oparciu o naszą rozumność i wolność, i wewnątrz nich. Łaska Boża naszą rozumność i wolność oczyszcza, poszerza i pogłębia. To jest jakoś tak: Bóg ogarnia człowieka swoją łaską, człowiek zaś -- już ogarnięty łaską -- przyjmuje łaskę świadomie, dobrowolnie i z radością. Jeśli jest wierny, trudzi się, współpracuje z łaską -- zawsze opierając się na łasce, ogarnięty łaską. Opis ten może się komuś kojarzyć z sytuacją człowieka ubezwłasnowolnionego jakimiś środkami chemicznymi, który tylko na pozór wybiera świadomie i dobrowolnie, bo w rzeczywistości jest do tego zdeterminowany. Jednak z łaską jest dokładnie odwrotnie. Łaska nie paraliżuje naszych władz duchowych, ale właśnie wyzwala z paraliżu, który sprowadził na nas grzech. Łaska nie ogranicza w nas rozumności i wolności, ale je pogłębia. Nie tylko nie odbiera mi mojej tożsamości, ale czyni mnie bardziej sobą.
Wszystko to jest możliwe dlatego -- to jest różnica między łaską rzeczywistą a Pańskim modelem łaski -- że nieskończenie kochający Bóg (właśnie dlatego, że nieskończenie kochający) ma pełny dostęp do mojego wnętrza i swoją łaską działa we mnie właśnie od wewnątrz. Chodzi tu o to, co tak pięknie nazwał św. Augustyn, że Bóg jest nam bliższy niż my sami sobie. I to jest prawda: bo Bóg kocha nas bardziej nawet, niż my sami siebie kochamy.
Jeśli zaś łaska jest dziełem miłości, to mówić o niej jako o czymś determinującym byłoby szczytem nieporozumienia. Miłości obce są jakiekolwiek naciski zewnętrzne. Jedyny nacisk, któremu miłość się poddaje i który znosi z najgłębszą akceptacją i radością, to nacisk prawdy, dobra, wszystkiego, co absolutne. Wolność w miłości polega bowiem nie tyle na możliwości jakichkolwiek wyborów, ale na w pełni chcianych i dobrowolnych wyborach tego, co twórcze, napełnione sensem, absolutne. Jeśli więc w ogóle można mówić o "nacisku", jaki na człowieka wywiera łaska, to jest to "nacisk" Kogoś, kto jest wewnątrz mnie, "nacisk" charakterystyczny dla miłości, "nacisk" pogłębiający moją wolność, wkorzeniający mnie w sens.
Gdzieś tu leży również tajemnica naszej niewierności łasce. Ktoś nie zakorzeniony w miłości ostatecznie, którego pragnienia są skierowane zarówno w stronę dobra, jak przeciw niemu -- a na tej ziemi niestety wszyscy tacy jesteśmy -- może nie poddać się "naciskowi" łaski i podjąć wybór mniej autentyczny lub nawet wprost przeciwny dobru. Zwłaszcza że wierność łasce często wymaga od nas ofiary, przezwyciężenia siebie. Oczywiście, że każdy dzisiejszy wybór przeciwny łasce zmniejsza moją otwartość na łaskę jutrzejszą. Pan Jezus ostrzega nas nawet, że swoją niewiernością człowiek może się zupełnie zamknąć na łaskę: można popełnić grzech przeciwko Duchowi Świętemu, który nie będzie odpuszczony ani w tym, ani w przyszłym życiu.
Podsumowując: Moja wierność łasce jest to mój wolny wybór, który dokonuje się dzięki łasce i w przestrzeni łaski, a więc jest to całkowicie mój własny wybór, ale zarazem w ostatecznym wymiarze -- jest on dziełem Bożym. Moja zaś niewierność łasce jest to mój wolny wybór, który się dokonuje wbrew łasce, a więc również w ostatecznym wymiarze jest on tylko moim własnym wyborem.
Z darem łaski jest podobnie jak z darem istnienia. Pan Bóg obdarzył mnie istnieniem nie tylko w tym sensie, że kiedyś mnie do istnienia powołał: On mnie nieustannie podtrzymuje w istnieniu, całe moje życie dokonuje się w obrębie Bożego daru istnienia. Ja jestem rzeczywiście wolny, ale moja wolność dokonuje się wewnątrz daru istnienia. Czyny przeze mnie spełniane są moimi czynami, ale zarazem ja je spełniam dzięki temu, że od Boga otrzymuję istnienie. Otóż podobnie jest z naszymi czynami, które nas otwierają na życie wieczne. Są to moje czyny, ale ja je spełniam wewnątrz Bożego daru łaski i dzięki łasce.
Zupełnie inaczej rzecz się przedstawia, jeśli ktoś odrzuca dar istnienia i popełnia samobójstwo. On własnowolnie opuszcza obszar Bożego daru. Utracił życie nie dlatego, że Bóg odmówił mu tego daru (choć życie jest oczywiście darem Bożym), ale dlatego, że on sam nie chciał żyć. Otóż niewierność łasce ma właśnie coś z duchowego samobójstwa.
Po prostu taka jest logika rzeczywistości, że dobro i zło, życie i śmierć nie są bynajmniej wartościami równorzędnymi, tyle że sobie przeciwstawnymi. Rzeczywistość jest jednobiegunowa, nie ma w niej wartości i antywartości. Są tylko wartości pełne i wartości okaleczone, wartości pozytywne i brak wartości.
Na wierność i niewierność łasce trzeba patrzeć w tych właśnie kategoriach. "Bóg chce wszystkich zbawić" -- powiada Pismo Święte (1 Tm 2,4). Chce oczywiście na sposób boski, to znaczy, rzeczywiście obejmuje wszystkich swoją zbawczą mocą. Jeśli ktoś się znajdzie poza zbawieniem, to w każdym razie nie można za to winić Pana Boga.
A teraz parę słów o samej łasce wiary. Na postawione przez Pana pytanie odpowiedziałbym w trzech punktach:
1. Nasza wiara jest darem Bożym. To wielki dar Boży, że pomimo naszych grzechów umiemy rozpoznawać obecność Boga w świecie i w naszym życiu. Większym jeszcze -- nieskończenie większym -- darem Bożym jest powołanie nas na dzieci Boże, na uczestników Bożej natury.
2. Ludzie, którzy po latach oddalenia wracają do Pana Boga, często przeżywają wdzięczność, że Bóg ich w końcu do siebie przyprowadził, ale jednocześnie poczucie winy, że kiedyś od Niego odeszli. Nie trzeba lekceważyć takich świadectw. Sądzę, że można sobie wyobrazić parę modelowych odejść od wiary, które ocenimy jako moralnie naganne. Na przykład, jeśli ktoś porzuca wiarę tylko ze względu na wygodę albo jakieś spodziewane korzyści. Albo jeśli ktoś kompletnie zamknął się na głębsze wymiary rzeczywistości i prowadzi życie duchowo puste. Albo jeśli czyjeś oddalenie od wiary jest następstwem niezgodnych z wiarą czynów i postaw: już dawno odkryto prawdę, że jeśli nie postępujesz tak, jak wierzysz, zaczynasz wierzyć tak, jak postępujesz.
3. Choć Bóg wszystkich powołuje do wiary, nie naszą rzeczą jest sądzić konkretnych niewierzących. Powinniśmy raczej cieszyć się z tego dobra, które czynią niewierzący, oraz szanować tych wszystkich, którzy uczciwie i w pocie czoła szukają prawdy. Sąd zaś należy wyłącznie do Boga. Zamiast sądzić niewierzących, musimy sobie raczej stawiać pytania, do jakiego stopnia my sami -- swoim niezgodnym z wiarą postępowaniem, swoją duchową małością -- przyczyniamy się do niewiary naszych bliźnich. Musimy prosić Boga, żeby przebaczył nam nasze winy i raczył naprawić to, co zepsuliśmy. Dodajmy jeszcze dla porządku, że "nie sądźmy" znaczy nie tylko: "nie wolno nam potępiać", ale również: "nie wolno nam usprawiedliwiać". Sąd naprawdę zostawmy Panu Bogu.